Wśród baśni i waśni
Iwona Kempa w "Miłości do trzech pomarańczy" wraz ze scenografem Tomaszem Polasikiem wyjęli z XVIII-wiecznej, lecz wciąż magicznej bajki Gozziego kolekcję marionetek i dowcipnie ustawili je poza współczesną przestrzenią na tle nieba z obrazów Margitte'a.
Zbigniew Szymczyk obdarzył te wielobarwne postacie niezwykłą ruchliwością. Kreację Jerzego Senatora w roli Brighella warto zobaczyć! Zabawnie jest od samego początku, kiedy Król Karo (Krzysztof Kuliński) rozpacza nad melancholią syna, księcia Tartalii (Eryk Lubos) w towarzystwie Pantalone (Bogusław Kierc). Biegając za monarchą z tronem w dłoniach, minister skarbu zachowywał się zaskakująco podobnie do zmanierowanych polityków, których oglądamy na telewizyjnych ekranach. Ale bohaterowie Kempy nie sugerują, by tonący w czerwiem dwór był banalną metaforą polityczną naszych dni. Raczej z ironią rozdzielają prztyczki lub dorabiają gębę intrygantom, spiskowcom czy politykom chorobliwie ambitnym, w czym dostrzegam atrakcyjność "Miłości..." dla widzów uczestniczących już w życiu politycznym. Dzieci satysfakcjonuje poziom waśni, a bardziej dociekliwe swobodnie dopytują rodziców w trakcie spektaklu.
Jak w każdej bajce bohater musiał ulec przemianie w wyniku magicznej podróży. Jedną z trzech pomarańczy zamieszkiwała Ninetta (Paulina Napora), ale o tym książę się dowiedział dopiero po okiełznaniu zmysłowego Powroza, kudłatego Psa i Piekarki. Gdy Tartalia nie dał się spętać, zjeść ani upiec i fikając masę koziołków - jako to w dell`arte - stanął do ostatecznej rozgrywki z wyłaniającą się z jeziora Fatamorganą, czujemy, że jesteśmy cząstką tej baśni. Zaczarowane jezioro Tomasz Polasik zbudował w sposób genialny - z wielkich miednic wypełnionych wodą. Gdy z niektórych, wprost spod wody wyłania się Fatamorgana - publiczność mdleje z zachwytu!