Katowice: liryka…
Akropolis, czteroaktowy, naszpikowany erudycją dramat Stanisława Wyspiańskiego trwa w Teatrze Śląskim niewiele ponad pięć kwadransów. Jest więc w gruncie rzeczy rozbudowaną poetycką etiudą, z pięknymi obrazami (Drabina Jakubowa ożywionych rzeźb Antoniego Toborowicza) i z kunsztowną recytacją (m.in. Czesław Stopka, Maria Wilhelm); niemniej ewokowanie wpisanych w dramat starć i konfliktów zostało niejako oddane walkowerem. Czy Bogdan Tosza z góry nie wierzył w ich czytelność dla współczesnego widza i wolał zamiast nich dodane fragmenty Ślubu Gombrowicza? Aleksandra Semenowicz nie odtworzyła wawelskiej katedry, w jej oszczędnym pomyśle przestrzennym jest jednak i sakralność, i współczesność mlecznej płachty, jaką zakrywa się rzeźby do renowacji. Tradycja narodowa w remoncie? Jeśli tak, to czy po zdjęciu płacht będzie jeszcze żywa i bolesna, czy już tylko majestatycznie poetyczna?
…i cierpienie
Rzadko prywatna antrepryza zaczyna działalność od tak trudnego repertuaru: katowicki Teatr Bez Sceny zadebiutował Przemianą Franza Kafki w reżyserii Jacka Bunscha. W pierwszej chwili drażni dosłowność: Jadwiga Mydlarska-Kowal nałożyła Gregorowi Samsie „prawdziwy” chitynowy pancerzyk, a Andrzej Dopierała (skądinąd założyciel teatru) groteskowo naśladuje ustami dźwięki chrząszcza. Po zaakceptowaniu konwencji, można jednak śledzić z satysfakcją precyzyjnie szkicowane postawy członków rodziny Gregora: oscylowanie pomiędzy elementarnym współczuciem a porażająco nieludzkim okrucieństwem. Chłodno wyliczone, przejmujące role Jerzego Głybina (ojciec), Anny Kadulskiej (siostra), Aliny Chechelskiej (matka); zwarte, mocne przedstawienie. Dwa śląskie wieczory: dyskusyjne, ale rzetelne i poważne, jakby na przekór kanikule.