Artykuły

Sens teatru i sens życia

Upłynęło już przeszło 20 lat od czasu, kiedy oglądałem pamiętne przedstawienie "Dwóch teatrów" w Katowicach w reżyserii Edmunda Wiercińskiego j scenografii Andrzeja Pronaszki. Sztuka Szaniawskiego zabrzmiała wówczas, jak utwór najbardziej aktualny dokonujący obrachunku z tragicznymi losami Powstania Warszawskiego i stosunkiem do jego bohaterów, podejmujący palące problemy polityczne i artystyczne dnia.

Kiedy szedłem na przedstawienie do Teatru Współczesnego zastanawiałem się przede wszystkim nad tym, jak zabrzmi ta sztuka dzisiaj, jak wytrzyma próbę czasu, czy okaże się dziełem o nośności przekraczającej próg spraw i ludzi, z którymi była w chwili powstania związana? Zwycięstwem Erwina Axera było nadanie "Dwóm teatrom" sensu głębszego i ogólniejszego, odczytanie w tym utworze treści, które przetrwały czas i mają pełne szanse by interesować niejedno jeszcze pokolenie Polaków i nie tylko Polaków.

Dostrzegaliśmy dawniej w "Dwóch teatrach" przede wszystkim sztukę podejmującą dyskusję na temat dwóch typów teatru: naturalistycznego i poetyckiego. Szaniawski wyjaśniał co prawda, że nie chodziło mu o przeciwstawienie sobie teatru "Małe Zwierciadło" i Teatru Snów, jako dwóch gatunków odrębnych i wzajemnie sobie przeczących, lecz o ukazanie zjawiska, w którym obydwa te elementy dialektycznie się uzupełniają. Ale konstrukcja całej sztuki miała zarówno w latach czterdziestych, jak i pięćdziesiątych określoną wymowę: przeciw teatrowi naturalistycznemu przeciw fotografii życia, za teatrem poetyckim, za głębszą i szerszą koncepcją realizmu, ukazującego nie tylko powierzchnię życia, lecz także ludzkie uczucia i myśli.

Dziś sprawa ta jest jasna. Wiemy już dobrze, że "Małe Zwierciadło" przegrywa. Wiemy, że teatr współczesny musi powiedzieć nam o życiu coś więcej, musi drążyć prawdę w jej skomplikowanym i różnorodnym bogactwie. Po cóż więc wyważać otwarte drzwi? W tej dziedzinie sztuka Szaniawskiego ma nam niewiele nowego do powiedzenia. Erwin Axer jest jednak bardzo wnikliwym i uważnym czytelnikiem. Pierwszy dostrzegł on w "Dwóch teatrach" coś więcej nie tylko sztukę o sensie teatru, lecz także utwór o sensie życia. Szaniawski zaciera świadomie granice między teatrem i światem, w którym ludzie żyją. Teatr jest dla niego tylko symbolem. Ta koncepcja przypomina nam głoszoną przez wielu artystów tezę, że teatr jest życiem, a życie - teatrem.

I oto otwierają się nowe możliwości interpretacji "Dwóch teatrów". Największego znaczenia nabiera w tych warunkach trzeci akt sztuki, owa rozmowa między dyrektorem teatru "Małe Zwierciadło" i dyrektorem Teatru Snów. Dochodzą w niej do głosu problemy filozoficzne i poznawcze dotyczące już nie tyle teatru, ile świata i jego pojmowania. Axer unika trafnie w tym przedstawieniu wszelkiej metafizyki. Wszystko tłumaczy się logicznie, zgodnie z intencją Szaniawskiego. Rozmowa dyrektora teatru "Małe Zwierciadło" z dyrektorem Teatru Snów, to tylko sen, a zjawy nie są żadnymi widmami, tylko tym, co mu się "w duszy gra".

I jeszcze jedno: Erwin Axer zauważył, że w podtytule sztuki widnieje słowo "komedia". Wyciągnął z tego wszystkiego konsekwencje i zadbał o to, by przekazać widowni delikatny, liryczny i pełen zadumy humor Szaniawskiego. "Dwa teatry" są smutną komedią, chyba nawet tragikomedią. Ale dopiero w Teatrze Współczesnym zrozumieliśmy w pełni dlaczego autor nazwał tę sztukę komedią. Stąd słusznie dyrektor teatru "Małe Zwierciadło" nie umiera w zakończeniu przedstawienia (jak to dawniej grywano), lecz budzi się, by dalej prowadzić swoją scenę i powtarzać swe dawne błędy, lub może ich unikać w przyszłości?

Przedstawienie opracowane jest niezwykle starannie, do czego przyzwyczaił nas od dawna Teatr Współczesny. Cały tekst dociera w pełni do widowni. Słyszymy nieraz zdania, których nie dostrzegaliśmy dawniej w "Dwóch teatrach", jak na przykład ową myśl, mogącą , być mottem axerowskiego przedstawienia: "Nie wszystko się kończy po zapadnięciu kurtyny". Gra też w tym przedstawieniu plejada znakomitych aktorów.

JAN KRECZMAR jest bezbłędny w roli dyrektora teatru ,,Małe Zwierciadło". Ma w sobie ciepło i humor tej postaci, coś z profesora Tutki, jej życzliwość dla ludzi i trzeźwość logicznego racjonalisty, a zarazem poetycki urok marzyciela, poszukującego ucieczki od życia w swych zainteresowaniach cudzymi snami. Kreczmar osiągnął dziś pełnię swojego talentu aktorskiego. Ten najlepszy z polskich rezonerów, jest w tej roli mądry, bezpośredni i naturalny, przekazuje czysto i jasno każde słowo autora i wszystkie niuanse jego myśli.

Znakomity jest także w roli starego woźnego teatralnego HENRYK BOROWSKI. Subtelnymi środkami zarysowuje śmieszność tej postaci, ale jednocześnie budzi sympatię i współczucie. Za poważne osiągniecie może uważać rolę Laury BARBARA DRAPIŃSKA. Jest tu zupełnie inna, niż w dawnych swych wcieleniach. Gra starzejącą się kobietę, zakochaną w swym pryncypale. Gra w sposób charakterystyczny, a przecież osłonięty jakby delikatną mgiełką uczucia. Ślicznie wysiada w roli Muzy dyrektora Lizelotty, MARTA LIPIŃSKA. Poetyckim Chłopcem z Deszczu o błękitnych pełnych naiwności oczach. Jest WOJCIECH ALABORSKI, zaś przypominającym styl rozmów Szaniawskiego Autorem - EDMUND FIDLER. Małą, ale ważną w tym przedstawieniu rolę Montka, zagrał z temperamentem WOJCIECH SKIBIŃSKI. Nie zachwycił mnie ANDRZEJ ŁAPICKI w roli dyrektora Teatru Snów. Być może, iż zaciążyła tu ujemnie koncepcja reżysera, który unikał przy rysowaniu tej postaci wszelkiej metafizyki i niesamowitości (którą prezentował w tej roli tak znakomicie Jacek Woszczerowicz w spektaklu telewizyjnym), ale wydawało mi się, że Łapickiemu zabrakło w tej ważnej roli siły wyrazu i pełnego zrozumienia jej znaczenia.

Bardzo skomplikowane zadania mieli aktorzy występujący w dwóch jednoaktówkach drugiego aktu. Mieli je zagrać w sposób ściśle odpowiadający wymogom stylu naturalistycznego (w jakim są napisane), a jednocześnie delikatnie zdemaskować anachroniczność tej konwencji. Trzeba było na to kunsztu nie lada. Ale wydaje mi się, że powiodło im się to w pełni. Bo też grali tu aktorzy tej miary, co: STANISŁAWA PERZANOWSKA, HALINA MIKOŁAJSKA, TADEUSZ FIJEWSKI i IGNACY GOGOLEWSKI. Dostroili się do tego koncertu bez zarzutu ich młodsi koledzy: JÓZEF KONIECZNY, BARBARA SOŁTYSIK i ANTONINA GIRYCZ. Wszyscy potrafili wydobyć podteksty obydwu jednoaktówek, stworzyć nastrój i wciągnąć nas w sprawy ludzi, przedstawianych na scenie. Współczuliśmy im, ale jednocześnie trochę nas to nużyło. Całość podana była bowiem w ledwo widocznym cudzysłowie krytycznego dystansu. Tak, jak pragnął tego Szaniawski. Prawdziwie i bez cienia karykatury, ale z leciutką kreską zarysowaną zadumą i ironią.

W ton ten utrafiła także scenografia EWY STAROWIEYSKIEJ mniej ciekawa w akcie pierwszym i trzecim, znakomita w akcie drugim. Nagromadzenie autentycznych przedmiotów, typowych dla naturalistycznego wnętrza, skomponowane było w taki sposób, że dawało w sumie efekt delikatnego pastiszu naturalistycznego stylu.

Są sztuki pisarzy współczesnych, które powinny być stale w żelaznym repertuarze scen polskich. Należą do nich "Dwa teatry". Przekonało nas o tym raz jeszcze znakomite przedstawienie Teatru Współczesnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji