Niezłe The Doors po polsku
"Drzwi Morrisona" w reż. Pawła Niczewskiego w Piwnicy przy Krypcie w Szczecinie. Pisze Andrzej Kraśnicki jr w Gazecie Wyborczej - Szczecin.
Śpiewanie poezji Jima Morrisona po polsku i bez brzmienia klawiszy Raya Manzarka to jak zapowiedź katastrofy. Autorzy "Drzwi Morrisona" wystawionych w Piwnicy przy Krypcie zgrabnie jej uniknęli.
Jim Morrison, lider słynnej grupy The Doors i jeden z symboli szalonej końcówki lat 60., to postać nie do podrobienia. Może z jednym wyjątkiem, kiedy to Val Kilmer w filmie Olivera Stone'a tak wcielił się w "Króla jaszczurów" (jak nazywał siebie Morrison), że najwięksi znawcy The Doors, słuchając ścieżki do filmu, nie byli w stanie obu panów rozróżnić. Z dużą obawą wybrałem się więc na piątkową premierę "Drzwi Morrisona" w Piwnicy przy Krypcie.
Odegrania roli słynnego wokalisty podjął się Konrad Pawicki, znany szczeciński aktor. A dla mnie osobiście - przede wszystkim miły głos z codziennego porannego Studia Bałtyk w Radiu Szczecin. Na tyle charakterystyczny i ciepły, że nie bardzo mi pasował do charakteru i wokalu Jima Morrisona. Ale aktor poradził sobie świetnie. Wplótł w swój występ coś, z czego słynął Morrison: ekspresję na scenie (chociaż nie aż tak szaloną jak w przypadku oryginału) i bliski kontakt z publicznością.
Pawickiemu na kameralnej scenie towarzyszyło trzech muzyków: Konrad Cwajda (gitara), Paweł Baska (bas), Radek Wośko (perkusja). Rezygnacja z klawiszowca, pierwszoplanowego muzyka w brzmieniu The Doors, okazała się świetną decyzją. Instrumentaliści postawili na własną aranżację, a nie próbę wiernego odtworzenia brzmienia oryginalnego zespołu. Udało im się przy tym zachować i klimat poszczególnych utworów, i melodię pozwalającą bez trudu rozpoznać tytuł. Z jednym wyjątkiem. Utrzymany w rytmie ska "Light my fire" być może samodzielnie by się obronił, ale w całym repertuarze okazał się dla mnie zgrzytem. Uznanie należy się też za znakomite nagłośnienie i brzmienie występu.