Skóra na chodniku
Co przynosi nam rzeczywistość, w której żyjemy? Piętrzy przed nami problemy, zmusza do ciągłego wyboru, każe odgrywać niewygodne role. Wśród grudniowych premier teatralnych znalazły się dwa przedstawienia poruszające problem człowieka jako jednostki poszukującej nowej tożsamości i bliskiego, "ludzkiego" kontaktu z innymi.
Pierwsze zjawisko zostało ujęte w surrealistyczną formę. "Nowa skóra, czyli smutne wydarzenie" [na zdjęciu] Viliama Klimacka w reż. Daniela Źródlewskiego (premiera 6 grudnia w OFFicynie) to historia Mężczyzny (świetny Paweł Królik), który trafia do ośrodka po tym jak odpadła mu... własna skóra wraz z wytatuowaną Kobietą z Pejczem. Sytuacja, w jakiej znalazł się bohater, wydaje się wystarczająco absurdalna, ale atmosferę dziwności pogłębia jeszcze fakt, że miejsce, w którym poddaje się terapii po prostu nie istnieje, a terapeutka (Katarzyna Domańska) sama okazuje się owym tatuażem...
"Lynchowski", oniryczny klimat zaakcentowany niepokojącą muzyką Roberta Piotrowicza jest atrakcyjnym opakowaniem, pod którym kryje się głębsza treść. Tytułowa "Nowa skóra", której potrzebuje bohater to nowa tożsamość, początek kolejnego etapu życia. Po części wyjaśnia to krótki pokaz slajdów, na których oglądamy dzieciństwo Mężczyzny oraz scena inicjacji seksualnej, w której nauczycielką jest właśnie Kobieta z Pejczem.
Pierwszy raz sztuka Klimacka była pokazywana w Szczecinie kilka lat temu. Tamta adaptacja dokonana również przez Źródlewskiego miała jednak inny wydźwięk Przez to, że Kobietę grał aktor, tamta "Skóra" mówiła o poszukiwaniu tożsamości seksualnej. Także pod względem technicznym była uboższa. Obecne przedstawienie ma multimedialny charakter, a dodatkowego smaczku całości dodaje głos z offu należący do samego Zygmunta Duczyńskiego - szefa Teatru Kana.
Tak wiec "Nowa skóra" jest rzeczywiście i po prostu... nowa.
Kiedy wiemy już, kim jesteśmy i staramy się to zaakceptować, to do pełni szczęścia potrzebny jest nam kontakt z innymi. Teoretycznie rzecz prosta, bo przecież Ziemia jest gęsto zaludniona i nietrudno spotkać drugą osobę. W praktyce jednak wszystko wygląda inaczej: im nas więcej, tym bardziej się od siebie oddalamy.
POZA to nazwa grupy teatralnej, w skład której weszli uczestnicy projektu "Integracja w terapii tańcem" realizującym się w Polskim Związku Głuchych w Szczecinie. Są to w większości osoby niesłyszące i słabo słyszące, czyli ludzie, którzy poprzez swoją niepełnosprawność o pragnieniu kontaktu z innymi wiedzą najwięcej. Problem, z jakim się na co dzień borykają, został przedstawiony w inscenizacji pt "Kwiaty na chodniku" (premiera 19 grudnia w Teatrze Kana).
Środek dnia, centrum dużego miasta i grupa przechodniów: żebrząca kobieta, mężczyzna z zakupami, zakochana para. Wszyscy jednak ciągle się mijają, nie zwracają na siebie uwagi, pędzą przed siebie nie wiadomo dokąd, nie wiadomo po co... Chaos, jaki tworzą, zaczyna się jednak coraz bardziej krystalizować, zauważają swoją obecność, ściągają maski, które przez większą część spektaklu zakrywają ich twarze... Znajomy obrazek? Tak wygląda nasze życie, bardzo chcemy "być razem", ale nam się to nie udaje, i raczej oddalamy się od siebie.
Spektakl zagrany bez słów, za to przepełniony emocjami został zbudowany wyłącznie na ruchu i muzyce. Krzysztof Jerzak, reżyser przedstawienia wykorzystał tu swoje wieloletnie doświadczenia z aikido i japońskim tańcem butoh."Kwiaty" to te momenty, kiedy udaje nam się do siebie zbliżyć.