Artykuły

Aktorom daje kopniaka na rozpęd

- Zawsze pracuję z ludźmi piekielnie zdolnymi i utalentowanymi. A i tak dźgam ich, pcham i popycham ku wyżynom. Taką mam potrzebę i taką naturę - mówi ANDRZEJ ŻUŁAWSKI.

Nie lubi wywiadów, bo to, co ma do powiedzenia, wyraża sam - jako reżyser, scenarzysta, krytyk filmowy, pisarz, felietonista. Jeśli rozmawia, to o sztuce. Ze mną wyjątkowo, porozmawiał o życiu.

Albo się go kocha, albo nienawidzi. Nie znosi kompromisów, gra va banque. Jeśli przegrywa, to klapa jest całkowita. Jeśli wygrywa, to tworzy arcydzieło. Skończył studia TAM, by wrócić TU. To kierunek niespotykany. Ale on uwielbia iść pod prąd.

Zofia Kraszewska: - Los jest dla pana łaskawy?

Andrzej Żuławski: - Jestem osobnikiem krnąbrnym, życia ciekawym. A gdy kopie się w jego bogactwach, to przecież trafi się na jakiś kamień, przeszkodę czy wnyki. Umiem sobie napytać biedy. Taki już mam charakter.

- Jest pan odkrywcą wielu pięknych i utalentowanych pań. Te, które się o pana otarły, zyskiwały sławę. Małgorzata Braunek, Romy Schneider, Isabelle Adjani i Sophie Marceau właśnie u pana zagrały swoje życiowe role.

- Wolę widzieć w kinie osoby piękne, porywające widownię. Niektórzy kochają aktorów grubych, zaplutych, pijanych i w tym upatrują znamion ich talentu. Tacy też są na ekranie potrzebni. Ale wierzę, że przetrwa kino oparte na trójcy: pieniądze, talent, gwiazdorstwo.

- Co jest gwiazdorstwem?

- To sprawa tajemnicza, tkwi we wnętrzu, bez związku z wykształceniem czy pochodzeniem. Reżyserom płaci się właśnie za to, żeby "to coś" uchwycić, wykryć wcześniej, nim zauważy to reszta świata. Odkryć gwiazdę potrafią tylko niektórzy.

- Panu się to udawało. Piękne gwiazdy, jak Małgorzata Braunek czy Sophie Marceau, zostawały pana żonami. Tylko Hanna Wolska była malarką.

- Ależ Hania też była na ekranie! Zagrała nawet główną rolę w "Seksolatkach", jedynym filmie wielkiego Zygmunta Huebnera, legendarnego dyrektora Teatru Powszechnego w Warszawie.

- Miał pan trzy piękne żony. I trzy razy nie udało się panu. Dlaczego?

- Nie wiem. Za każdym z tych przypadków stoją inne przesłanki. Cóż można zrobić, gdy chce się normalnie żyć, robić filmy, pisać książki, a partnerka postanawia zostać buddyjską kapłanką w koreańskiej sekcie? Dziś myślę, że może było jej to wtedy bardzo potrzebne? Że nie chciała, wspiąwszy się na palce, podążać drogą, która nie była jej bliska...

- Sophie Marceau, pańska piękna francuska żona, w wywiadach jest wobec pana bardzo lojalna.

- Tak, nie obnaża duszy, nie zdejmuje spodni, nie wypina pupy na to, co było, i nie opowiada tego innym. To cenne. Ale ja przecież zachowuję się tak samo.

- O, nie! Pan zachowuje się gorzej. W książkach wbija pan szpile jej i wszystkim babom. Bardzo ma pan nam za złe.

- Szpilę babom? Być może... Ale , nie jej! Na miłość boską! Nigdy nie oplułem Małgosi Braunek, Hani Wolskiej, Sophie ani żadnej pani, z którą byłem związany! Nigdy!!!

Korzystam z własnych przeżyć, bo czas płynie, a wiek narasta i człowiek z czegoś musi być mądry. Ale opowiadam nie wprost i nie całą prawdę. Nie obnażam sekretów alkowy. A jak inaczej przekazać refleksje nad tym, co mi się w życiu przydarzyło?

- "Robię filmy o tym, co mnie torturuje, a kobiety służą mi za medium" - sam pan tak powiedział. Nie dodając tylko, że ze swoich aktorek wyciska pan grę jak w transie.

- Zawsze pracuję z ludźmi piekielnie zdolnymi i utalentowanymi. A

i tak dźgam ich, pcham i popycham ku wyżynom. Taką mam potrzebę i taką naturę.

- Pan Ich tłucze po głowie!

- O, nie! Wtedy by się skurczyli, a moje gwiazdy strzelają wielkością swego talentu. Ja daję im tylko w pupę, kopniaka na rozpęd, ku górze... Wierzę, że tak to właśnie odbierają.

- Jak wygląda teraz pańskie życie?

- Po czterech latach samotni z książkami zaczynam życzliwiej patrzeć na sprawy międzyludzkie. W kwestii miłości powiem, że... najbardziej kocham zwierzątka.

- Znalazł pan może receptę na życie szczęśliwe?

- Moi rodzice poznali się, gdy mieli po 5 lat. Przeżyli razem lat 80. Może to jest recepta? Znam takich, którzy po życiu bardzo burzliwym nadal są przyjaciółmi. I takich, z których komplikacje życiowe nie uczyniły wrogów. Nie ma jednej recepty na życie szczęśliwe.

- A co jest szczęściem, pan wie?

- Wiem! Dzieci są szczęściem. Moje jest potrójne: Ksawery ma 33 lata, skończył łódzką filmówkę i kręci debiutancki film. Ignacy ma lat 26, mieszka w San Francisco i zajmuje się komputerami. A najmłodszy, Vincent, kończy 9 lat i już jest człowiekiem, z którym należy się liczyć.

- Czego pan jeszcze od życia oczekuje?

- Nigdy na nic nie czekałem, nie kalkulowałem, nie celowałem w Hollywood, nie marzyłem o urojonym podeście.

Jeśli czekam, to tylko na szczęśliwy finał debiutanckiego filmu syna. Podobno zakończenie "Chaosu" jest już bliskie, więc i ja zaczynam myśleć o kolejnym filmie... Wszystko w życiu przychodziło do mnie samo.

- Czyli będzie to, co los przyniesie?

- Wiem, co przyniesie - śmierć. I to jest w porządku, bo taka jest kolej rzeczy. Nie, śmierci się nie boję. Martwi mnie tylko niewiadomy sposób umierania.

- Śmierć to nie jest dobry koniec rozmowy. Pogadajmy o prezencie pod choinkę.

- Moja mama była małą damską kobietką z wiecznymi pretensjami: że gdzieś nie była, że nie ma ślicznej bluzeczki albo nie ma na fryzjera. Nie sposób było jej dogodzić. A ojciec chodził w wytartej koszuli, bo bardzo ją lubił. Gdy nadchodził czas prezentów pod choinkę, mówił: "Wszystko mam, niczego mi nie trzeba!!!". Więc kupowałem to, czego mu brakowało: skarpetki, szalik, sweterek. Był szczęśliwy. A sweterek koloru czerwonego uszczęśliwiał go szczególnie.

Mnie uszczęśliwi orzeszek pod choinką. A orzeszek w srebrnym papierku uszczęśliwi mnie szczególnie. Widać mam to po tacie.

I wiem, że rewindykacja jest najbardziej niewłaściwą postawą wobec życia.

Andrzej Żuławski [na zdjęciu]

Ma 64 lata. Reżyser, scenarzysta, pisarz, felietonista. W genach ma talenty artystyczne klanu Żuławskich. Jest stryjecznym wnukiem pisarza Jerzego Żuławskiego i synem Mirosława, wybitnego literata. Autor 14 filmów i 21 książek. Za artystyczne osiągniecia i wybitne zasługi dla kultury polskiej dostał Krzyż Komandorski z Gwiazdą Ordem Odrodzenia Polski, a we Francji udekorowano go Orderem Sztuki i Literatury - najwyższym francuskim odznaczeniem kulturalnym. Urodził się we Lwowie, wychowywał we Francji i w Czechosłowacji, gdzie jego ojciec był dyplomatą. W Paryżu skończył szkołę filmową i filozofię. Jako 20-latek pojawił się w Polsce. Debiutował "Trzecią częścią nocy". "Diabeł" (1972) i "Na srebrnym globie" (1976) przeleżały na półkach do 1988 r. We Francji nakręcił m.in.: "Najważniejsze to kochać", "Opętanie", "Kobietą publiczną", "Narwaną miłość" i "Moje noce są pieknejsze niż wasze dni".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji