Artykuły

O wszystkim po trochu

Jakby tu "przelecieć" to wszystko, co otrzymaliśmy w ciągu tygodnia? Bo to i program, i nagrody, i tak zwane refleksje ogólne. Najlepiej chyba bez żadnego planu, byle się tylko w tej rubryce zmieścić. Są programy jakby z natury "telewizyjne", to znaczy wychodzące od pewnej formy kontaktu czy prezentacji ruchomej, aktywnej. Osobiście witam je zawsze z radością, jako właściwy pomysł, czy też pójście po właściwej drodze - chociaż mogą one w konkretnym wypadku rozczarować. Należy wówczas pochwalić zasadę i krytykować wykonanie. I są też pozycje, które wypadły "telewizyjnie" (czyli po prostu żywo, pasjonująco) niejako wbrew swojej sztywnej formie - jak np. zwyczajny wykład. Wtedy zależy to już tylko od osobowości mówiącego. Nie należałoby więc przeceniać automatyzmu form. A już szczególnym wrogiem jestem (przyznaję to otwarcie i będę bronił tego stanowiska) tzw. sztucznego, które ma wyglądać "jak żywe", czyli banalnego naturalizmu w formie fabularyzowanej, zmuszania aktorów, żeby odtwarzali sceny jak z życia - tego, co ciążyło nieraz na programach społecznych typu "Miniatur", a czego kwintesencją jest tzw. powieść odcinkowa, radiowa czy telewizyjna. Jeżeli coś jest "sztuczne" (film fabularny, widowisko, inscenizacja), powinno dążyć, aby stać się Sztuką. Jeżeli zaś chodzi o prawdę dokumentalną, TV kamera ma dość sposobów, ażeby dotrzeć do niej bezpośrednio, na gorąco, w życiu. Twórczość literacka w TV zastępująca reportaż czy publicystykę, będzie tylko pseudoliteraturą; reportaż czy publicystyka nazbyt "teatralizowane", będą tylko publicystyką pretensjonalną.

Żeby przejść do przykładów: Programem z natury "telewizyjnym" jest krakowski "Zapraszamy na wtorek wieczór", określony, nie wiem dlaczego, jako program dla młodych widzów. Ostatnia wizyta u prof. Zenona Klemensiewicza była spotkaniem uroczym. Daj Boże z takimi ludźmi spotykać się na szklanym ekranie i w tak naturalny, pełen uroku sposób. Radziłbym nie zapominaj że istnieje w Krakowie także prof. Konstanty Grzybowski. Programem, który zdaje ciągle TV egzamin na piątkę, są nadal "Gawędy wilków morskich" z Gdańska (ostatnio o czarodziejskim świecie żaglowców i legendzie "Daru Pomorza"). Gawędy prof. Zenona znalazły już dawno właściwe uznanie.

"Słownik wyrazów obcych" wyjaśnił nam poglądowo i pomysłowo (brawo za inwencję!), co to jest alienacja. Autor poszedł po linii dyskretnego wyśmiania tego zjawiska, jako "mody". Nie byłbym tak pochopny w kwestionowaniu sprawy. Przecież telewizja może że być klasycznym przykładem procesu alienacji, osiągnięcia przez wytwór ludzki samodzielnego życia i zapanowania nad człowiekiem.

Gorąco przy klasnąć należy za pomysł (powtarzam: pomysł) zorganizowania "Balu Telewidzów", trzygodzinnego "pójścia w Polskę" karnawałową. Jest to również leżące w naturze TV przełamanie sztywnej bariery estradowego występu. Od dawna uważam, że np. w noc sylwestrową TV powinna bawić tych wszystkich, którzy z różnych względów siedzą w domu, dotrzymywać im towarzystwa, jak niewidzialny przewodnik rozsuwać ściany i przenosić ich w miejsca ludne i roztańczone - a nie zapychać nocy martwymi kawałkami wybrakowanej taśmy filmowej; jakiś genialny wodzirej-konferansjer powinien nie odstępować widza przez szereg godzin. Tak więc wyprowadzenie telewidzów na bal, wmieszanie ich między gości "Bristolu" było bardzo telewizyjnym pomysłem. Jak to się udało - sprawozdawca Wasz, niestety, powiedzieć nie może. Będąc zaproszonym przez gościnną TV, siedząc "na planie" nie miał bowiem pojęcia co się dzieje "na wizji", co widać na ekranie, a czego nie widać, i w ogóle czym wypełniono czas przez trzy godziny, czy "grało", czy "trzymało się kupy", itd. Miał jedynie sprawozdawca możliwość przekonać się, że będąc tam, w środku, razem z innymi gośćmi - niewiele wiadomo, co się dzieje tu, tzn. na ekranie - i było to dla niego bardzo pouczające doświadczenie. A więc zjawisko alienacji w czystej postaci.

"Panorama literacka" przeniesiona, żeby trudniej było zgadnąć, na środę i prowadzona przez A. Wasilewskiego, poruszała tym razem sprawę bohatera literatury dla młodzieży, czy też, jak mówi, "literatury młodzieżowej". Głos mieli W. Babinicz, M. Brandys, wydawcy i sama młodzież. Ta ostatnia podkreślała, że jest inna niż ją przedstawiają w książkach o niej. Może to i prawda. Ale czy w ogóle rzeczywistość nie jest trochę inna niż jej obraz w literaturze, i czy "wierny obraz" da w efekcie prawdę literatury oraz jej artystyczną nośność?

W drugiej części programu "Bez apelacji" pocieszono nas, że sprawą szkoły w Wólce Orłowskiej zajęła się prokuratura, mniej natomiast wyraźnie powiedziano, co będzie z samą szkołą. Ważne są konsekwencje wobec winnych, ale jeszcze ważniejszy sam rezultat sprawy. Bo przecież nie traktujemy chyba wypadków pokazywanych w tym programie jako czegoś zupełnie wyjątkowego.

Z cyklu "Kompozytor i jego piosenki" J. Raszewski zaprezentował nam "3 tys. sekund z Jerzym Abratowskim". Piosenki były ładne i ładnie śpiewane (m. in. "w tańcu" przez K. Mazurównę) ale samo zaaranżowania dość konwencjonalne, nie grzeszyło pomysłowością. Z pozycji teatralnych wstrzymuję się nadal od komentowania powieści TV "Dzwonić cztery razy", w reż. S. Szlachtycza, nadawanej z Krakowa, nie mogąc pozbyć się zasadniczych wątpliwości co do tej pseudosztuki (z całym szacunkiem dla wyznawców). Z większą satysfakcją obejrzałem natomiast premierę konkursowej sztuki TV E. Niziurskiego "Ucieczka z Betlejemu" w adaptacji i reż. Z. Kuźmińskiego. Nie wiem na czym polega adaptacja w TV sztuki pisanej dla TV, wiem na czym polega reżyseria, skróty i egzemplarz reżyserski, dajmy więc spokój zabawie w terminy i przyjrzyjmy się spektaklowi samemu. Było to widowisko interesujące i zrobione z kulturą teatralną. Zgłaszałem już na tym miejscu uwagi o poetyce sztuk produkcyjnych, która dziś już jest dla mnie bardzo skonwencjonalizowana. Niziurski zrezygnował z tradycyjnych "żelaznych numerów" (katastrof, zebrań, etc), rzecz zrobił kameralną, zręczną dramaturgicznie, opartą na nastroju, jego dyskretnej ewolucji i na sylwetkach postaci. Przy całej charakterystycznej gamie są to jednak przeważnie postaci gotowe, jak ów kierownik budowy, których postępki wynikają niby z charakteru zaprezentowanego z góry, jakby gotowego a priori. Jest to więc troszkę jak w poetyce "westernu", bez jego atrakcyjności fabularnej. Sztuka zagrana była bardzo dobrze, szczególnie ciekawy był "stary" J. Świderski, poza tym wszyscy wyrównani:. B. Klimkiewicz, S. Jasiukiewicz, J. Nalberczak, J. Turek i A. Zaorski.

Na zakończenie, z okazji przyznania przez jury krytyków TV nagród "Złotego Ekranu" za rok 64, chciałbym od siebie złożyć serdeczne gratulacje wszystkim wyróżnionym twórcom, redaktorom programów i "osobowościom" - a jako zwykły widz, szczególne wyrazy wdzięczności Januszowi Warneckiemu za możliwość podziwiania jego znakomitego aktorstwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji