Nie igra się z miłością
Dziwna to komedia zakończona akordem dramatycznym na miarę tragedii szekspirowskiej. Jeżeli byśmy chcieli ująć jej treść krótko i lapidarnie, powinniśmy powiedzieć: żałosna komedia egoizmu. Mówi się bowiem w sztuce wiele o miłości, tłumacz zaś (Boy) nazwał nawet teatr mussetowski teatrem religii miłości, a przecież w rzeczywistości miłość u Musseta jest niebywale płytka, przepojona niezdrową egzaltacją, przeżarta egoizmem. Jest natomiast prawdziwa - bowiem taką właśnie miłość (Jeśli ci się znudzi mąż - powiada Oktaw do Kamilli - weź sobie kochanka) nazywa się i w życiu często miłością. Jest ona igraniem z prawdziwym uczuciem. Oktawów i Kamilli spotykamy więcej w życiu, niż to się pozornie zdaje widzowi, wysłuchującemu, na dzisiejszy gust, trochę już przydługich tyrad bohaterów. O co chodzi? Dwoje młodych, Oktaw i Kamilla - syn i siostrzenica ziemianina-barona są dla siebie przeznaczeni. Oktaw chce kochać, owszem, ale dotychczasowe życie nauczyło go już odnajdywania przyjemności bez przyjęcia za nią odpowiedzialności, zrobiło go lekkomyślnym motylem, poszukiwaczem łatwych emocyj. Kamilla natomiast przyjeżdża z klasztoru. Ten klasztor nie był, niestety, tym, czym być powinien: domem ludzi poświęcających się służbie Bożej w wyrzeczeniu, ale - jak czasami bywa - a w czasach mussetowskich bywało dość często - schronieniem rozmaitych uciekinierek ze świata, zawiedzionych, oszukanych, okłamanych kobiet. Te kobiety powiedziały Kamilli że miłość jest kłamstwem, mężczyzna jest zawsze zdrajcą. Z taką filozofią dziewczyna nie może słuchać słów Oktawa. Nie wierzy im. Nie chce im wierzyć - ponieważ za wszelką cenę chce uniknąć cierpienia. Nie chodzi jej o Boga. Nieszczerze wykrzykuje, ściskając w ręku krzyżyk: to mój jedyny kochanek! Dla Kamilli jedno jest tylko ważne: nie cierpieć. Lepiej wyrzec się życia, niż zaznać cierpienia i zawodu. I dlatego - choć już Oktawa kochała- jeszcze mu tego nie pokazuje, jeszcze go drażni.
Oktaw jest motylem. Chce kochać. Kamilla wymyka mu się z rąk - wtedy sięga po chłopkę - Rozalkę. Nie kocha jej, ale zawraca w głowie dziewczynie. I gdy wreszcie niedoszła mniszka i lekkomyślny chłopak porozumie się, pada grom: śmierć biednej uwiedzionej.
Komedia dwóch egoizmów zrodziła tragedię. Próżno w ostatniej chwili Oktaw błaga Boga - w którego, jak przedtem wyznał, nie wierzy - o litość. Jest już za późno, nawet na tę prośbę.
Nie, to nie historia miłości, ale tętniąca życiem i pulsująca krwią farsa miłości, złej miłości, miłości spaczonej, niezrozumiałej, wykrzywionej. Triumf Musseta, jak to się często zdarza, wynika nie z zamierzonych celów. Ale ten triumf jest wielki.
Poza dramatem trojga - groteskowe tło: zramolały baron, dwóch księży obżartuchów i pijaków, śmieszna preceptorka - histeryczka. Ludzie ci powinni byli zostać tłem, niczym więcej. Najniesłuszniej reżyser Szpakowicz uczynił z tego tła jakieś zasłaniające wszystko przedscenie, wmówił w aktorów i w widza, że do życiowego dramatu trojga potrzebna jest jeszcze jakaś komedia del'Arte.
Idąc na sztukę lękałem się, że wielki romantyczny gest Musseta nie znajdzie już u nas godnych wykonawców. Rozczarowałem się przyjemnie: Anusiakówna jako Kamilla była dobra. Sadowy jako Oktaw miał dobre momenty i choć nie podźwignął całkowicie roli, nie zmarnował jej także. Rozalka Janeckiej była dość blada. Świetnie zagrał barona J. Wasowski. Nieźli byli by Nowicki i Rychter w rolach księży, gdyby nie kazano im robić z siebie błaznów. To samo można powiedzieć o pannie Pluche Oberskiej. Wprowadzona, przez reżysera postać kuglarza zupełnie jest niepotrzebna; mimiczna scena końcowa, osłabiający patos rozstania Kamilli i Oktawa - niesłuszna w pomyśle.
A propos dyrekcji teatrów: czy nie doczekamy się wcześniejszego przysyłania biletów recenzyjnych?
[recenzja z prywatnego albumu Witolda Sadowego w zbiorach IT]