Artykuły

Noc jest matka dnia

Ojciec znów zaczyna pić. Po kuracji, po przysięgach, że już nigdy - znów magazynuje butelki we wszystkich możliwych i niemożliwych miejscach. W koszu na śmieci, w odkurzaczu, a nawet w szykowanej na obiad kaczce. Hotel podupada, nie ma z czego płacić rachunków, żona traci siły i zdrowie, synowie są coraz bardziej zdesperowani.

Historię trzynastu majowych godzin roku 1956, którą opowiada Lars Noren w sztuce Noc jest matką dnia - wypełnia polowanie. Nie tylko na ojca i jego butelki; wszyscy czyhają tu na wszystkich. Starszy brat, Georg, podejrzliwie obserwuje młodszego Davida, David śledzi matkę, a już obaj pilnują, by nie traktowała ojca za dobrze. Wydaje się chwilami, że braćmi powoduje nie obawa przed powrotem koszmaru, ale pasja myśliwych, którym nagonka dostarcza osobliwej przyjemności. Z jakimż triumfem Georg (Krzysztof Pieczyński) i David (Aleksander Trąbczyński) odkrywają tajemne schowki ojca, z jaką satysfakcją biją go i maltretują. Zeszmacony, skurczony, stary człowiek, ojciec, Martin (Gustaw Lutkiewicz), na trzeźwo przyjmuje wszystko pokornie, bo pełen jest poczucia, winy; prostuje się dopiero, gdy sobie wypije. I tak to trwa, tak wyglądało przed 9 maja 1956, tak będzie się ciągnęło i później - aż do, niedalekiej chyba, śmierci Martina Nie porzuci go Elinstopnia zbolała, że już niezdolna do płaczu; nie odejdą, mimo pogróżek, synowie.

Sztuka miała być tzw. kawałkiem z życia - w takiej też konwencji obmyślili spektakl szwedzcy twórcy: Lars-Erik Liedholim, reżyser, i Jost Assmanm, scenograf. Na obrotowej scenie urządzili sypialnię i kuchnię hotelową - jak żywą. Niemal każdy drobiazg jest naprawdę prawdziwy - nawet wnętrze lodówki wypełniają dekoracyjnie ustawione zachodnie puszki i opakowania, nawet szczury (prawdziwe!) ruszają się w pułapce, nawet kartofle, podane na lunch, parują. Ale, kiedy się już dokładnie obejrzy te wszystkie cudeńka, zaczyna być trochę nudnawo. Sama sztuka - mimo obwołania Noren a przez szwedzką krytykę następcą Strindberga - to po prostu kolejny tekścik o zgubnych skutkach pijaństwa; jeden z długiego szeregu niemal bliźniaczo podobnych dramatów. Sztuki i spektaklu bronią jedynie aktorzy. Cała czwórka. Dopasowują się do stylu dramatu - to znaczy odteatralniają sposób gry; wydaje się, że chcą być rozumiani jedynie przez partnerów - jakby rzeczywiście istniała czwarta ściana oddzielająca ich od widowni. Ale zachowują w tym dopasowywaniu się wyraźne granice; nie szarzeją - "jak w życiu", nie stają się ruchomymi elementami tła, lecz tworzą odrębne, charakterystyczne typy, indywidualności. To tylko dzięki nim sztuka Norena wywiera jednak pewne wrażenie, tylko dzięki nim nie do końca rozprasza się w nudzie jej, w zamierzeniu autorskim, zawiesista, przygnębiająca atmosfera.

Zatem przedstawienie uchroniło pewną powagę tekstu, nadało wiarygodność scenom drastycznym, brutalnym - a skoro tak, to tym bardziej (powinna dziwić reakcja widowni. Bowiem publiczność - tłumnie przybyła do Teatru Powszechnego - chichocze. Chichocze nie tylko przy tzw. brzydkich wyrazach (taka staropanieńska reakcja widowni to rzecz u nas zwyczajna), lecz radośnie przyjmuje i sceny bicia Martina. Ale choć śmiech ów jest, oczywiście, godny potępienia, to przyczyny, które go wywołują, da się łatwo odgadnąć. Nie chodzi tu nawet o to, że wszystko, co łączy się jakoś z wódą, rozwesela statystycznego Polaka. Nie, myślę, że sprawa na czym innym chyba polega - a mianowicie na entourage'u. Reakcje podobne można zaobserwować w czasie oglądania współczesnych filmów, na przykład amerykańskich. Jeśli jest w takim filmie scena rozgrywająca się w sklepie albo w wielkopańskiej rezydencji, to żeby tam nie wiem co, żeby kradli, zabijali się, kochali - widz polski ogląda półki z towarem, meble albo basen. I może dochodzi do wniosku (nie pozbawionego słuszności), że zaciera się uniwersalizm pewnych problemów, gdy umieszcza się je w zbyt dosłownej scenerii. Inaczej jednak prezentuje się nieszczęśliwa miłość w futrze, jaguarze i popijająca martini (dry), a inaczej jakoś - z kartką w ręce stojąca po wołowe z kością.

I mimo że przedstawienie w Powszechnym aż tak wyuzdanie konsumpcyjnych obrazów nie podsuwa, to nędza rodziny posiadającej dom z 19 pokojami oraz tragedia alkoholika chowającego giny w kaczkach - nie wstrząsa polską publicznością. Małostkowe myślenie, egocentryczne, powierzchowne? Oczy- wiście. Ale ima jednak swoje, zrozumiałe, podstawy. Ba, taki sposób postrzegania świata dorobił się nawet klasycznych już, filozoficzno-ekonomicznych, definicji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji