Taki sobie dekorator
W sobotę i niedzielę, za zaproszenie „Sceny Gwiazd” Jarosława Galeja, gościli w Teatrze Dramatycznym aktorzy warszawskiego teatru „Kwadrat”. Po obejrzeniu Dekoratora Donalda Churchilla w ich wykonaniu, zacząłem się zastanawiać, co w teatrze jest gorsze: przedstawienia byle jakie, żenujące artystycznie czy może te, które co prawda, nie irytują poziomem wykonawczym i nie usypiają, lecz są zupełni obojętne?
Z dwojga złego, stawiam na gnioty. Nie dlatego, że można się nad nimi do woli powyzwierzęcać (czytaj: krytykować bez ogródek). Ważniejsze wydaje się to, że budzą one jakieś, choćby nawet negatywne emocje. Lepsze to od lekko-ciepłych, nijakich i niemrawych reakcji, jakie wywołuje wspomniany Dekorator.
Sztuka nawet zabawna
Zapowiadając spektakl, Jarosław Galej przytoczył zabawną wypowiedź na temat „Kwadratu”: ktoś określił go mianem teatru, w którym publiczność śmieje się na okrągło. Powiedział też o tłoku na spektaklach w Warszawie, o biletach wykupowanych z trzydniowym wyprzedzeniem. Ładne otwarcie, lecz bez odbicia w rzeczywistości białostockiej: teatr Dramatyczny, delikatnie rzecz ujmując, nie pękał w sobotę w szwach, a publika śmiała się, lecz bynajmniej nie na okrągło. Sztuka była nawet zabawna. Zasługa w tym nośnej intrygi i Wojciecha Pokory w roli tytułowej. Dekorator (po polsku — facet od malowania, kładzenia tapet, drobnych napraw, itp.) jest świadkiem burzliwej wymiany zdań pomiędzy dwoma kobietami, zainteresowanymi tym samym mężczyzną: jedna jest jego młodą żoną, druga leciwą już nieco kochanką. Młoda kobieta zapowiada starszej, że wyjawi romans jej mężowi. Ów mąż ma za kilka godzin wrócić z delegacji. Trzeba coś szybko wymyślić. Rzecz dzieje się w mieszkaniu starszej kobiety. Dekorator, prywatnie nie spełniony aktor, proponuje przyłapanej na zdradzie pani, że zagra jej nieobecnego męża, by wprowadzić w pole młodą natrętkę. Od chwili, gdy Pokora wysuwa się na plan pierwszy, sztuka nabiera rumieńców. Przygotowania dekoratora do życiowej roli, dają pretekst do wielu komicznych sytuacji i ironicznej prezentacji charakterów. Głupiutka, słabo wykształcona snobka w średnim wieku ściera się z dumnym aktorem samoukiem. Pokora buduje postać, w której inteligencja, wiedza i miłość do teatru miesza się prymitywizmem typowego robola. Jeżeli widz jest zainteresowany rozwojem i finałem intrygi, to jest to niemal wyłączna zasługa Pokory. Role kobiece są poprawne, lecz w gruncie rzeczy nijakie, pozbawione jakieś szczególnej atrakcyjności. Wszystko jest — podkreślam — nawet zabawne.
Wartości edukacyjne
Co by nie powiedzieć o teatrze impresaryjnym Jarosława Galeja, nie można odmówić mu walorów edukacyjnych. Bardziej wyrobionych teatromanów nauczy, że nie wszystko, co najlepsze, dzieje się w Warszawie. Innych, magią nazwisk telewizyjnych, ściągnie do teatru — miejsca, w którym bywali sporadycznie, albo nie bywali w ogóle. Można mieć takie czy inne zastrzeżenia do repertuaru „Sceny Gwiazd” — wypomnieć na przykład, że wcześniej podawano Stuhra, braci Grabowskich, a teraz karmi się nas Dekoratorem. Trzeba jednak pamiętać, że inicjatywa jest przedsięwzięciem prywatnym, a więc kieszeni podatników nie drenuje i nie ma takiej szansy — żyje z tego, co sprzeda. Stąd też wpływ gustu widowni na repertuar przekłada się jaśniej i bardziej bezpośrednio, niż w jakimkolwiek innym teatrze. Z jednej strony owocuje to propozycjami głównie komediowymi (najłatwiej je sprzedać szerokiej publiczności), z drugiej daje nadzieję, że nie zapełniona do końca widownia (jak to było na Dekoratorze) stanie się sygnałem do zmiany. Osobiście życzę „Scenie Gwiazd” życia długiego i bogatego — może z czasem dojrzeje finansowo do tego, by raz na rok choćby sprowadzić przedstawienie, na które przyjdzie nie 600, a 200 widzów, za to wszyscy wyjdą z teatru zadowoleni. Nie „na wpół”, nie „nawet”, nie „w zasadzie”, lecz całkowicie i szczerze usatysfakcjonowani.