Komunikuję się przez teatr, a nie przez mówienie o nim
- Zawsze zostawiam coś w rodzaju pustej przestrzeni dla widza, którą każdy może sam zapełnić sobą: odebrać spektakl na swój sposób, uzupełnić o swoje doświadczenia. Dlatego nigdy nie mówię, o czym jest spektakl, ponieważ historia, którą zobaczy w nim widz, jest równie ważna - mówi Lies Pauwels, belgijska reżyserka, pracująca w Teatrze im. Horzycy w Toruniu nad swoim nowym spektaklem.
Rozmowa z Lies Pauwels (na zdjęciu), reżyserem "White Star":
Po 5 latach od sukcesu "White Star" na festiwalu "Kontakt" wraca Pani do Torunia. Jak to się stało, że nawiązała Pani współpracę z Teatrem Wilama Horzycy?
- Z tego co pamiętam, jest taki zwyczaj, że zwycięzca festiwalu "Kontakt" jest zapraszany do współpracy z teatrem organizującym festiwal. Początkowo wydało mi się to szaleństwem: mam przyjechać do Polski i spędzić tu trzy miesiące? Potem jednak pomyślałam: czemu nie? I potraktowałam to jak wyzwanie. Poczułam, że bardzo chciałabym pracować w innym kraju i poczuć inną kulturę. Jestem naprawdę szczęśliwa, że się na to zdecydowałam.
Rozmowy trwały aż dwa lata. Co działo się w tym czasie?
- Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy, mailowaliśmy i mailowaliśmy (śmiech). Odbyłam też dwa spotkania z dyrekcją teatru. W końcu ustaliliśmy, jak ma wyglądać współpraca.
Praca w teatrze repertuarowym różni się od tego, co robi w Pani w Gandawie
- Bardzo, dlatego jest to dla mnie tak duże wyzwanie. Podstawową różnicą jest to, że aktorzy się tutaj znają. Zwykle pracuję z ludźmi, którzy się w ogóle nie znają. Dobieram różne osoby: aktorów profesjonalnych, nieprofesjonalnych, dzieci. Tak jak miało to miejsce w "White Star", gdzie na jednej scenie znaleźli się zawodowcy, amatorzy, tancerze, dzieci. Oczywiście, tutaj też mam do czynienia z różnymi osobami, ale to są wyłącznie profesjonaliści. Zawsze pracuję z taką grupą ludzi, gdzie połowę stanowią tancerze, a połowę aktorzy, z czego ci ostatni to niekoniecznie profesjonaliści. Czasami pracuję z ludźmi, których znam, ale lubię pracować z osobami, które wiedzą, na czym polega moja praca. To bardzo ułatwia komunikację. Dlatego, rozpoczynając próby z toruńskimi aktorami, starałam się, abyśmy się na początku wzajemnie poznali i zrozumieli. Nie chodziło o język, ale o sposób pracy.
Jak się Pani pracuje z zawodowymi aktorami? Jest trudniej niż z amatorami?
- To zależy, czasami to nawet łatwiejsze. A polscy aktorzy wkładają w swoją pracę wiele serca i emocji. Kiedy pracuje się z amatorami, z dziećmi, trzeba być bardziej ostrożnym jeśli chodzi o emocje. W przypadku zawodowców mogę pracować bardziej na serio, jestem bardziej swobodna, ponieważ w ich przypadku nie trzeba tak bardzo dbać emocje. Oni wiedzą, jak używać swoich emocji w pracy. Myślę, że profesjonalnym aktorom, którzy pracują razem, nie jest łatwo się wzajemnie zaskakiwać, ponieważ znają się wiele lat. Jednak oni także mogą się jeszcze wzajemnie zaskoczyć i zaskoczyć samych siebie. I mnie. Sama czasem łapię się na tym, że to nie chodzi o to, że oni mnie nie rozumieją, ale że rozumieją mnie zupełnie inaczej. Przecież to zupełnie inna kultura! Aktorzy mogą wszystko zinterpretować po swojemu i mogą z tego wyjść naprawdę interesujące rzeczy. I to jest to, co lubię najbardziej.
Jak dobierała Pani aktorów?
- Wiedziałam, że chcę pracować z około 10 osobami, dlatego takiej liczby szukałam. Opierałam się przede wszystkim na intuicji i wybrałam tych, którzy mnie najbardziej zainspirowali. Czemu akurat ci a nie inni? Pomyślałam: a co, jeśli po 2 tygodniach okaże się, że wybrałam nie tych, co trzeba? Oczywiście, żartuję (śmiech). Spotkałam tu bardzo dobrych aktorów. W Polsce, z tego co zauważyłam, teatr nie jest tak bardzo cyniczny. W Belgii z kolei nie dbamy tak bardzo o to, jakie są uczucia postaci w sztuce, ani o to, jak ta sztuka powinna być grana. Tutaj natomiast aktorzy potrafią bardziej poświęcić się dla roli.
To kwestia kultury ?
- Myślę, że tak. To też kwestia temperamentu. Kiedy patrzę na toruńskich aktorów, jak dyskutują, to wydaję mi się, że nie rozmawiają, a walczą ze sobą. Wszystko, co robią i mówią jest pełne pasji. Dlatego tak dobrze mi się tu pracuje.
Jakie jeszcze różnice kulturowe zauważyła Pani podczas pracy?
- W Belgii mamy wiele teatrów, ale wszystkie są bardzo współczesne. Obejrzałam tutaj "In Extremis", którego akcja dzieje się w średniowieczu, a aktorzy ubrani są w kostiumy z epoki. W Belgii w ogóle nie ma sztuk kostiumowych. Można wystawiać Szekspira, ale aktorzy będą stać np. przy stoliku i grać. Jesteśmy małym krajem, niemającym długiej tradycji teatralnej. Nie mamy Szekspira ani Moliera. Mamy kilku twórców, ale brakuje nam wielkich nazwisk. Nie mamy tradycji teatralnej, więc nie musimy się nią tak bardzo przejmować.
Skoro nie ma rodzimej klasyki, skąd biorą się pomysły na teatr?
- Oczywiście, są tacy, którzy wykorzystują teksty Szekspira czy Moliera. Ja tego nie robię, ale wielu innych - tak. Wszystko tak naprawdę zależy od reżysera i ludzi tworzących teatr. Oglądamy filmy, czytamy, wychodzimy na ulicę. Najpierw pojawia się pomysł. I tak "White Star" nie była prawdziwą historią, ponieważ autentyczną historię odrzuciłam od razu, wybrałam jedynie to, co było dla mnie najbardziej interesujące. Nie jestem zainteresowana przedstawianiem historii konkretnej osoby, staram się dotrzeć do tajemnicy ludzkiego zachowania. Nie mam też żadnej określonej metody, wszystko zależy od mojej wyobraźni, mojego spojrzenia na świat, moich inspiracji. To też kwestia nieświadomości, więc trudno zrozumieć moje przedstawienia w sposób racjonalny. Jeśli ktoś spróbuje potraktować mój spektakl jak historię, którą można opowiedzieć, to się nie uda. To zbyt złożone, dlatego nie potrafię tego zrelacjonować widzom. Zamiast słuchać o tym, trzeba to po prostu zobaczyć. Zawsze zostawiam coś w rodzaju pustej przestrzeni dla widza, którą każdy może sam zapełnić sobą: odebrać spektakl na swój sposób, uzupełnić o swoje doświadczenia. Dlatego nigdy nie mówię, o czym jest spektakl, ponieważ historia, którą zobaczy w nim widz, jest równie ważna.
Każdy Pani spektakl jest owiany tajemnicą?
- Tak, ponieważ jeśli zacznę wyjaśniać, o czym jest spektakl, to będę mówić o czymś, co jeszcze nie istnieje. Teraz, przez te trzy miesiące wszystko się jeszcze może zmienić, nie wiem, które elementy znajdą się w spektaklu, a które nie i mogłabym mówić o czymś, co w ogóle się tam nie pojawi. Oczywiście, idea pozostaje bez zmian, ale tak długo, jak aktorzy nie znają ostatecznej wersji, tak nikt inny się o niej nie dowie.
Dlaczego?
- Ta tajemnica wokół spektaklu to rodzaj rozwagi, żeby chronić sztukę i ludzi, którzy ją tworzą i którzy tak wiele z siebie dają. W Belgii jest mi łatwiej, bo wszyscy o tym wiedzą i nikt mnie o to nie pyta. Wszędzie indziej jednak wciąż zadaje mi się to pytanie. Rozumiem, że media chcą wiedzieć, ale wtedy musiałabym odpowiedzieć na pytanie, nie o to, co jest tematem spektaklu, ale o to, co kłębi się w mojej głowie. Dlatego najlepszym wyjściem jest o tym nie mówić. Teatr to mój sposób komunikowania się ze światem. Nie jest nim natomiast mówienie o tym. Komunikuję się przez teatr, a nie przez mówienie o nim. Mogłabym opowiadać o tym godzinami, ale zrozumiesz więcej, kiedy przyjdziesz i obejrzysz spektakl. Nie lubię o tym mówić, bo to truizmy. Np. "White Star" to spektakl o ludziach, którzy nie są akceptowani, ale to uproszczenie. Kiedy zobaczysz spektakl, zrozumiesz, że mówi on o czymś więcej niż o biednych, nierozumianych ludziach. Mówienie o tym wcześniej sprawia, że mówi się same banalne rzeczy. Są pewne motywy, które powtarzają się w moich spektaklach: tożsamość, podważanie, kwestionowanie wartości, ludzkie zachowania. Nie zapisuję jednak pomysłów, bo kiedy patrzę potem na notatki, nie chcę już tego wystawiać, bo wiem, że to już było, że spotkało się ze swoim przeznaczeniem, a moim przeznaczeniem jest zrobić spektakl. Nie teraz, później. Za trzy miesiące.