Na przykład Agnes
Prapremiera polska sztuki Agnes, francuskiej aktorki i dramatopisarki Catherine Annę (rocznik 1960), wyreżyserowana na scenie Teatru im. Horzycy w Toruniu przez dyrektorkę Teatru Współczesnego w Szczecinie Annę Augustynowicz, stała się już sporej miary wydarzeniem teatralnym w naszym kraju. Choć może nie tyle teatralnym, ile obyczajowym w pierwszej kolejności. Bo też rzecz dotyczy tematyki wyjątkowo na naszym gruncie drażliwej — kazirodztwa. „Najbardziej okrutnego i najbardziej zaskakującego doświadczenia człowieka” — jak zauważa cytowana w programie do spektaklu Susan Forward, autorka książki Toksyczni rodzice — doświadczenia „będącego zdradą najbardziej podstawowego zaufania między dzieckiem i rodzicem. Zdradą doprowadzającą do całkowitego spustoszenia emocjonalnego”.
I o tym właśnie jest to przedstawienie. Zimna, bezwzględna wobec widza, wiwisekcja emocjonalnego spustoszenia, jakie staje się udziałem dziewczynki, która przez wiele lat (dokładniej: od 12. roku życia) żyje z własnym ojcem.
Augustynowicz stara się uporządkować narrację sztuki, w której tytułowa bohaterka, dorosła już Agnes, pod wpływem silnych, dobrych tym razem emocji, próbuje porozumieć się ze swą przeszłością. Wyzwolić od koszmaru. W jej wspomnieniach pojawiają się więc wcześniejsze wcielenia Agnes — dziewczynki dwunastoletniej, potem podlotka. Każdy wiek Agnes ma na scenie inną odtwórczynię. W postaci dzieci wcielają się dziewczynki, które wybrano do spektaklu drogą konkursową. Dorosła Agnes (Jolanta Teska) użycza jednak głosu Agnes dwunastoletniej: ten głos płynący spoza sceny ułatwia zresztą widzowi identyfikację obu postaci, ale ma też tworzyć klimat spektaklu. Będącego na poły koszmarnym snem, a po trosze jakby seansem wewnętrznej, psychicznej autokuracji…
Augustynowicz stara się uczynić wiele, aby mieszanka czarnej poezji i grubą nicią szytego, interwencyjnego reportażu, zmieniła się w teatr prawdziwy. Nie zawsze się to udaje, bo sama sztuka niezbyt sobie radzi z publicystycznym przesłaniem, popada też w monotonię. Ale Augustynowicz zręcznie się na ogół posługuje językiem tego rodzaju dramatu (vide: Młoda śmierć), toteż i tym razem konstruuje na małej scenie klaustrofobiczny, chory, pełen ukrytej agresji świat. Lecz wystarczająco przy tym zwyczajny i powszedni, by stał się nam niepokojąco bliski. Bo spektakl stara się powiedzieć prawdę trudną: to, co stało się Agnes, nie dotyczy „garstki zboczeńców”. Dzieje się wszędzie, zdarza się w szarych, przeciętnych rodzinach. Ale na ogół wolimy o tym nie wiedzieć.
Doświadczenia ze szczecińskiej Malarni oraz współpraca z Jackiem Ostaszewskim (muzyka), Markiem Braunem (scenografia) i Krzysztofem Sendke (światło) — stałym już zespołem wspólników artystycznych Augustynowicz — pomogły unieść obyczajowy, dziennikarski temat na poziom psychodramy o niejednoznacznym podziale win. Dzięki czemu Agnes budzi emocje. Bo ten spektakl wystawiony na pustej, czarnej scenie — oddzielonej od widzów półprzejrzystą gazą — oświetlany zimnym światłem, ma równie chłodną, a przy tym twardą powierzchnię. Ale gdy uda się pokonać ów opór materii, wnika się głęboko w krąg dramatycznych i bolesnych przeżyć Agnes. Na przykład Agnes…