Nabucco zawędrował do Poznania
Nie jestem przekonany, że każdy teatr operowy musi mieć w repertuarze Nabucco Verdiego, ale nowy dyrektor Teatru Wielkiego w Poznaniu, Sławomir Pietras, tak właśnie uważa. Świadczą o tym jego słowa, zamieszczone w programie do poznańskiej premiery: "Nieobecność Nabucca w repertuarze operowego Poznania jest paradoksem". Myślę, że nie tyle za paradoks, ile za absurd trzeba uznać decyzję o wystawieniu Nabucca w Poznaniu, skoro w ostatnich latach obejrzeć go można było w większości polskich teatrów operowych. Absurd tym większy, że zaprezentowana 18 marca premiera stanowi w ogólnych zarysach powtórkę niedawnego spektaklu Opery Narodowej. Wygląda na to, że dyrektor Pietras przywiózł ze sobą zespół artystów, którzy chcą odcinać kupony od swoich poprzednich osiągnięć. Takie działanie uznać muszę za nieuczciwe. Każdy twórca ma prawo do prezentowania kolejnych wersji swojej jednolitej wizji, ale zabawa w kopiowanie pomysłów artystycznych jest nieco demoralizująca.
W porównaniu z wersją z Warszawy, poznańska realizacja wydaje mi się lepsza pod względem rozwiązań teatralnych. Reżyser Marek Weiss-Grzesiński przystosował swój poprzedni pomysł do możliwości tutejszego teatru. To, co w stołecznej prezentacji przytłaczało widza - olbrzymie masy ludzkie i kapiące od złota dekoracje, uzyskało na znacznie mniejszej scenie rozsądniejsze rozmiary. Paradne schody nie były już takie wielkie, z sześciu żywych koni ostały się jedynie trzy, złoto też nie działało natrętnie na zmysł wzroku. Atrakcyjnie prezentowały się piękne, choć przesadne nieco w swym przepychu, kolorowe sztuczne kwiaty w II akcie. Szkoda, że realizatorzy nie postarali się o inny pomysł na słynny chór "Va pensiero" - odśpiewany został na proscenium, przy opuszczonej bramie anty pożarowej, dokładnie tak samo, jak w stołecznym spektaklu. Ryzykownym pomysłem wydały się sceny baletowe przed wizerunkiem Baala w III akcie. Wyuzdane ruchy tancerek i skąpe ubiory chórzystek sugerowały, że miejsce akcji przeniosło się do podrzędnego kabaretu. Publiczności jednak na ogół spodobały się pomysły reżysera i atrakcyjne rozwiązania scenograficzne Marka Dobrzyckiego. Oklaski towarzyszyły prawie każdemu podniesieniu kurtyny.
Pod względem muzycznym spektakl miał kilka niewątpliwych atutów, przede wszystkim rewelacyjny zespół chóralny, chyba w dalszym ciągu najlepszy w Polsce, oraz dobrze brzmiącą pod batutą Jose Marii Florencia Juniora orkiestrę. Dyrygent zadbał o energiczny, sprężysty kształt całości, poszczególne partie wokalne ani przez moment nie rozmijały się ze sobą, nawet w spiętrzonych finałach i odcinkach ansamblowych. Wśród solistów fenomenalną kreację stworzył Romuald Tesarowicz w roli Zachariasza; śpiewak ten zachwyca w każdej frazie pełną uroku barwą głosu we wszystkich rejestrach i wrażliwością wokalną.
W tytułowej partii nieźle zaprezentował się Zbigniew Macias, dysponujący miękkim głosem i szerokim legato, ale zastrzeżenia można mieć do zbyt ograniczonego wolumenu w jego śpiewie - Nabucco w jego wykonaniu nie stał się centralną postacią przedstawienia. Śpiewający podczas drugiej premiery Jerzy Mechliński też zresztą tego nie osiągnął, był przy tym słabszy wokalnie. Obsadzona w partii Abigail Joanna Cortes mogła się podobać pod względem dramatycznym, ale niedostatki jej śpiewu rażą coraz bardziej i źle rokują na przyszłość. Wszystkie wysokie dźwięki w forte intonowane były zbyt nisko, w piano zaś śpiewaczka markowała emisję góry; podobnie potraktowała też koloraturę w arii z II aktu. Krystyna Kujawińska z drugiej obsady miała pewne trudności z oddechem, a dramaturgiczna bezbarwność postaci Abigail raczej dyskwalifikuje to wykonanie. Może warto by zaprosić Barbarę Sanejko, kreującą tę partię w Operze Bałtyckiej? Wśród postaci drugoplanowych wyróżnić wypada Jolantę Podlewską, wdzięcznie i w sposób zgodny z estetyką belcanta realizującą partię Feneny.
Mimo tych zastrzeżeń przedstawienie jako całość oceniam raczej pozytywnie. Tak bogaty, uroczysty styl Nabucca przyjmować trzeba w kategoriach socjologicznych; dyrektor Pietras z pewnością pragnie przyciągnąć szerszą publiczność, która ceni w teatrze operowym rozmach i przepych. Mam nadzieję, że mu się to uda.