Artykuły

Titanic zatopiony

"Poskromienie złośnicy" w reż. Szymona Kaczmarka w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Łukasz Rudziński w portalu Trójmiasto.pl.

Do końca listopada czekali widzowie na pierwszą premierę sezonu 2008/2009 w Teatrze Wybrzeże. Pierwsza runda z dziesięciu wypadła jednak bardzo słabo. Złośnica w spektaklu Szymona Kaczmarka poskromiła się sama.

Poprzedni sezon Teatr Wybrzeże rozpoczął od mocnego uderzenia - "Blaszany bębenek" Güntera Grassa w reżyserii mało znanego w Polsce Adama Nalepy został zauważony w kraju i zaproszony do Warszawy na prestiżowe Warszawskie Spotkania Teatralne. Zaś sam Nalepa wyróżniony jako najciekawszy debiutant przez Jacka Kopcińskiego, redaktora naczelnego czasopisma "Teatr" w podsumowaniu minionego sezonu. Najnowsza premiera na podobne wyróżnienia raczej nie ma szans.

Młody reżyser, Szymon Kaczmarek, podjął się bardzo karkołomnego zadania - postanowił złamać konwencję wystawiania "Poskromienia złośnicy". Zamiast tresury tytułowej bohaterki, Katarzyny (Dorota Androsz) zdecydował się pokazać Petruchia (Piotr Domalewski) jako tchórzliwego niedojdę, który nie rozkazuje, a wyprasza na Kasi zgodę na swoje decyzje. Takie podejście do tekstu grozi poważną wywrotką, ponieważ kolejne sceny są coraz bardziej nasycone męską dominacją, aż do finałowego monologu Kasi, w którym następuje skondensowana, instruktażowa wręcz prezentacja stereotypowo oczekiwanej od kobiet postawy uległości i podporządkowania. Zresztą ciekawych pomysłów na spektakl Kaczmarek miał bardzo wiele: śmierć Gremia na zawał serca (później jego kwestie przejmują inne postaci), próba gwałtu na Biance przez Licja (Dariusz Szymaniak), wciągnięcie do gry postaci Krzysztofa Okpisza (Zbigniew Olszewski) i jego towarzyszy - dzięki czemu przedstawienie zyskuje efektowne opakowanie.

A co mamy w środku? Szekspir przepisany na współczesność w wersji Kaczmarka nie powala na kolana. Ojciec, Baptista Minola (Mirosław Krawczyk) faworyzuje jedną z córek, ale zależy mu na tym, aby "opchnąć" obie. Wokół młodszej, głupiutkiej Bianki (Wanda Skorny), kręci się kilku kandydatów na męża, choć tatuś najchętniej widziałby w tej roli bogatego starca, swojego kumpla, śliniącego się na młodą gąskę, ale też gwarantującego niezłe pieniądze. Starszą chce z niezrozumiałych powodów pojąć za żonę zdziwaczały wariat. Ojczulek przehandlowuje córki - głupią Biankę otrzymuje zmanierowany lowelas - Lucencjo Krystiana Wieczorka, a inteligentną Kasię zniewieściały fajtłapa, Petruchio. Już ta ambiwalencja wydaje się nadmiernym uproszczeniem.

Niezrozumiała jest motywacja ojca, który choć majętny, urządza sobie igrzyska kosztem córek i chce na ich zamążpójściu jak najwięcej zyskać. Nie wiadomo czemu Petruchio postanawia ożenić się z Kasią, ani dlaczego Bianka zachowuje się jakby była niedorozwinięta (przez cały spektakl głupkowato chichocze i podnosi spódniczkę przy każdej okazji).

Nie ma uzasadnienia dla nadmiernego eksploatowania i pogłębienia wątku Krzysztofa Okpisza o kwestie lokajów Petruchia - Okpisz u Kaczmarka zamiast pijaka jest spokojnym panem w średnim wieku, któremu zdarza się przysnąć przed telewizorem. Tekst Szekspira daje nieograniczone możliwości do gry konwencją teatru w teatrze - ciągle ktoś kogoś naśladuje, przebiera się za kogoś innego, podgląda... W gdańskiej realizacji wykorzystano tylko niewielki procent potencjału tekstu - wątek Okpisza i jego świty, oglądającego przedstawienie wśród widzów w pewnym momencie wciągniętych do gry. Trudno wytłumaczyć ciągłe przebieranki aktorów, a istotne sceny zmiany stroju (np. ubieranie Katarzyny przez służących Petruchia) zostały przez reżysera zredukowane bądź zupełnie usunięte. Na tym tle jasnym komunikatem wydaje się być finałowe zrzucenie kostiumu przez Kasię i Petruchia.

Festiwal niekonsekwencji swoje apogeum osiąga w finale przedstawienia. Wcześniej mniej lub bardziej wyraźnie spektakl ciąży ku pamiętnej realizacji Krzysztofa Warlikowskiego - pojawiają się podobne elementy - kanapa, wokół której odbywają się zabarwione erotyką lekcje Bianki, pauza sceniczna w czasie oczekiwania na przyjazd Petruchia, czy wreszcie finałowy monolog Kasi. Ten właśnie moment przesądza o niepowodzeniu gdańskiego "Poskromienia złośnicy" - Dorota Androsz gra tę scenę bardzo serio, zrywając z dotychczasową postawą Kasi. Nie ma przełomu - zmiana ze złośliwej, drwiącej Kasi-sekutnicy w kicię-Kasię nie jest poparta żadnym scenicznym argumentem. Właśnie odwrócona relacja Petruchia i Katarzyny, gdzie władzę na pozór wbrew tekstowi ma dziewczyna, spajało przedstawienie. W sytuacji obnażenia, popartego zrzuceniem ubrania, Kasia Doroty Androsz trzyma Petruchia za rękę i mówi łamiącym się głosem o wartości, jaką jest pełne oddanie mężczyźnie. Aktorka cytuje Danutę Stenkę z jednej z największych kwestii ostatnich lat - monologu Stenki jako Katarzyny w przedstawieniu Warlikowskiego. W tej konfrontacji Androsz jest z góry skazana na przegraną, a monologowi nadaje to karykaturalną ramę.

Reżyser gdańskiego spektaklu na monologu nie kończy. Dopełnia tekst komentarzem Okpisza siedzącego na fotelu z pilotem w ręku. Takie klamrowe zamknięcie zdaje się sugerować, że Okpisz, a z nim i my - oglądaliśmy kiepski film o miłości. Może dlatego pojawiło się nawiązanie do "Titanica" Jamesa Camerona.

Najjaśniejszym punktem przedstawienia jest Piotr Domalewski w roli Petruchia. Jego postać wyróżnia z tłumu nijakich postaci nie tylko pomarańczowa bluza z kapturem, niebieskie spodnie dresowe oraz gra w stylu Miśka Koterskiego. Wprowadza komizm i w tym, co robi, jest przekonujący i konsekwentny.

Ambitny zamiar zderzenia Szekspira z wizją młodego reżysera przerósł tego drugiego. Minimalistyczna scenografia (Kaja Migdałek) zredukowana do kilku rekwizytów i kostiumów, pozwoliła stworzyć ring, na którym Szymon Kaczmarek sam się wypunktował, rezygnując z kontynuacji własnych pomysłów. Mam wrażenie, że twórca nie mógł się zdecydować w którym kierunku poprowadzić swoją realizację, w efekcie czego stworzył przedstawienie pozbawione dramaturgii, "wiszące" na tekście Williama Szekspira w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka. Poszczególne, brawurowo rozegrane sceny (wejście Petruchia) ogląda się dobrze, ale funkcjonują one jedynie w oderwaniu. Całość nie jest ani odkrywcza, ani spójna.

"Poskromienie złośnicy" Szymona Kaczmarka to spektakl zaliczany w tym roku do intrygującego grona przedstawień "zerojedynkowych". W założeniu mają to być bezkompromisowe, współcześnie przetworzone teksty, realizowane przez młodych, utalentowanych reżyserów. Konfrontacja młodości i ponadczasowych tekstów ma dać nowe, świeże spojrzenie i nowatorską interpretację. Po pierwszej odsłonie nowego sezonu wynik tej konfrontacji brzmi 0:1.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji