Artykuły

Światło w ciemności

Bywa, że pielęgnowany przez nas całe życie model szczęścia okazuje się fałszywym stereotypem. Co więcej, gdy próbujemy w najlepszej wierze wpasować

w ten stereotyp życie naszych najbliższych, rozpada się ono w gruzy. Ten właśnie problem odkrywczo i wnikliwie pokazuje irlandzki dramaturg Brian Friel w sztuce "Molly Sweeney" wystawionej na deskach Teatru Powszechnego. Dużym powodzeniem cieszyła się prezentowana już także przez Teatr Powszechny sztuka tego autora "Tańce w Ballybeg" - wnikliwe studium wnętrza niedostosowanych do rzeczywistości bohaterek. Brian Friel tropi to, co niewidoczne dla oczu, a co nie tylko, zdaniem "Małego Księcia", jest istotą egzystencji mieszkańców naszej planety.

Autor i tym razem rzuca wyzwanie obiegowym opiniom, pokazując świat niewidomej dziewczyny jako piękniejszy i bogatszy od świata widzących. Dwaj mężczyźni eksperymentują na żywej tkance Molly. Infantylny mąż, nieszkodliwy maniak, stale żyjący idee fixe, tym razem koncentruje się na przywróceniu wzroku żonie. Lekarz, osiadły na prowincji, utalentowany nieudacznik, podejmuje to wyzwanie jako rodzaj szansy na ponowne zaistnienie w zawodzie. Obydwaj burzą świat Molly.

Reżyser spektaklu, Piotr Mikucki, zastosował przy tej sztuce szczególną metodę pracy z aktorami, osiągając rezultat intrygujący. Rwany tok narracji (bo sztuka napisana jest w formie monologów, żaden z trojga aktorów nie wchodzi tu w relacje ze swoim scenicznym partnerem) sprawia wrażenie, jakby jej bohaterowie, za sprawą artykulacji głosu, wyrzucali z siebie w nieładzie i chaotycznie to, co na ogół ukrywają w gładkich słowach. Szczególnie dotyczy to Krzysztofa Stroińskiego, grającego rolę lekarza. W ostatnich scenicznych wcieleniach Stroiński sprawia wrażenie, jakby dopiero teraz znalazł na dobre swoje miejsce w teatrze. A na marginesie: to aktor, którego najczęściej można spotkać na widowni różnych warszawskich teatrów, jak z uwagą śledzi dokonania swoich kolegów. Myliłby się ten, kto by sądził, że jest to zjawisko powszechne. Znam aktorów, którzy teatry omijają z daleka. Brak czasu? Nie sądzę. Tak więc, wracając od tej dygresji do walorów spektaklu, to właśnie bohater Stroińskiego porusza najgłębiej. Wydawałoby się, że Dorota Landowska jest stworzona do roli Molly. A jednak ta kreacja pozostawia pewien niedosyt. Introwertyczna bohaterka Landowskiej wprowadza nas w swój świat w sposób niezwykle powściągliwy. Rozumiem, że bierze się to z lęku przed nadekspresją, ale czyni to rolę chwilami monotonną. Przy dojrzałości warsztatu i ciągłym poszukiwaniu własnego klucza, co jest tak charakterystyczne dla tej aktorki, wierzę, że na kolejnych przedstawieniach jej rola zalśni pełnym blaskiem. Partnerujący jej w roli męża Tomasz Sapryk, podkreśla przede wszystkim żywiołowość i infantylizm swego bohatera. W sumie spektakl refleksyjny i pełen liryzmu, choć przydałyby się małe skróty. Spektakl, po którym być może otworzy się w naszej świadomości jeszcze jedno, dotąd zamknięte przed naszym wzrokiem, okno.

"Dobrze widzi się tylko sercem". To właśnie motto, zaczerpnięte z Saint-Exupery ego, przyświecało niewątpliwie autorowi sztuki i jej realizatorom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji