Artykuły

Pan Geldhab na cenzurowanym…

Lubomir i Fredro nie zawiedli pięknych i zdrowych poglądów mądrej dziewczyny: Geldhabówna i wzbogacony mieszczuch muszą wysłuchać cierpkich słów Lubomira i dostać raz jeszcze po nosie — tym razem od porządnego chłopca.

Geldhab jest komedią świetną, niezwykle dynamiczną, pobudzająca do śmiechu, pobudzającą także — jak to słyszeliśmy — do wniosków, aplauzu i protestów na widok tego, co dzieje się „na dworze” pana Geldhaba. Na „dworze” tym zaś dzieje się wiele rzeczy, które w miarę rozwoju akcji wyłaniają się na plan pierwszy.

Jaka jest ideologia Geldhaba i co w tej komedii, poza słowami postaci się kryje? Co jest istotne?

Czy idziemy dziś na tę komedię tylko dlatego, aby się zabawić i pośmiać z ludzi, którzy nieodwołalnie — łącznie ze swymi problemami — należą do przeszłości? A może Geldhab jest dokumentem pewnej epoki? Pewnego przełomu?

W Geldhabie — pisze słusznie w artykule Kazimierz Budzyk — uchwycony został z prawdziwym realizmem charakterystyczny moment naszej historii, czasy, kiedy przedstawiciele obozu feudalnego musieli już ustępować przed siłą pieniądza, zdobywanego przez przedsiębiorczych mieszczan. Wtedy już zachwiał się właściwie cały dotychczasowy ustrój, choć nie zarysowały się jeszcze dostatecznie jasno zręby nowego ustroju, opartego na kapitalistycznych formach produkcji.

Tak jest. Fredro pokazuje nam moment, kiedy Geldhabowie krok za krokiem zaczynają opanowywać scenę życia. W tym momencie, kiedy widzimy ich na scenie, imponuje nam jeszcze tytuł, „urodzenie” i towarzystwo. Ale niedługo książe Radosław i Geldhab staną na jednaj platformie, bo połączą ich interesa jednego obozu. Geldhab jest doskonałym dziełem i zarazem bezlitosną satyrą ukazującą we wklęsłym zwierciadle moment pierwszych, jeszcze nieudałych „flirtów”: bogatych mieszczan i zubożałej arystokracji. W kilkadziesiąt lat później ujmie to szerzej, mocniej — na następnym etapie — Bolesław Prus w nieśmiertelnej Lalce Wokulski-kupiec i Łąck-arystokrata będą aktorami tego procesu…

Jako dzieło artyzmu komedia ta jest godna stanąć obok najlepszych dzieł Fredry. Artyzmem w niej jest po pierwsze prawda w niej zawarta: prawda ludzi i ich spraw, prawda środowiska i epoki. Śmieszność bohatera sztuki, tragiczna społecznie jego śmieszność przypominająca żywo główną postać z Mieszczanina szlachcicem komedii Moliera, polega na straszliwej wprost płytkości pojmowania wartości życia przez niego, na „filozofii” tak głupiej że aż śmiesznej. Dotyczy to zarówno stosunku do księcia, jaki do wychowania córki, zarówno blichtru kotar, firanek i złoceń — jak i małomieszczańskiej „oszczędności”, która każe resztki wina „zlewać do jednej butelki”. Z drugiej strony to jest drapieżnik, bezlitosny i bezkompromisowy. Widoczne to jest przy odmowie pomocy dla swojej biednej siostry, widoczne w stosunku do służby i do wystrychniętego na dudka Lubomira. Wtedy przestajemy się śmiać i widzimy prawdziwą, zupełnie nie jowialną twarz wyrafinowanego kupca i kalkulatora. Fredro nie pozostawia nam żadnych wątpliwości co do sposobów, jakimi doszedł jego bohater do olbrzymiego majątku.

Na tle tej postaci, na której skupił świetny pisarz całą pasję twórczą i która jest skończonym dokumentem epoki, inne postacie muszą wypaść, słabiej, drugoplanowo. Mniej też wyposażony w ostre rysy, jest chłodny i bezduszny, zbankrutowany „panek” Radosław, za którego działa, kombinuje, układa i kręci faktor i pieczeniarz Lisiewicz — dusza pokrewna Geldhabowi tylko mniej zdolny i stąd biedniejszy. Awanturniczy Major i sentymentalny Lubomir są również na tle Geldhaba osadzeni słabiej w akcji: Major niejasno powiązany w przeszłości z Geldhabem. Lubomir — nie wdzięczna rola odrzuconego konkurenta. Doskonała niewątpliwie w rysunku scenicznym jest Flora, córka Geldhaba, na której Fredro z sarkazmem pokazuje skutki „dobrego i rozsądnego” wychowania i wykształcenia panny z „dobrego domu”. Z roli tej można zrobić wielką kreację. Pomimo pewnej nierówności napięć artystycznych w malowaniu postaci — całość komedii zlewa się w tyglu doskonałej kompozycji w zwartą i harmonijną sztukę, zarówno pouczającą jak i bawiącą.

Pan Geldhab w Państwowym Teatrze Powszechnym na Pradze był dobrym przedstawieniem i jest niewątpliwym sukcesem reżyserii Borowskiego, aktorstwa Tadeusza Chmielewskiego i scenografii Zofii Węgierkowej. Zasługą reżysera jest dobre opracowanie wiersza Fredrowskiego i stworzenie zwartej realistycznej całości przy widocznych usiłowaniach wydobycia ze sztuki aktualnych elementów społecznych i wyjaskrawieniu satyry na mieszczaństwo. Tadeusz Chmielewski swą wielką kulturą aktorską nie tylko panował na scenie jako Geldhab ale był widoczną ostoją dla szerokiego zespołu mało rutynowanych artystów, którzy w nim znaleźli dobry wzór interpretacji ról fredrowskich. Zofia Węgierkowa zaprojektowała wnętrze pełne nuworiszowskiej „wspaniałości”, doskonale przeładowane i przezłocone. Jeden tylko zarzut natury plastycznej można by pod adresem plastycznej oprawy skierować: suknia Flory wtopiła się całkowicie kolorystycznie w złote tło firanek i kotar — była niewidoczna. Czyżby to było zamierzone?

A teraz ku końcowi naszej rozmowy wróćmy do Ludki, która zapewne i nie zapomniała jeszcze Geldhaba. Wróćmy do niej i zapraszajmy ją na każdą premierę prasową. Albo nie. Lepiej niech nie będzie premier prasowych wogóle, bo są one niepotrzebnym przeżytkiem. Podobnie jak literaci poszli w teren uczyć się reagowania na życie — niech podobnie recenzenci idą pojedynczo w tłum na widownię robotniczą, niech podsłuchują, nadstawiają uszu i niech siadają, nie znani, pomiędzy Ludką a jej koleżankami i kolegami z zakładów odzieżowych, central, fabryk i spółdzielni. Po takim przedstawieniu lepiej i łatwiej się pisze…

Stara widownia bowiem, ta, która nas wychowywała, patrzy, pomimo wielkiej ewolucji, jaką przeszła, na widowisko teatralne z pewnego jednak dystansu. Dystans ten — już dziś mniejszy — niewątpliwie istnieje. Wytworzyły go dawne czasy, dawne estetyczne poglądy, poglądy formalizujące, kiedy to teatr był zabawą a nie szkołą i przeżyciem. Recenzenci obciążeni takim stosunkiem do sceny z trudem otrząsają się i z trudem dostrzegają rzeczy dawniej dla nich niewidoczne, nieistniejące. Tymczasem przypadkowe znalezienie się wśród widzów zorganizowanej nowej widowni niesłychanie może pomóc i ułatwić znalezienie stosunku do widowiska, stosunku nowego. Komu by przyszło na myśl tak szczerze oburzać się na niegodziwość Geldhaba, skoro patrzyliśmy przez tyle lat jako na… przyjemnego dziwaka. Tak, tak! Trzeba się do tego umieć przyznać!

I dlatego Ludka ma po strokroć rację!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji