Przygoda pana Trapsa
"Kraksa" Durrenmatta, którą Teatr Telewizji pokazał nam pod tytułem "Przygoda pana Trapsa", jest powiastką filozoficzną bardzo szczególnego rodzaju, bo ukrytą pod maską sensacyjnej przygody, niemal na pograniczu "kryminału". Historia literatury notuje wiele utworów, które podejmowały ważne problemy moralne i polityczne posługując się formą powiastki filozoficznej, zawsze jednak autorzy stosowali jakiś kamuflujący kostium. Swift umieszczał swego Guliwera w krainie Liliputów, Wolter kazał Kandydowi podróżować do egzotycznego Eldorado, nasz współczesny filozof i pisarz Leszek Kołakowski stworzył królestwo Lailonii itd. Diirrenmatt zrezygnował z takiego baśniowego sztafażu i z wielką odwagą postanowił swój traktat moralny przedstawić w kręgu spraw współczesnych, na przykładzie przeciętnego i typowego mieszczucha połowy naszego stulecia. Miliony Trapsów dorabiających się domków podmiejskich, samochodów i telewizorów, gorliwie powiększających swe konto bankowe, dbałych o żonę i dzieci, tworzą dziś miazgę społeczeństwa mieszczańskiego zarówno w rodzinnej Szwajcarii Durrenmatta, jak i w innych krajach kapitalistycznych. Cieszą się szacunkiem współobywateli i dożywają późnej starości bez duchowej "kraksy", gdyż nie stają przed obliczem żadnego sądu, żyjąc w formalnej zgodzie z przepisami prawa, które sami stworzyli. Na przykładzie jednego z takich Trapsów Durrenmatt udowadnia, że ich zadowolenie z życia i duchowy komfort są oparte na bardzo kruchych podstawach, że czasem wystarczy dokonać wiwisekcji ich moralności, aby pod nieskazitelnie zaprasowanym garniturem odkryć duszę mordercy.
Drapieżna, brutalna i niesamowita opowiastka Durrenmatta ukazująca podszewkę żywota poczciwego mieszczucha, jest małym arcydziełem dramaturgii telewizyjnej (gwoli ścisłości warto wspomnieć, że w swej pierwszej wersji była słuchowiskiem radiowym, które autor - zmieniając zresztą zakończenie - przerobił następnie na opowiadanie). I tu trudno powstrzymać się od wyrażenia żalu, że nasi najwięksi pisarze wykazują tak mało zainteresowania dla teatru radiowego i telewizyjnego. Jakże chciałoby się ujrzeć pisane specjalnie dla telewizji sztuki np. Andrzejewskiego, K. Brandysa lub A. Rudnickiego. Wymieniam tych właśnie pisarzy, bo wiele ich utworów przez swą pasję moralną i "chęć wymierzania" sprawiedliwości widzialnemu światu" wydaje się szczególnie bliskich takiemu pojmowaniu literatury, jakie charakteryzuje dramaturgię Durrenmatta.
O warsztacie tego pisarza czytaliśmy niejeden artykuł, w którym podkreślano wielkie walory jego pióra: ciekawą, często niezwykłą fabułę, umiejętność trzymania widzów w nieustannym napięciu, śmiałe przeskoki od powagi do drwiny, od patosu do groteski itd. Wszystkie te cechy ujawnił też w "Przygodzie pana Trapsa". Nie było w niej ani jednej pustej sceny, ani jednej fałszywej nuty, ani jednego zbędnego słowa. Pełny blask tego znakomicie napisanego słuchowiska wydobył reżyser K. Swinarski, dysponując najlepszą stawką aktorów. Najtrudniejsze zadanie przypadło S. Zaczykowi; jego Traps był niezrównanym dziełem kunsztu aktorskiego. Beztroski, zadowolony z siebie i życia komiwojażer bawił się początkowo nieoczekiwanym sądem nad sobą, pod wpływem alkoholu i "beztroskiej" atmosfery stawał się coraz bardziej wylewny, chlubiąc się wręcz swymi postępkami, aż doszedł do momentu, w którym począł dostrzegać grozę sytuacji. Wtedy gładki i zadufany w sobie byznesmen zmienił się w przerażonego, spoconego ze strachu człowiecza, w wymięty łachman ludzki. Całą tę metamorfozę Trapsa oddał Zaczyk w sposób godny najwyższego uznania. Czterech starców uprawiających makabryczną zabawę w sąd odtwarzali równie świetnie A. Bardini, S. Butkiewicz, W. Krasnowiecki i J. Świderski. Długo będziemy pamiętać ich wielkie kreacje. Gospodynię niezwykłego domu znakomicie grała Z. Małynicz.
Jestem przekonany, że w plebiscycie widzów na najlepszy spektakl bieżącego roku w Teatrze Telewizji - "Przygoda pana Trapsa" odniosłaby bezapelacyjne i zasłużone zwycięstwo.