Artykuły

O śmierci w teatrze

Maja Kleczewska znalazła idealną formę dla arcytrudnego tekstu Noblistki, Elfriede Jelinek i stworzyła najwybitniejszy spektakl w swojej karierze. Babel w Teatrze Polskim w Bydgoszczy robi oszałamiające wrażenie.

Kleczewska nie próbuje w swoim najnowszym spektaklu na siłę przypodobać się widzowi. Nawet jeśli na chwilę pojawiają się jakieś elementy humoru i jaśniejsze tony, to tylko po to, by za chwilę jeszcze bardziej wcisnąć widza w fotel. Co równie ważne — nie próbuje też amorficznego tekstu Jelinek, w którym nie ma postaci ani zarysowanej fabuły, scalać czy ujednoznaczniać. Chaosu świata nie da się pozbierać. I dlatego forma spektaklu jest kapryśna, a koncert Sebastiana Pawlaka na końcu zupełnie rozbija nawet te szczątki, które wcześniej udało się złożyć. Obserwujemy zatem pojedyncze sceny, z których wyłaniają się sensy, przeczucia, ale nigdy nie są sprowadzone do jedynie słusznej tezy. Bo tematem spektaklu jest świat jako całość, mimo że inspiracją do jego napisania było konkretne wydarzenie — ujawnienie obrazów tortur, jakich dopuszczali się na irackich więźniach amerykańscy żołnierze w Abu Ghraib.

Scenografia Katarzyny Borkowskiej ma w sobie klimat zimnej kostnicy przeciętej strumieniem wody, przez który, jak przez mitologiczny Styks, przechodzi się do krainy umarłych. Właśnie temat śmierci powraca w kolejnych scenach — czasem traktowany z powagą, innym razem znów groteskowo obśmiewany jako pewien stan wymuszonej powagi. Widać to szczególnie, gdy do metalowych łóżek, na których rozłożone są nagie ciała synów, podchodzą kolejno ich matki. Jest w tych wizytach cała paleta emocji — od wulgarnej złości aż po czułość i seksualną wręcz fascynację. Najmocniej uderza jednak odniesienie tych sytuacji do biblijnych relacji Chrystusa i jego matki. W ten sposób, po raz pierwszy tak silnie u Kleczewskiej, pojawia się perspektywa teologiczna.

Bo właśnie nie śmierć jest głównym tematem Babel, ale to jak mocno zakłamany jest obraz człowieka we współczesnej kulturze, ale też w samym życiu. Poznajemy jedynie niewielki wycinek samych siebie, a cała reszta rozpięta między fizjologią i ekskrementami a anielską duchowością pozostaje czymś zepchniętym na margines, wstydliwym. Właśnie to obnaża koncert Sebastiana Pawlaka, który zderza lukrowaną formę pop z obrazem cierpiącego człowieka.

Nie byłoby tego spektaklu, gdyby nie zachwycająca praca aktorów. Wspaniali są wszyscy bez wyjątku, choć dla mnie największym odkryciem była Małgorzata Witkowska i dzika, szalona determinacja, jaką nadała swoim bohaterkom. Zachwyca też mroczna, czasem balansująca na granicy słyszalności muzyka skomponowana przez Agatę Zubel. No i reżyseria: ryzykowna, ale nienaganna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji