Artykuły

Mały Teatr Narodowy

Trzy — Rittner, Szaniawski, teraz znowu Racine — trafione przedstawienia w ciągu jednego sezonu. Na najgorszej chyba w Warszawie scenie, płytkiej, niskiej, ciasnej, fatalnie nieproporcjonalnej, przytłaczającej aktora, zmuszającej reżysera do niesłychanej powściągliwości i „umiaru” inscenizacyjnego. Z tej biedy lokalowej udało się Małej Scenie stołecznego Teatru Narodowego uczynić cnotę: w czystej, prostej realizacji scenicznej Wilków w nocy, Mostu i Brytanika" da się odczytać coś na kształt skromniutkiego stylu z ulicy Czackiego. Stylu? Wymawiający wszystkie zgłoski alfabetu polskiego aktorzy mówią poprawnie tekst autorów znanych od dawna i solidnie wprowadzonych na scenę, literatura i realizacja sceniczna nie są w jawnej dysharmonii, Szaniawski ma swojego Wyrzykowskiego, Rittner — Szletyńskiego, scenografia w komponowanym stylu akademickim…

A jednak — styl. Trzy przedstawienia, w których widać najlepiej klasę i możliwości aktorów Teatru Narodowego. Lepiej i prawdziwiej niż na dużej scenie, gdzie ambicje monumentalnego teatru nie zawsze mają wystarczające pokrycie właśnie w możliwościach zespołu aktorskiego.

Brytanik z Czackiego to oczywiście Eichlerówna. Aktorka, która na podobnej nucie heroizuje małą hienę wojenną, matkę Courage, i sprowadza do wymiarów normalnego, wystawionego na ból, cierpienie i zawiść człowieczeństwa rozdeklamowaną bohaterkę o geście tragicznym, fascynuje nawet w małej gierce, która u niej nie jest już gierką, ale szokującym objawieniem. Agrypina jest matroną rzymską, jest intrygującą despotką, jest władczą matką, jest przeczuwającą tragiczny koniec kobietą, i jest Eichlerówną jednak.

Brytanik to także Gogolewski, który jest tu nie tylko równym i niepozwalającym się przygnieść indywidualnością Eichlerówny partnerem, ale także jej protagonistą aktorskim. Gra jego prowadzona jest akurat w przeciwnej tonacji. Przeciw sobie i przeciw poprzednim rolom. Eichlerówna przedstawia widowni siebie, Gogolewski — siebie odmienionego. Nie za często oglądamy na scenie jednego teatru w tak czystej postaci dwie przeciwne szkoły aktorskie. I dawno już nie oglądaliśmy autentycznego pojedynku aktorskiego, w którym partnerzy idą na całego. Gogolewski zagrał swą wielką rolę: oparł się Eichlerównie.

Dworski Racine na Czackiego, dzieło tym razem zadziwiająco „klasycznej” Wandy Laskowskiej, jest trzecim „aktorskim” spektaklem Teatru Narodowego. Najznakomitszym dotychczas. Oczywiście, przede wszystkim dzięki Agrypinie Eichlerówny. Ale i dzięki temu, że ta najefektowniejsza z ról tragicznych Brytanika nie jest tym razem tylko wielką solówką naszej śpiewającej tragiczki, że Eichlerówna ma nareszcie partnera, który nie ginie w jej cieniu, dzięki temu wreszcie, że reszta zespołu, który stanowi oczywiście drugi plan, nie jest wcale tak bardzo drugim, ani martwym planem. Wystarczyło, że Staniszewska i Łotysz — dumni, piękni i tragicznie dziecinni na tym żyjącym intrygami polityczno-łóżkowymi dworze kochankowie — nie byli nadto słodcy, mdli i ckliwi, mówili prawdziwie i poprawnie wiersz, wystarczyło, że uczłowieczony został szlachetny Burrus Szczepkowskiego i podstępny Narcyz Śmiałowskiego, by mogło zmartwychpowstać dobre imię tradycji Teatru Narodowego. Bez tego nawrócenia do „stylu” trudno byłoby Dejmkowi godzić zespół z proponowanym przez siebie, własnym modelem teatru. Też narodowego — ale także dwudziestowiecznego.

P.S. Pisząc dwa tygodnie temu o Zjeździe rodzinnym Eliota przesadziłem, jak się okazało, w pochwałach dla tłumacza. Olgierd Wojtasiewicz przełożył Eliota, jest sinologiem, jest cybernetykiem — to wszystko prawda. Nie opracował jednak tablic logarytmicznych, co mu z rozpędu i z szacunku dla nauk matematycznych przypisałem. Przepraszam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji