Dramat namiętności
Opera Krakowska z reguły przygotowuje inscenizacje w dwóch obsadach. Staram się obejrzeć obie, bo doświadczenie nauczyło mnie, iż dopiero oba premierowe spektakle dają obraz reżyserskiej wizji przedstawienia. Cóż, śpiewacy nie zawsze są dobrymi aktorami i często premierowe skupienie się na tym, co im najbliższe, czyli na muzycznej stronie spektaklu, nie pozwala im starannie przekazać to wszystko, czego nauczyli się na próbach. To moje przekonanie potwierdziły w niedzielę i poniedziałek spektakle Damy pikowej Piotra Czajkowskiego w reżyserii Krzysztofa Nazara.
Dama pikowa to dramat ludzi ogarniętych silnymi namiętnościami, nie potrafiących pod ich wpływem rozeznać, co dobre, a co złe. Idą więc za głosem popędu ku klęsce. Chęć szybkiego wzbogacenia się niszczy nie tylko Hermana; karty to główny temat rozmyślań wszystkich młodych oficerów, a w finale widzimy także innych nieszczęśników spłukanych grą do cna. Pragnieniu silnych miłosnych uniesień poddaje się nie tylko Liza. Tymi samymi marzeniami ogarnięte są jej towarzyszki z „panieńskiego wieczoru”. Dzieło Czajkowskiego to także dramat niespełnienia. Przegrywa szlachetny książę Jelecki, nieszczęśliwa jest stara Hrabina — próżno wzdychająca do dawnych, szczęśliwych, bo młodych lat.
Namiętność i niespełnienie powodują nieustanne rozgorączkowanie. U Krzysztofa Nazara bohaterowie szamocą się w sensie przenośnym i dosłownym. Wiele — może za wiele — w tym spektaklu biegania, tarzania się, bezustannego ruchu. Dobrze, jeśli w pełni świadomego — tak jak u Lizy (szczególnie w poniedziałek), w którą wcieliła się Ewa Biegas, czy (również w poniedziałek) u Hermana w interpretacji Pawła Wundera, chwilami wręcz przerysowującego swe wewnętrzne dramaty. Gorzej, gdy realizowanego bez wewnętrznego przekonania jak u śpiewającego również Hermana Krzysztofa Bednarka (w niedzielę).
Dawno nie słyszałam na operowych premierach tak żywych sporów w kuluarach. Znak to, że spektakl poruszył odbiorców. Mnie, mimo tego gorączkowego rozedrgania inscenizacja Damy pikowej wydała się spójna i logiczna. Każde z reżyserskich działań miało uzasadnienie. Wbrew niektórym podobała mi się scenografia Marka Chowańca i kostiumy Zofii de Ines. Nie wiem tylko, dlaczego scena na nadbrzeżu poprzedzająca śmierć Lizy, rozgrywająca się o północy miała to samo pełne światło ze słonecznego dnia w ogrodzie z początku opery.
Wielką zaletą nowej inscenizacji Damy pikowej jest jej staranne przygotowanie muzyczne. To zasługa Iwony Sowińskiej, pod której batutą operowa orkiestra brzmiała soczyście, z prawdziwie romantyczną pasją — szczególnie w poniedziałek. Świetnie brzmiały chóry przygotowane przez Marka Kluzę (wyborne wykorzystanie teatralnej „jaskółki”). Widać było staranne przygotowanie wszystkich odtwórców ról — dużych i małych. Na największe brawa zasłużyła Ewa Biegas — Liza — która z odpowiedzialną partią musiała zmierzyć się dwukrotnie. Śpiew był dla młodej artystki tylko jednym z elementów budowania postaci, ale jakże wspaniałym! Bardzo dobrzy byli Artur Ruciński (poruszająco zaśpiewana aria w II akcie) i Grzegorz Pazik w roli księcia Jeleckiego. W arcytrudnej partii Hermana wspomniany Paweł Wunder chwilami z trudem radził sobie z wysokimi dźwiękami, miał natomiast piękne fragmenty liryczne. Krzysztof Bednarek wyśpiewał wszystko, ale bez jakichkolwiek subtelności.
Wyrazistą postać Hrabiny stworzyła Bożena Zawiślak-Dolny. Alicja Węgorzewska-Whiskerd, choć śpiewająca słynną arię z większą kulturą wokalną i w związku z tym chyba bardziej poruszająco, w całości postaci była zbyt energiczna i młoda. Pięknie śpiewała Anna Lubańska jako Paulina, choć Agnieszka Cząstka stworzyła równie interesujący jej obraz. Przemysław Firek i Andrzej Biegun jako Tomski, Volodymir Pankiw i Jacek Ozimkowski jako Surin, Adam Sobierajski i Vasyl Grokholskyi jako Czekaliński dobrze dopełnili całości.
Nowa inscenizacja Damy pikowej jeśli nie jest może wielkim sukcesem, to przecież pokazuje niemały potencjał Opery Krakowskiej i kierunek jej działań na przyszłość. A to daje nadzieję.