Artykuły

Jak Żyd z kibicem

Aktorzy zachęcają widzów do wspólnego śpiewania kibolskich piosenek. Widownia premierowa jest temu wyjątkowo niechętna, ale na kolejnych spektaklach dojdzie do prawdziwego kibicowania aktorom. Zabawa rozbroi stereotyp.

Już sam pomysł Michała Buszewicza (scenariusz i reżyseria) i Sebastiana Krysia-ka (scenariusz i dramaturgia) na przedsta­wienie o kibicach i z kibicami Legii Warszawa stworzone przez zespół Teatru Ży­dowskiego w Warszawie wydawał się tak ryzykowny, że niemal niemożliwy do re­alizacji. Trudno sobie wyobrazić środowi­ska, które w świetle dotyczących ich ste­reotypów byłyby bardziej oddalone niż te dwa.

Kto nie skacze…

Kibice piłkarscy zajmują w dzisiejszej Pol­sce pozycję tyleż mocną, co dwuznaczną. Z jednej strony stali się w ostatnich latach liczącą się siłą, wywierającą znaczny, choć nieoczywisty wpływ na życie pozasporto­we. Wysoki stopień integracji, wzorcowa wręcz organizacja, demonstrowana przy okazji spektakularnych opraw, będących majstersztykami masowej komunikacji społecznej i wewnętrznej dyscypliny, mocne i konsekwentne komunikaty, a przede wszystkim — wyrazisty system wartości i siła ustanawianej w działaniu tożsamo­ści uczyniły z nich model dla innych grup działających w przestrzeni publicznej.

Można wręcz mówić o kibolizacji przed­stawień i demonstracji publicznych, któ­rych przejawem są choćby przejmowane przez innych sposoby działania czy wręcz elementy repertuaru. Na niejednej manife­stacji politycznej (i to niezależnie od opcji) śpiewa się na modłę i melodię kibicowską uproszczone deklaracje światopoglądowe, skanduje wierszyki o prostych rymach i skacze zbiorowo, oznaczając jako prze­ciwników tych, którzy pozostają bierni.

Z drugiej strony prawdziwie zaangażo­wani i zorganizowani kibice, dla odróżnie­nia od „zwykłych” widzów wspierających w czasie zawodów własną drużynę nazy­wani kibolami, budzą strach i wywołu­ją ciągi negatywnych skojarzeń. Czasem wprost są traktowani jako środowisko przestępcze. Już sam fakt, że stereotypowo określa się ich mianem „fanatycznych”, sy­gnalizuje, że widzi się w nich osoby pozba­wione zdolności do działań racjonalnych, autorefleksji i samokrytyki, gotowe do stosowania przemocy dla udowodnienia wyż­szości grupy, do której przynależą.

Co ciekawe, „kibole” przejęli tę wyklu­czającą nazwę i potraktowali ją jako autodefinicję, wzmacniając tym samym wła­sny obraz. W polskim światku piłkarskim dysponują znaczną władzą, zdolną prze­ciwstawić się nie tylko organom bezpie­czeństwa, ale też decyzjom tych, których teoretycznie powinni wspierać: piłkarzy i działaczy. Skuteczne interwencje i inge­rencje zbiorowości kibicowskiej, przy jed­noczesnej nieefektywności działań, które miały poddać to środowisko kontroli, po­kazują, że kibice ucieleśniają i ustanawia­ją piłkarską wersję „władzy ludu”. W kon­frontacji z nimi ani prezesi klubów, ani za­wodnicy (więc aktorzy teoretycznie grają­cy główne role) nie mają szans.

Mam tak samo jak ty…

Spotkanie kibiców z polskimi Żydami to nie tylko konfrontacja odwołująca się do antysemickich i rasistowskich wystąpień i do stereotypowego skojarzenia „kibola” z nacjonalistą, ale także spotkanie siły i sła­bości. Znów oczywiście mowa o schema­tycznych wyobrażeniach, w których Żydzi zajmują pozycję ofiar, a jeśli nawet w anty­semickich fantazjach przyznaje im się wła­dzę, to ukrytą, tajną. Obraz muskularne­go, pewnego siebie, wyprostowanego i za­dziornego ciała kibicowskiego zestawione­go z ubranym na czarno, szczupłym, wręcz chuderlawym, lekko pochylonym ciałem żydowskim, który pojawia się w spektaklu Buszewicza, w scenie opowiadanej/odgrywanej konfrontacji stereotypowego kibica (Tomasz Jakubczyk) i równie stereotypo­wego Żyda (Piotr Wiszniowski), jawnie tę opozycję fantazmatów wystawia.

Pisanie o stereotypach jest zawsze ry­zykowne, bo nawet kiedy się próbuje od nich dystansować, to przecież daje się im głos i tym samym umacnia. O wiele lepiej (co nie znaczy, że łatwiej) jest ze stereoty­pami grać, tak jak to robią twórcy Kibi­ców. Opowieść o konfrontacji Żyda, któ­ry przyszedł na „Żyletę” w ortodoksyjnym stroju, by kibicować przeciwnikom Legii (bo są podobnymi do niego osamotniony­mi innymi bez wsparcia), z atakującym go kibicem jest osadzona w ramie niemal przyjacielskiej pogawędki dwóch uczestni­ków tego samego projektu. To jawnie odgrywana fantazja, która jednocześnie wy­stawia bez ogródek elementy realnej prze­mocy (demonstracja sposobów na uniesz­kodliwienie przeciwnika), ale też pozwa­la uzyskać wobec nich dystans, osadzić je w kontekście, ba — uczynić wręcz elemen­tem spójnej i zrozumiałej całości.

Konfrontacja dwóch stereotypowych przeciwieństw przebiegająca w bezpiecz­nych warunkach sceny, w ramach drama­turgicznej kompozycji, przybiera kształt procesu krytycznej analizy bez silenia się nań. Prezentując sobie samym swoje po­stawy i motywacje, obaj oponenci mają czas i miejsce na przedstawienie swoich racji, dzięki czemu osiągają poziom rze­czywistego dialogu, o który się nie ubiega­ją i na który się nie silą.

Poświęcam tej scenie tyle uwagi, bo wy­daje mi się, że nie tylko stanowi ona syn­tezę przedstawienia Buszewicza, ale też wzór tego, o czym wszyscy wkoło opowia­dają, o czym zdają się marzyć, a czego jed­nocześnie nie potrafią (nie chcą?) osiągnąć — dialogu. Dopóki fundamentem rozmo­wy polsko-polskiej będzie walka, o żad­nym dialogu społecznym w głębokim sen­sie tego słowa nie może być mowy. Może to nawet wiemy, ale ta wiedza nie ma praktycznego znaczenia po prostu dlate­go, że dajemy się ponieść dramaturgii dys­kusji, uruchamianym i napędzanym przez nią emocjom. Bo przede wszystkim chodzi nam o umocnienie czegoś, co dla każdego z nas jest najważniejsze: własnej twarzy — przynależącego każdemu z nas, ale weryfikowanego społecznie obrazu samego siebie. Jej odsunięcie, możliwe jest właśnie tam, gdzie dominuje gra, gdzie na zasadzie nieformułowanej, ale działającej konwen­cji pojawiają się ludzie nigdy niebędący sobą — w teatrze.

Jesteśmy z wami…

Samego przedstawienia w Kibicach nie ma, bo to, co oglądamy na scenie, to zainscenizowane fragmenty kolejnych prób, rozmów i dyskusji uczestniczących w nich aktorów i kibiców, czy też ich opowieści o poszczególnych doświadczeniach zwią­zanych z realizacją projektu. Nawet mono­logi i stosunkowo nieliczne działania przygotowane do prezentacji w czasie spekta­klu są ukazywane i wykonywane jako jawnie teatralne.

Nie chodzi tu jednak o modny chwyt czy rodzaj zabezpieczenia („my tu w za­sadzie tylko próbujemy…”), ale o wskaza­nie na znaczenie i skuteczność teatru jako miejsca i sposobu na zdobycie owego dy­stansu do siebie, bez którego nie uda się ża­den sensowny dialog. W tym znaczeniu Kibice to wzorzec teatru publicznego — społecznie i politycznie zaangażowane­go, wcale nie uciekającego od jednoznacznych deklaracji, ale zarazem skupionego na wypracowaniu i przeprowadzeniu pro­cesu, który ma wszelkie znamiona debaty publicznej, wymykającej się stereotypom i walce na przekonania.

Poza ramą pozwalającą na zdobycie ko­niecznego dystansu do siebie siłą tak rozumianego teatru publicznego jest spotka­nie twarzą w twarz z konkretnym człowie­kiem, któremu oddane zostaje prawo gło­su. Co ciekawe, w przedstawieniu Teatru Żydowskiego to prawo jest przede wszyst­kim oddane kibicom, którzy prezentują siebie i swoje środowisko w sposób daleki od stereotypów, choć zarazem bez ukrywa­nia, że to, o co jest ono oskarżane, w ogóle nie ma miejsca. Obraz kibiców — tych kon­kretnych, którzy wzięli udział w projekcie (obok Tomasza Jakubczyka, Elwira Szysz­ka oraz kibic o imieniu Kuba, który jednak wycofał się po trzech tygodniach prób pod naciskiem środowiska, o czym na prezen­towanych w przedstawieniu nagraniach wideo opowiada inny kibic — Olaf Lubaszenko) — jest złożony, tak jak złożony jest obraz każdego z nas, gdy próbujemy uczci­wie się nad sobą zastanowić i siebie przed­stawić. Mało tego — okazuje się, że fundu­jący przedstawienie podział zostaje zane­gowany w jednostkowym doświadczeniu Ryszarda Klugego, kibica-aktora żydow­skiego. Możliwe właśnie na teatralnej scenie indywidualne opowieści skupione nie na uproszczeniach wymuszanych przez dominujące reguły „komunikacji społecz­nej”, ale na złożoności i niejednoznaczno­ści właściwej ludziom i ich doświadcze­niom, brzmią zupełnie inaczej niż gromko skandowane hasła wykrzykiwane przez „zjednoczoną” grupę.

Z tymi hasłami związana jest jedna z najatrakcyjniejszych scen przedstawie­nia, w której aktorzy przejmują kibicowskie przyśpiewki, przekształcając je w taki sposób, że stają się wsparciem dla Teatru Żydowskiego (i nie tylko — są też przy­śpiewki „Stary, trzymaj się” i „Pozdrowie­nia do podziemia”). Co więcej, te autokibicowskie śpiewanki wykorzystują stra­tegię przejęcia piętnujących stereotypów jako pozytywnego znaku identyfikacyj­nego („Żydzi z pejsami — cała widow­nia jest z wami”, śpiewane oczywiście na melodię Quantanamera, tę samą, co „Je­steśmy z wami, Polacy, jesteśmy z wami”). Aktorzy zachęcają widzów do wspólne­go śpiewania, a choć widownia premiero­wa była wyjątkowo niechętna, to wierzę, że na kolejnych spektaklach (oby było ich jak najwięcej) dojdzie do prawdziwego kibicowania aktorom. W ten sposób spełnio­ne zostanie kolejne przejęcie repertuaru kibicowskiego, tym razem przesuniętego w stronę autoironicznej zabawy ujawniającej i choć trochę rozbrajającej stereotyp.

Kibiców kończy wypowiedziany bar­dzo serio przez Piotra Wiszniowskiego monolog o „włączaniu Żyda”, czyli o me­chanizmie piętnowania, który staje się wa­runkiem i punktem wyjścia dla zjednocze­nia grupy zwróconej przeciwko „włączo­nemu”. O wadze i wartości (nie tylko arty­stycznej) spektaklu Teatru Żydowskiego świadczy to, że ten monolog wypowiedzia­ny na końcu przedstawienia o kibicach da się rozumieć także jako dotyczących ich. I nas oczywiście też.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji