Może pan na mnie liczyć...
Ciasno, że szpilki nie wetkniesz. Aktor Tadeusz Bogucki przynosi dodatkowe krzesła, ale za chwilę i to nie wystarczy. Na podłodze obrysowana sylwetka leżącego człowieka, taka, jaką widzimy na jezdni tuż po wypadku, gdy wokół krzątają się milicjanci w białych czapkach. Gaśnie światło — na białe płótno projektor rzucą dziesiątki przemieszanych informacji prasowych. Napad z bronią w ręku, Chuligani wysiadka, Ludzie dzielni są wszędzie, 10 lat za gwałt i rozbój. Firmowa mieszanka prawników-dziennikarzy. Ale to tylko gra pozorów. Bo przecież…
Stan faktyczny: człowiek spędza urlop gdzieś w pięknej okolicy. Rzeka, taki, las, chciałoby się rzec, naturalna natura. I oto w tę sielską atmosferę nagle wdziera się, początkowo trudno uchwytny, z czasem jednak coraz bardziej potężniejący cień zagrożenia. Dziewczyna, córka gospodyni, ledwie dziecko, pobrała już, jak się okazuje, lekcje życia. Kiedy poszła pewnego dnia z psem do lasu, opadła ją ludzka sfora z pobliskiego osiedla; uciekła, na szczęście nie stało się najgorsze. Ale odtąd panicznie się boi, nie oddala od domu. Uraz pozostał. Więc iluzja: ta rzeka, łąki, błogosławiony spokój. Wiadomości docierające do obcego człowieka w pokutnych rozmowach są determinowane przez strach. Pewne jest już, że źle wybrał miejsce na urlop. Za rzeką jest osiedle, ludzie je nazywają „bandyckim gniazdem". Bez przerwy coś się dzieje, w pobliżu torów znaleźli swego czasu ciało zgwałconej dziewczyny, sprawców brak, niedawno zwłoki mężczyzny w lesie, winni nieznani. Pociąg według rozkładu nie zatrzymuje się na tej stacji, dziura przecież, za to prawie zawsze staje w polu, bo IM tędy bliżej do domu. To nic trudnego pociągnąć za hamulce, zwłaszcza wtedy, gdy inni udają, że nie widzą, bo tu lepiej zbyt wiele nie widzieć. Tak oto brzemię bezprawia kładzie się cieniem na pięknej, niby z widokówki wyczarowanej, okolicy. Narasta psychoza, a wraz z nią, jak się okaże, rośnie c e n a strachu.
Ostatniego wieczoru przed wyjazdem obcy idzie na pożegnalny spacer. Śpiewają ptaki, szumi las, pluszcze woda. Sielanka. Przez rzekę przerzucona jest kładka jedna, jedyna. Człowiek wchodzi na nią, chce przejść na drugi brzeg. Nagle widzi, że ktoś się zbliża z przeciwne} strony. Ma obie ręce w kieszeniach i tępą, zaciętą twarz, idzie wolno, kołyszącym się krokiem. Za późno na to, by się cofnąć, wyobraźnia, a może coś więcej niż wyobraźnia, podpowiada: to jeden z TYCH. Strach paraliżuje ruchy. Próba przejścia no lewo, ale TAMTEN też wykonuje podobny ruch, w prawo — tak samo. I tak tańczą w nocy na kładce: lewo lewo, prawo — prawo. W końcu znaleźli się naprzeciwko siebie i stoją przez chwilę bez słowa. Nagle TAMTEN wyciąga rękę z kieszeni, ale nim zdąży to uczynić, człowiek z leśniczówki odbywający swój ostatni urlopowy spacer, w odruchu rozpaczliwego strachu — uderza. Celnie. Spotkany mężczyzna wali się do rzeki, jego ciało porywa woda, wyłowią je rano. Straszliwy dramat, aresztowanie. Zabił.
Stan prawny: nie do rozstrzygnięcia na poczekaniu. Pierwsze, co się nasuwa, to — obrona konieczna. Artykuł dwadzieścia dwa, kodeks karny, Ale wszak w tym przypadku trudno mówić o obronie koniecznej, która, jak wywodzą przepisy, jest odparciem bezpośredniego, bezprawnego zamachu na jakiekolwiek dobro społeczne lub dobro jednostki. Tu zamachu nie było. Może nastąpiłby ułamek sekundy po tym, gdy TAMTEN wyciągnął rękę z kieszeni, ale wtedy, zauważmy, na jakąkolwiek obronę byłoby za późno. Więc? Nie ma również przekroczenia granic obrony koniecznej, polegającego — znów odwołajmy Się do przepisów — na zastosowaniu sposobu obrony niewspółmierny do niebezpieczeństwa zamachu. Więc? Więc może dwadzieścia cztery kk paragraf jeden, czyli błąd „co do okoliczności stanowiącej znamię czynu zabronionego". Ale przecież nie wiadomo czy błąd. Bo może rzeczywiście chciał uderzyć. I znowu: gdyby tamten wyciągnął z kieszeni nóż, nie byłoby błędu, ale nie byłoby o czym mówić. Diabelnie zawikłana sprawa. Dramat prawny, społeczny, moralny.
Opisany incydent nie jest casusem przerabianym przez studentów wydziałów prawa na zajęciach z prawa karnego. To treść sztuki Haliny Auderskiej Spotkanie w ciemnościach, którą gra od paru tygodni, cieszący się zasłużoną renomą. Teatr Ochoty, nie bez powodu zwany teatrem moralnych dylematów. Prawnika w tym wyraźnie zarysowanym konflikcie zainteresuje przede wszystkim przepis i jego bezradność. A przecież równie ważny, jeśli nawet nie istotniejszy, jest w tym wypadku właśnie konfllikt społeczny i moralny.
Na scenie, która nie jest zresztą scena, lecz skrawkiem podłogi zewsząd otoczonym widownią, dwóch ludzi prowadzi ze sobą dramatyczną rozmowę. To sprawca nieumyślnego zabójstwa i jego adwokat. Adwokat jest wytrawnym rutyniarzem, nie toleruje braku precyzji, punktuję pytaniami. Czy groził panu, żądał portfela, zegarka? Nie groził, aha, no, niedobrze. Dlaczego pan nie za czekał, aż tamten wyjmie rękę z kieszeni; gdyby okazało się, że ma w niej nóż lub chce uderzyć, no, wtedy„. „Wtedy zginąłbym nie obrażając prawa.’" — woła z rozpaczą Brok, tragiczny uczestnik spotkania w ciemnościach. I doda: ja nie chcę, żeby mi wybaczono, bo nie czuję się winnym! Dziad swoje, baba swoje. Adwokat rzeczowo: spróbuję położyć nacisk na pańskie trudne dzieciństwo, kompleksy, stany lękowe, może pan na mnie liczyć. Bohater bliski histerii, adwokat wycofuje się za drzwi. Co ja zresztą mówię: adwokat, to jakiś marny oportunista. a nie adwokat i mimo że aktor Tadeusz Bogucki będzie usiłował w dyskusji bronić postaci, którą kreuje, nic nie zdoła zatrzeć fatalnego wrażenia, jakie pozostawia obrońca z urzędu, wplątany w niewygodną dla niego sprawę.
Teraz dyskusja po spektaklu, najmocniejsza strona Teatru Machulskich. Przysłuchiwałem się już wielu tym dyskusjom; każda przynosi coś nowego, argument kontruje argument, widownia skacze sobie i aktorom do oczu. Daj Boże jak najwięcej takiego skakania. Dylemat tym razem brzmi: co zrobiłbyś, szary człowieku, gdybyś w todze ławnika miał orzekać w tej sprawie? Pani z końca widowni do Jana Machulskiego: „Gdyby pan się tak bronił, jak tu, w sztuce, uniewinniłabym pana, ale jeśli tak, jak chciał to robić adwokat, uznałabym pana za winnego". Jan Machulski: „W świetle przepisów rzeczy wiście to trudno rozstrzygnąć, decyduje więc strona moralna. Człowiek idący z przeciwka mógł być tak samo przestraszony, jak ja, choć z drugiej strony to: prawo — prawo, lewo — lewo, też jest jakąś wskazówką. Adwokat idzie po linii najmniejszego oporu". Pytanie do Tadeusza Boguckiego (adwokata) zadane nieprzyjaźnie: „Gdyby pan miał bronić swego klienta kosztem własnej skóry, czy pan by to uczynił?’’ W ogóle ocena postaci adwokata nawet nieco wbrew intencjom twórców spektaklu, wysuwa się na plan pierwszy i przeradza w zażartą polemikę. Aktor twierdzi, że adwokat musiał przeprowadzić pewien test, szukać jakiejś drogi obrony swego klienta, większość widowni jednak ostro atakuje obrońcę zarzucając mu a) infantylizm zawodowy, b) konformizm, c) mierne umiejętności profesjonalne.
Nagłe wkroczenie pana spod ściany naprowadza dyskusję ponownie na sprawę nieumyślnego spowodowania śmierci. Jesteśmy w domu. Ta śmierć to właśnie cena strachu, którego w tej okolicy nikt nie potrafił w porę przełamać. Tam, gdzie jest bezprawie, tam jest strach. Tam, gdzie jest strach, racjonalizm postępowania przestaje być obowiązującą regułą. Teza: gdyby nie było bierności miejscowych władz porządkowych, nie byłoby strachu, a tym samym nie doszłoby do tragicznego incydentu. Bohater jest winny, ale winne są takie miejscowe władze i cała lokal na społeczność, nie przeciwstawiające się w porę ekscesom i nie potrafiące powstrzymać skutecznie eskalacji strachu. Adwokat ponownie zostaje zdegradowany do rangi oportunisty, opowiadającego przed sądem o trudnym dzieciństwie bohatera i drodze pod górkę do szkoły tylko dlatego, że sposób obrony obrany przez sprawcę godzi we władze, które, jak wiadomo, krytyki nie lubią, a w tej sytuacji mogłyby także przestać lubić adwokata. Jan Machulski deklaruje, że chciałby, aby go broniła pani, która przed chwilą powiedziała, że obrona w tym procesie musi być oskarżeniem. Postępowanie bohatera jest produktem strachu. Określone sytuacje patologiczne sprawiły, że zabił. Jego słowa: „Jak mogę wrócić do świata, któremu nie ufam?’’ starczają za wszystko. I jeszcze dwie wypowiedzi: „Z tej sprawy powinno się zrobić kilka procesów przeciwko bierności, w przeciwnym wypadku wszyscy możemy stać się ofiarami". Wreszcie: „Nie jest dobrze, jeśli reprezentant prawa przed wejściem do sądu zawiesza swoją moralność na kotku".
Teatr Machulskich, wspaniałą, małą scenę, od pięciu lat konsekwentnie pobudzającą widza do refleksji moralnej, należy polecić każdemu myślącemu człowiekowi, Spotkanie w ciemnościach — sztukę ukazującą dramat życia skłóconego z prawem, konflikt moralności i przepisu oraz wzajemne współzależności zachodzące między siłą prawa i jego bezradnością — należy polecić studentom — prawnikom in spe. Winna ona takie być pokazana w środowisku sędziów, prokuratorów i adwokatów. Taka sytuacja bowiem, jaką ukazuje, nie rodzi się za biurkiem i rychło zdarzyć się może, iż w prawniczych annałach pojawi się kolejna teczka z aktami podobnej sprawy. Wtedy zaś może się okazać, że nie wystarczy znać tylko przepisy, tak jak nie wystarczy powiedzieć człowiekowi uwikłanemu wbrew swej woli w konflikt, który wyhodowali inni: „Może pan na mnie liczyć".