Na początku był rock'n'roll
"Rock'n'roll" w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Teresa Dras w Polsce Kurierze Lubelskim.
Można sobie wyobrazić dużo świetniejszą realizację sztuki "Rock'n'roll" Toma Stopparda niż ta, którą na scenie Teatru Osterwy wyreżyserował Krzysztof Babicki. Bo tym razem mistrz się nie popisał.
Zrobił spektakl w konwencji małego realizmu, antynowoczesny, bez energii, bez blasku. Ale i tak chwała mu za to, że jako pierwszy w Polsce wystawił "Rock'n'rolla", poważny wbrew pozorom utwór, który ma ambicję opisania anty- komunistycznej rewolty. Stoppard, sztandarowy angielski dramaturg, miał odwagę dotknąć tematu, którego wciąż boją się polscy autorzy.
Dlaczego na scenie Teatru im. Osterwy nie było rockandrollowo podczas sobotniej, polskiej prapremiery sztuki Toma Stopparda, chociaż Anglik w didaskalia swojej sztuki wpisał najlepsze kawałki Stonesów, Pink Floydów, Dylana, Lennona i Velvet Underground? Może dlatego, że Krzysztof Babicki bardziej niż o czeskiej drodze do wolności, którą opiewa Stoppard, pragnął jego tekstem mówić o polskim podziemiu niepodległościowym. Próba cenna i uzasadniona, w końcu upadek muru berlińskiego to finał wspólnej historii krajów środkowoeuropejskich. Problem w tym, że etos polskiego opozycjonisty był zupełnie inny niż czeskiego. Wałęsa zdaje się nie słuchał rocka, a Havel - owszem, nawet przyjaźnił się z Jaggerem. Naszych zagrzewały do walki wzniosłe i patetyczne pieśni Jacka Kaczmarskiego, Czesi stawiali opór w imię anarchistycznej, antymieszczańskiej filozofii lat 60.: "drugs, sex, and rock'n'roll".
Tak w każdym razie uważa Tom Stoppard, urodzony w 1937 r. w Czechosłowacji, wychowany w Indiach, zamieszkały w Londynie. Krzysztof Babicki nie do końca jednak uwierzył w rockandrollowe przesłanie Stopparda. Szukał chyba bardziej uniwersalnej genezy upadku stalinowskiego reżimu, jakby - trawestując znane powiedzenie - wojna z komuną to zbyt poważna sprawa, by ją oddawać w rę- ce długowłosych, naćpanych muzyków. Więc chociaż rock'n'roll wybrzmiewał z teatralnych głośników, nikt go nie tańczył. Przedstawienie szło krokiem standardowym, dwa na jeden, jak do banalnej, popowej muzyki.
Nieznośne były kostiumy, tak nijakie, że aktorzy mogliby się nimi wymieniać za kulisami co kilka minut, bez żadnych konsekwencji dla kreowanych przez siebie postaci.
Trudno się też zachwycić pomysłem wwożenia aktorów na scenę na platformach, przypominających wózki bagażowe używane na dworcach i lotniskach. Sunące cicho i powoli z lewej na prawą kulisę potęgowały tylko wrażenie statyczności przedstawienia. Realistyczna do bólu konwencja, uwidoczniona w prościutkiej scenografii i kostiumach, nie odbiera wszakże mocy sztuce Toma Stopparda. Babicki jej w żadnym razie nie zaszkodził, raczej uwydatnił tekst, robiąc porządne, klarowne, epickie przedstawienie. Nad lubelskim "Rock'n'roll em" unosi się bardzo polska tradycja przedstawiania wielkich problemów społeczno-narodowych. Duch sceniczny rodem z "Wesela", z jego chocholim tańcem, bo nasz patriotyzm wciąż ubiera się w stare dekoracje: Mickiewicz, Wyspiański, Piłsudski, Matka Boska, ks. Popiełuszko. Dla nas rock'n'roll nie będzie narodową muzyką, to byłoby niestosowne wobec bohaterów.
Tom Stoppard, wybitny dramaturg o wybitnie pokręconych korzeniach rodzinnych, myśli inaczej. Przekonajcie się sami, jak głęboki i mądry jest jego "Rock'n'roll", jak celna analiza postaw jest w nim zawarta. Właśnie tę warstwę, psychologiczną na przykładzie jednostkowych losów, lubelski spektakl przedstawia wybitnie i przekonująco.
Wielkie brawa dla pierwszoplanowej trójki aktorskiej: Jolanty Rychłowskiej, Andrzeja Golejewskiego i Szymona Sędrowskiego. Bohaterowie przez nich grani - czas akcji obejmuje 30 lat - starzeli się, budząc coraz większą sympatię publiczności. Wypada mieć nadzieję, że po kilku wieczorach, kiedy tekst wejdzie aktorom w krew i pod paznokcie, otworzą się także na muzykę, z której Tom Stoppard zrobił prawdziwą bohaterkę antykomunistycznej rewolucji.