Artykuły

"Nabucco" Verdiego sukcesem chóru Teatru Wielkiego w Poznaniu

Kiedy Sławomir Pietras obejmował dyrekcję Teatru Wielkiego w Poznaniu, towarzyszyło temu, za sprawą nowego dyrektora, wielkie zainteresowanie mass mediów. Oto bowiem poznaniacy, a także reszta Polski, dowiedzieli się, że dopiero teraz gmach pod pegazem będzie teatrem operowym sensu stricto. Nowy dyrektor poszedł nawet dalej mówiąc, że w krótkim czasie poznański teatr będzie porównywalny z Operą Niemiecką w Berlinie, a na pewno - najlepszy w Polsce. Czas bowiem najwyższy - twierdził Sławomir Pietras - aby teatr ten podźwignąć z głębokiego kryzysu. Nic w tym teatrze przez lata się nie działo i dopiero on pokaże, że teatr operowy na najwyższym poziomie jest w tym mieście możliwy. Oczywiście pod jego kierownictwem. Przy okazji powiedział również, że dopóki będzie tu dyrektorem, to nie wpuści ministra Kazimierza Dejmka, Ewy Podleś i niżej podpisanego. Słowa dotrzymał, bowiem zostałem wykreślony z listy zaproszonych na premierę.

Sławomir Pietras zapomniał, że Teatr Wielki w Poznaniu nie jest jego prywatną własnością i że każdy ma prawo w nim bywać. Szczególnie krytycy, bo za ich pośrednictwem podatnicy dowiadują się m.in. także i o tym, na co przeznacza się ich pieniądze i jakie są tego efekty. Niestety dyrektorzy teatrów na ogół zachowują się tak, jakby teatry były ich prywatną własnością. Szkoda doprawdy, że nikt nie zwróci im na to uwagi i nie przywoła ich do porządku. Szkoda także, że nikt nowemu dyrektorowi nie powiedział, że Teatr Wielki w Poznaniu, który w zeszłym roku obchodził jubileusz 75-lecia, jest w historii polskiej opery i baletu jedną z najpiękniejszych kart. Odbyło się tam wiele prawykonań operowych i baletowych, spektakle realizowali znamienici twórcy, a wykonywali je wielcy artyści. Teatr ten miał wspaniałych dyrektorów, jak Zygmunt Latoszewski czy Walerian Bierdiajew. Środowisko muzyczne Poznania jest tym negowaniem osiągnięć Teatru Wielkiego zdegustowane i dość niechętnie usposobione do obecnego kierownictwa. Mówi się tu o grupie amatorów kierującej ich teatrem. Tak, amatorów, bo przecież wykształcenia muzycznego nie ma ani Sławomir Pietras (dyrektor naczelny), ani Marek Weiss-Grzesiński (dyrektor artystyczny). Jedynie Jose Maria Florencio Junior (dyrektor muzyczny) może takowym się poszczycić. O ile się nie mylę, jest to sytuacja bez precedensu w historii polskiego teatru operowego. Nic więc dziwnego, że nowi dyrektorzy rozpoczęli swoją pracę od wielkiego krzyku, co też oni zrobią... Kolejność jednak powinna być zupełnie inna; najpierw praca i jej efekty, a później ewentualne oceny, nie dyrektorów jednak, lecz widzów.

Po premierze Nabucca rozumiem tę taktykę. Pochwalić można rewelacyjny chór (przygotowany przez Jolantę Dotę-Komorowską), który w tym teatrze zawsze był bardzo dobry. Pochwalić można także orkiestrę i dyrygenta, aczkolwiek już z mniejszym entuzjazmem. I to wszystko, bowiem pozostali wykonawcy zrealizowali swoje zadania co najwyżej poprawnie (Jolanta Podlewska - Fenena i Romuald Tesarowicz - Zachariasz) lub wręcz fatalnie (Zbigniew Macias - Nabucco, Joanna Cortes - Abigail, Sylwester Kostecki -Ismael, Marian Kopczyński - Arcykapłan i Danuta Trudnowska - Anna). Wielkim nieporozumieniem było obsadzenie Joanny Cortes, a jeszcze większym jej wyjście na scenę. Kiedyś zapowiadała się na wspaniałą śpiewaczkę, ale jej głos był zbyt często eksploatowany w nieodpowiednich partiach. Wiele miesięcy temu twierdziłem, że jeśli nadal będzie tak nierozsądnie trwoniła głos, to go w końcu straci. I na premierze Nabucca okazało się, że moja przepowiednia okazała się trafna. Dziś Joanna Cortes może zaledwie wykrzyczeć swoją partię, na dodatek fałszywie. Tylko niewiele dźwięków udało jej się wydobyć zgodnie z partyturą Verdiego.

Innym fenomenem - w negatywnym tego słowa znaczeniu - był Sylwester Kostecki, który z tenora staje się coraz bardziej barytonem. Śpiewał wprawdzie partię tenorową, ale po większej części głosem o wiele za niskim, a przy tym o brzydkiej barwie. To jest również efekt zbyt intensywnie i w zbyt szerokim repertuarze wykorzystywanego głosu. Młody śpiewak nie może sobie pozwolić na to, aby śpiewać Verdiego, Straussa, Pucciniego i Wagnera. A przecież jeszcze parę lat temu ten tenor zapowiadał się na jednego z lepszych śpiewaków w Polsce. Szkoda, że właśnie w ten sposób - ku zgubie - prowadzą młode talenty dyrektorzy, którzy nie mają pojęcia o tak delikatnej materii, jaką jest głos.

Reżyseria Marka Weissa-Grzesińskiego jest w zasadzie ta sama co w Warszawie, a jeszcze wcześniej w Stambule. Czyli wiele nieporozumień inscenizacyjnych i kilka zgrabnych scen zbiorowych. Podobnie ze scenografią Pawła Dobrzyckiego, niekiedy będącą przejawem złego smaku, ale wzbudzającą zachwyt w scenie ze schodami, u których szczytu był umieszczony posąg Baala. Śmiech natomiast budziły rozpoczynające drugi akt wiszące ogrody Babilonu. W sumie nic nie zdołało w tej inscenizacji ani zachwycić, ani naprawdę zainteresować. Tylko poznański chór (w tej młodzieńczej operze Verdiego jest on właściwie głównym bohaterem) naprawdę oczarował pięknem brzmienia i precyzją wykonania. Potwierdził intensywną pracą swoją wysoką klasę. I taka chyba jest kolejność zasług.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji