Teatr uliczny rządził
O XXII Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Ulicznych w Krakowie piszą Monika Kwaśniewska i Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.
Kilkanaście przedstawień, a niemal każde prezentowane po kilka razy, wianuszki widzów wokół mniejszych spektakli i wielkie tłumy oglądające gigantyczne inscenizacje, niespotykane ilości klaunów, wózków i dziwnych konstrukcji oraz spore zagęszczenie artystów na kilometr kwadratowy - to najkrótsze sprawozdanie z tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych w Krakowie. Wśród natłoku przedstawień można było tak ułożyć sobie plan kolejnych dni, by zobaczyć wszystkie widowiska, lub, posługując się intuicją i folderem festiwalowym, stworzyć własną ścieżkę. Skupione wokół hasłowego tematu "Dziecko", przedstawienia odnosiły się do niego w najprzeróżniejszy, niekiedy bardzo odległy sposób.
Gwiazdą Festiwalu był poznański Teatr Ósmego Dnia, który pokazał "Czas matek". Gwieździe widownia ma prawo stawiać wymagania, jednak Ósemki stanęły na wysokości zadania. Choć przedstawienie ma kilka słabszych momentów (np. natrętnie powtarzające się w drugiej części widowiska obrazy matki zmagającej się z mokrą, białą koszulą syna), wszystkie one idą w niepamięć wobec ogromnego, wręcz onieśmielającego widowiska rozpatrywanego jako całość. Zespół Ósemek zdaje się inspirować tym, co w polskim teatrze istotnie warte jest kosztowania: plastyka wielu obrazów, zwłaszcza tych rozgrywających się w zamkniętej z trzech stron czarnej przestrzeni scenicznej, pobrzmiewa echem dokonań Leszka Mądzika, zaś sposób traktowania ciała (szczególnie zapisują się w pamięci ciała kobiet, podwieszone na elastycznych pasach, bezwładne i tym bezwładem przejmujące) wydaje się pokłosiem wnikliwej lektury przedstawień Krzysztofa Warlikowskiego. Nawet jednak, jeśli te cytaty są tylko pobożnymi życzeniami widza, trudno oprzeć się wrażeniu, że Ósemki zaproponowały niezwykle trudny temat w świetnej formie teatru - faktycznie - ulicznego. Przejmująca scena finałowa, szamański taniec wokół powoli rosnącego totemu (słupa obwieszonego białymi koszulami utraconych synów) to wielkie przeżycie estetyczne.
O tym, że teatr uliczny może być silnie poetycki i metaforyczny świadczyły również inne prezentowane podczas festiwalu spektakle. Niezwykłym doświadczeniem był pokaz spektaklu "Camila" w wykonaniu francuskiego Theatre Rue Piétonne. Walka człowieka z przypominającym gąsienicę potworem (wielka, elastyczna rura, w której schowany był aktor) pokazywała starcie dwóch żywiołów. Zaczynała się popisem ujarzmiania stwora przez zadufanego w sobie człowieka. Pokaz tresury nieoczekiwanie przybierał jednak odwrotny kierunek - oto zwierzę zaczęło atakować swego tresera, przemieniając go w sobie podobną istotę. Finał spektaklu był jeszcze bardziej niepokojący. Niespodziewanie dwie postaci będące połączeniem człowieka i potwora zaczynają zabawiać publiczność serią gagów i zaczepek nawiązujących do sztuczek cyrkowych. Ta nagła zmiana nastroju wydaje się obnażać mechanizm, według którego beztroska rozrywka tłumu, niejednokrotnie okupiona jest przemocą, cierpieniem, walką. Niezwykle prosta (w treści i formie) opowieść, zajmująca niespełna pół godziny, potrafiła wzruszyć, zdenerwować, zagniewać i rozśmieszyć. Niewielki spektakl zatem stał się przestrzenią skrajnych emocji wyzwalanych w publiczności. Przejrzystość i - raz jeszcze należy to podkreślić - prostota widowiska natychmiast zjednywały mu widza.
Kolejnym prostym, poetyckim, ale też imponującym spektaklem okazało się "Waiting on You" (Podając do stołu) Teatru Akrobacji z Wielkiej Brytanii i Holandii. Pokaz odbywał się niemal w całości ponad powierzchnią ziemi, ponieważ prosta fabuła ukazana została w formie akrobacji na chustach przy nastrojowej muzyce. Akcja miała miejsce w kawiarni, w której czekająca na chłopaka dziewczyna poznaje uroczego kelnera. Widzowie obserwując narodziny nowego uczucia mogli jednocześnie podziwiać imponujące akrobacje solo, w duecie oraz - robiące największe wrażenie - popisy z krzesłami, na których aktorzy owinięci w chusty zasiadali w powietrzu. Króciutki pokaz okazał się więc bardzo ciekawy technicznie, a przy tym wdzięczny i delikatny.
W zupełnie innym klimacie utrzymany został spektakl rosyjskiego Grupy Komicznej Equivokee z Ukrainy będący pokłosiem odwiecznej i nieśmiertelnej tradycji ulicznych mimów, czy cyrkowych klownów. Trzej mężczyźni - zabawnie ze sobą kontrastujący pod względem wyglądu: jeden gruby i fajtłapowaty, drugi dość chudy, trzeci silny i umięśniony - prezentowali serię skeczy. Pewną schematyczność popisów, rekompensowało świetne wyczucie komizmu wykonawców i dobry kontakt z, wciąganą niekiedy w akcję, publicznością (na przykład w "mrożącym krew w żyłach" skeczu rzucania noży do tarczy, na której umieszczony jest człowiek). Pokaz okazał się więc prawdziwym hitem wzbudzającym nieustanne zainteresowanie i entuzjazm widzów.
W jeszcze innych, choć również nawiązujących do tradycji cyrkowej, rejestrach poruszał się krakowski Teatr Wagabunda. Zespół, wciąż słabo znany w macierzystym Krakowie, swoim spektaklem-instalacją "Port Magiczny" pozwolił dorosłym widzom powrócić w świat dzieciństwa, a młodszym - zakosztować nietypowych zabaw i gier. Rozstawione na Małym Rynku obiekty - sporych rozmiarów zabawki - skupiały wokół siebie wielu widzów: do dyspozycji było np. stanowisko rzutów do celu zwiniętą skarpetką przez dziurawe wiadro i trzy obręcze, labirynty, przez które należało przeprowadzić metalową kuleczkę czy zamknięty kojec z umieszczoną w środku piłką i miską, do której należało piłkę wrzucić przy pomocy specjalnych "uderzaczy". Towarzysząca instalacji klownada udowodniła, że artyści Teatru Wagabunda są nie tylko niezwykle zabawnymi klownami, ale też - że potrafią myśleć kategoriami scenicznymi, co nie jest wśród cyrkowców oczywiste. Wyczucie tempa, rytmów scen, puentowanie poszczególnych epizodów i wtargnięcie nieudolnego iluzjonisty zebrały zasłużone oklaski.
Bezsprzecznie znakiem tegorocznego festiwalu dla większości przechodniów stały się jednak podróżujące po rynku, duże, kolorowe, śmiejące się stożki oraz olbrzymi mężczyźni w garniturach. Pierwsze "stwory" składały się na akcję "One Man Street Show: Bosoms and Buttols (Piersi i pośladki)" Patricka Bellanda. Natomiast nienaturalnie "napakowani", na oko dwu i półmetrowi mężczyźni z grupy Foolpool z Niemiec występowali pod nazwą "Gentlemen" choć zdecydowanie bardziej pasowałaby nazwa "machos". Ciągła interakcja z publicznością i intrygujący wygląd sprawiały, że nikt nie mógł przejść obok nich obojętnie.
Ogromna frekwencja i zróżnicowanie festiwalu dowiodła więc, że teatr uliczny, czy raczej sztuka ulicy cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem. Nie tylko umilają lipcowe popołudnia, ale też dla wielu są jedyną okazją do obcowania z materią teatru.