Olśniewający choreograficznie. Wątpliwy intelektualnie
"Faktor T" w reż. Leszka Bzdyla z Teatru Dada von Bzdülöw z Gdańska na Live Arts Festival w Filadelfii. Pisze Steve Antinoff w Broad Street Reviews.
Gdy tancerz występuje z ideą w jakiś sposób zarysowaną w folderze informacyjnym i ta idea zostaje pięknie ukazana w spektaklu, nawet jeśli nie jest ona może do końca prawdziwa albo jest wręcz błędna, to czy powinniśmy powiedzieć, że artysta ten odniósł sukces, czy że poniósł porażkę?
Idea przedstawiona przez Teatr Dada z Polski w spektaklu "Faktor T" jest następująca: "Odwieczny tragizm człowieka tkwi w konflikcie pomiędzy nieodpartą chęcią, by zaspokajać pewne potrzeby, a awersją do dokonywania czynów, których te potrzeby wymagają." Ta propozycja znajduje szersze rozwinięcie na stronie internetowej teatru w cytacie z eseju Faktor T - autorstwa Stefana Themersona, polskiego powieściopisarza i filozofa: "Innymi słowy, dokonywanie czynów, których dwunóg serdecznie nie cierpi, jest jego żywotną potrzebą.(...) To konflikt, którego - co za bezmyślność losu - nie możemy uniknąć, a więc Tragiczny [T]."
Doskonałość przedstawienia Teatru Dada była, w jakimś sensie, nieunikniona. Już w chwilę po rozpoczęciu Katarzyna Chmielewska jawi się jako tak nadzwyczajna tancerka, że niemożliwym wydaje się nie być zauroczonym, niezależnie od komunikatu. Zdaje się wręcz niezdolna do ruchu, który nie byłby przepełniony świetnością.
Jednakże przedstawienie musi wzrastać lub opadać w artystycznym wyrazie "Faktora T" niczym w retorycznym pytaniu z folderu: "Czy da się zauważyć tę walkę w przedstawieniu?"
Ostateczny odwieczny tragizm?
Zatem jeśli zdefiniujemy "odwieczny tragizm" jako sprzeczność pomiędzy pragnieniem a awersją, obraz konfliktu płci zdaje się nieunikniony. Na początku przedstawienia widzimy konflikt pomiędzy pędem, by łączyć się w pary, a pędem, by się ze związków wyswobodzić.
W dalszej części przedstawienia, gdy "Faktor T" przyjmuje ton bardziej metafizyczny, konflikt ten przeradza się w konflikt pomiędzy popędem seksualnym, a normami etycznymi i religijnymi. Rafał Dziemidok - krzepki, wręcz z pięciowymiarową obecnością, tańczący tak cudownie precyzyjnie dzięki swej niemożności, by zatańczyć z odrobiną konwencjonalnej gracji, recytuje Dziesięć Przykazań, z wzmagającą się rozpaczą, a z kolei zdradzona żona, Purytanka, w długim, czarnym płaszczu, z kołnierzykiem zapinanym wysoko pod szyję (jednakże mająca bieliznę typową raczej dla partnerki o dominującej naturze), niemalże na śmierć bije swojego cudzołożącego męża. Tutaj, jak dla mnie, ma miejsce pierwsza pomyłka w koncepcji "Faktora T".
"Odwieczny tragizm człowieka", bynajmniej w kwestii seksualności, nie tkwi w hamowaniu popędów płciowych. Tragizm seksualności człowieka, raczyłbym twierdzić, tkwi w tym, że popęd płciowy - hamowany czy wyrażany - nie wystarcza by ostatecznie zaspokoić tęsknoty ludzkiego serca.
Dylemat seksualny Edvarda Muncha
Wiedział o tym Freud. Schopenhauer wbijał to do głowy swoim czytelnikom w znakomitym dziele "Świat jako wola i przedstawienie" (zwłaszcza w rozdziale "Metafizyka miłości płciowej"). Spójrzmy na seksualny ucisk w obrazach Edvarda Muncha np. Głos, z nieodłącznym nadużywaniem seksualności ujętym w takich jego dziełach jak Popioły, Wampir, Poranek czy Rozstanie - ludzkość jawi się niczym skuta łańcuchem. Łańcuch ten hamuje zaś wszelkie ludzkie działania. Odwieczny tragizm nie jest więc awersją do tego, co musimy robić, bowiem jak zauważył Kierkegaard w Albo-albo: "Robisz czy nie robisz, żałujesz w obu wypadkach." Na tyle, na ile słowo "nihilizm" kojarzone jest z zespołem Dada, to jest to nihilizm prawdziwy, prawdziwa trudność ludzkiego żywota, o której rozmyślali wszyscy Egzystencjaliści dwudziestego wieku, a literatura i sztuka próbowała uniknąć.
Badanie wymiarów religijnych tragizmu, choć zabawne jak większość tego, co widzimy w spektaklu Dada, nie uzyskuje należytego wyrazu. Odwieczny faktor tragiczny życia duchowego nie zawiera się bowiem w pytaniu stawianym publiczności: "Jak udaje się Wam połączyć niechęć do religijnego fundamentalizmu z adoracją transcendencji, którą jedynie religia potrafi dać?"
Za pewne można dążyć do duchowej transcendencji, oświecenia czy zbawienia nie będąc fundamentalistą. Tragizm poszukiwania transcendencji tkwi jednak w naszej awersji do owego poszukiwania - w sprzeczności pomiędzy tym, że nasze ja, niezadowolone z siebie, pragnie transcendencji, a jednocześnie stroni od poszukiwań, jako że są one wyjątkowo uciążliwe i nie gwarantują sukcesu. Nawet całe życie spędzone na medytacjach czy duchowych poszukiwaniach nie koniecznie musi uwolnić nas od obaw.
Owo odwieczne poszukiwanie Świętego Grala
Początkowa, komicznie brzmiąca mantra: "Święty Gral, czy poszukiwanie Świętego Grala? - wygłaszana przez Rafała Dziemidoka, gdy gdzieś za nim swoisty "gral", przypominający raczej bezwartościowy śmieć, zostaje opuszczony spod sufitu - dotyka sedna sprawy. Jeśli poszukujemy, to znaczy, że nie możemy czegoś znaleźć. Jednocześnie jak nie znajdujemy, to znaczy, że musimy szukać. "Jest cel, ale nie widać drogi", jak pisał Kafka. "To, co nazywamy drogą, w istocie jest wahaniem". Oraz: "Gdyby dało się zbudować Wieżę Babel bez wspinania się po niej, byłoby to dozwolone."
W innym miejscu przedstawienia konflikt pomiędzy pożądaniem a awersją zostaje jasno uwypuklony. Nie wiem czy dobrze usłyszałem, ale domniemam, że Leszek Bzdyl, o uroczo zoranej życiem twarzy, pytał się wśród publiczności, czy może go ktoś poczęstować papierosem, jednocześnie ostrzegając o skutkach palenia. Rozciągnięty na czerwonej piłce, która symbolizuje Matkę Ziemię, przestaje oddychać, by nie wydzielać już więcej dwutlenku węgla.
Bethany Formica, znakomita przez cały czas, wzbudza pożądanie, któremu żaden z uwodzonych spośród widowni mężczyzn nie śmiałby sprostać publicznie, zaś ona przeszywa ich wzrokiem z góry na dół, paradując w coraz to śmielszych strojach. Publiczności wręczone zostają noże, by mogli zabić członków zespołu, jeśli wydają się być nudni. Purytanka, która wyniszczyła swojego cudzołożącego męża, angażuje się w sadystyczną miłość lesbijską. Uwodzące spojrzenia Bethany nie mają jedynie wymiaru seksualnego; ukazują one tragiczną potrzebę artysty, by w nieskończoność uwodzić publiczność.
Wszystkie te sprzeczności są cudownie zagrane i zatańczone. Nie mniej jednak sądzę, iż są to drugorzędne, a nie fundamentalne, aspekty odwiecznego tragizmu człowieka.