Artykuły

Bałucki wciąż żywy?

Michał Bałucki: Dom otwarty. Komedia w 3 aktach. Reżyseria: Roman Zawistowski. Scenografia. Andrzej Stopka, Krzysztof Wejman. Układ tańców: Henryka Komorowska. Premiera w Teatrze Klasycznym w Warszawie.

Powrót do Bałuckiego jest dziś sprawą wielce ryzykowną. Cóż może nas jeszcze interesować w komediach tego bystrego obserwatora życia galicyjskiego mieszczaństwa z drugiej połowy XIX wieku? Jego poczciwy, jowialny humor? A może opis życia i obyczajów ludzi tamtych czasów?

Pisze Witold Filier w programie przedstawienia Domu otwartego w Teatrze Klasycznym: „W komediach i komedio-farsach Bałuckiego zachował się prawdziwy obraz i klimat tej epoki, w której ziemiański salonik wchodził w koligacje z kupieckim kantorkiem, w której wykształcała się nowa warstwa społeczna, co fumy miała wielkopańskie, moralność pradulską, zmysł do interesów — szlachecki, a zwać się miała polska inteligencja”. Słowa bardzo łaskawe dla Bałuckiego, bardzo niełaskawe dla rodowodu polskiej inteligencji, któremu poświecił kiedyś tak wnikliwe i głębokie studium prof. Józef Chałasiński.

Po obejrzeniu przedstawienia Domu otwartego raz jeszcze dochodzę do wniosku, że Bałucki nie dał w swych sztukach prawdziwego obrazu swej epoki. Były to przecież lata, w których Kraków miał już za sobą słynny proces Ludwika Waryńskiego, w których formowała się polska klasa robotnicza i jej pierwsze organizacje polityczne, rodził się ruch ludowy na wsi galicyjskiej, a konflikty społeczne zakłócały nieraz idylliczne życie galicyjskiego mieszczaństwa. Zaledwie kilka dziesięcioleci minęło od „rabacji” Szeli, tkwiącej głęboko w świadomości galicyjskiego społeczeństwa i od Wiosny Ludów która donośnym echem odbiła się także w Krakowie. A u Bałuckiego głucho o tym wszystkim. Jego świat jest sielski-anielski, kłopoty jego bohaterów — malutkie i bardzo przyziemne, autor pokazuje zaledwie powierzchnie, naskórek życia i to nawet nie mieszczaństwa, lecz tylko drobnomieszczaństwa. O ileż więcej mową o tym świecie galicyjskie tragedie Wyspiańskiego, niż galicyjskie komedie Bałuckiego. Trzeba było dopiero drapieżnego talentu Zapolskiej, by pójść o krok dalej i zedrzeć zasłonę z różnych „tabu” mieszczańskiego życia. I tak „trudny” Norwid i „trudny” Wyspiański są nam dziś znacznie bliżsi od „łatwego” Bałuckiego.

Komedie autora Grubych ryb mocno trącą dziś myszką i zalatują wonią muzeum. Jakże je więc grać, by z nich coś jednak uratować? Miały sztuki Bałuckiego swe tłuste lata pod koniec XIX wieku. Potem wyparł je ze sceny polskiej dramat poetycki, wielki wzlot Młodej Polski i odkrycie dramatu romantycznego. Aż biedny autor Domu otwartego, „piszący śtucki”, popełnił ze zgryzoty samobójstwo. Dopiero w latach trzydziestych znaleziono znowu klucz do tych komedii. Otrzepano je z kurzu, zagrano ostrzej, trochę skarykaturowano, nie gubiąc jednak ich realistycznego tonu.

Roman Zawistowski poszedł w swej inscenizacji w Teatrze Klasycznym właśnie w tym kierunku. I postąpił chyba słusznie. Niczego nie uwspółcześniał na siłę, nie wprowadził jazzu, nie zrobił z Domu otwartego musicalu, choć panująca moda podsuwała zapewne i takie możliwości. Dał przedstawienie kulturalne, zrobione ze smakiem, lekko stylizowane, rozegrane w bardzo „krakowskich” dekoracjach Andrzeja Stopki i Krzysztofa Wejmana. A że chwilami trochę nudnawe — to już nie jego wina, lecz Bałuckiego. Bawią nas w tym spektaklu obserwacje obyczajowe, konstatacja ogromnych zmian, jakie dokonały się w życiu naszego kraju i naszego społeczeństwa na przestrzeni jednego stulecia, a mimowolne efekty wizualne daje konfrontacja mody fin de siecle’u wieku XIX z nadciągającą modą fin de siecle’u wieku XX. Tylko, że panie Żelska, Wicherkowska i inne damy krakowskiego światka z końca ubiegłego stulecia nic nie wiedziały o tym, że noszą suknie „maxi”.

Na plus przedstawienia zapisać należy dobry na ogół poziom gry aktorów. Sympatyczną panią domu otwartego jest Aleksandra Karzyńska, aktorka obdarzona dystynkcją i wdziękiem o bardzo stylowym ruchu i geście, która w dodatku umie pięknie nosić kostium z zeszłego stulecia. W roli jej męża Władysława wystąpił z powodzeniem Zygmunt Rzuchowski. Poczciwym wujem Telesforem był Ludwik Michałowski, zaś niezawodnym starym sługą Franciszkiem — Stanisław Winczewski. Pełną słodyczy, choć na pozór kłótliwą Kamillą była Małgorzata Włodarska. Olga Bielska zagrała ostro Pulcherię Wicherkowską, była przy tym (wbrew tradycji) tak fertyczna, że wierzyło się całkowicie w jej wyczyny erotyczne. Zabawnym jej zazdrosnym i podejrzliwym mężem, wystrychniętym na dudka, był Saturnin Butkiewicz. Wytrawne aktorstwo zaprezentowali Wanda Lothe-Stanisławska i Czesław Roszkowski w rolach małżonków Ciuciumkiewiczów. Fikalskiego grał z temperamentem Leonard Pietraszak. Wydaje mi się jednak, że on jeden wyszedł poza granice stylu przedstawienia. Szarżował i naciskał zbyt często pedał. Zabrakło mu w tej roli lekkości i naturalnej siły komicznej, co nadrabiał gierkami. Z drugiej strony nie wykorzystał wszystkich możliwości, jakie dale rola „skończonego farmaceuty”. Fujarkiewicza z Mościsk, Jacek Jarosz, choć miał kilka bardzo ładnych momentów prawie lirycznych, ukazując nieporadność nieszczęsnego gościa z prowincji. Galerie łapserdaków zaproszonych przez Fikalskiego na „tańcujący wieczorek” do państwa Żelskich zagrali z powodzeniem: Jerzy Porowski, Witold Sadowy, Jerzy Januszewski i Zbigniew Prus. Małomównym Malinowskim o mocnych bicepsach był Zbigniew Stawarz, zaś wytwornym lokajem, który usunął na ten wieczór poczciwego Franciszka — Wojciech Zagórski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji