Artykuły

Nowe szaty cenzora

Wydawało się, że po cenzurze w Polsce został tylko portal wejściowy do siedziby byłego Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk, pozostawiony w charakterze wątpliwej dekoracji w nowym biurowcu przy ulicy Mysiej. Nic bardziej mylnego - pisze Roman Pawłowski w felietonie "Kronika Wypadków Kulturalnych" na łamach Gazety Wyborczej - Stołecznej.

Cenzura trwa i ma się dobrze. Zmieniła tylko adres i formy działania: smutnego pana z czerwonym ołówkiem zastąpili menedżerowie prywatnych firm i publicznych instytucji, którzy decydują dzisiaj o tym, co ludność może zobaczyć, przeczytać lub usłyszeć, a czego w żadnym razie nie powinna. Jednym z takich samozwańczych kontrolerów przestrzeni publicznej jest Leszek Ruta, p.o. dyrektora Zarządu Transportu Miejskiego w Warszawie. Otóż panu Rucie nie spodobał się plakat zapowiadający nową premierę w Teatrze na Woli [na zdjęciu], który teatr chciał za opłatą umieścić na autobusach. A konkretnie nie spodobały mu się dwa elementy: gwiazda Dawida oraz słowo "Żyd". Oba znalazły się na plakacie nieprzypadkowo, jako że reklamuje on sztukę "Ostatni Żyd w Europie" Tuvii Tenenboma, której tematem jest poszanowanie inności i potrzeba tolerancji. Panu Rucie takie pojęcia jak szacunek dla innych i tolerancja wydają się zagrożeniem porządku publicznego, bowiem odmówił zgody na wywieszanie plakatu. W uzasadnieniu decyzji napisał, że "tytuł reklamy może być odczytany wyłącznie jako hasło i wzbudzić kontrowersje oraz wywołać negatywne emocje wśród odbiorców. Ponadto sprayowanie gwiazdy Dawida przez osobę umieszczoną na plakacie może być odebrane jako akt wandalizmu, z którym Zarząd Transportu Miejskiego podejmuje nieustanną walkę".

Dawno nie czytałem równie hucpiarskiej wykładni. Wynika z niej, że ZTM szczególną troską otacza antysemitów, ponieważ tylko u antysemity słowo "Żyd" może wywołać negatywne emocje. Ponadto swoich klientów - mieszkańców Warszawy - traktuje jak głupków, którzy nie potrafią odróżnić plakatu teatralnego od napisu wandala. Wystarczy obejrzeć plakat (odsyłam na stronę teatru www.teatrnawoli.pl), aby zrozumieć, że nie nawołuje on do wandalizmu, ale zwraca uwagę na plagę antysemickich napisów na ulicach polskich miast.

Nie jest to niestety pierwsza próba cenzurowania przestrzeni publicznej w Warszawie. Wcześniej ZTM odrzucił plakat innej sztuki z Teatru na Woli - "Wyścigu spermy" (mimo że nie było na nim nic zdrożnego), natomiast dwa lata temu firma AMS odmówiła rozklejenia na billboardach plakatu Wojciecha Korkucia reklamującego festiwal teatru politycznego Express EC 47. Plakat przedstawiał wizerunek nagiej, okaleczonej, krzyczącej kobiety, rozpiętej na tle słynnego rysunku Leonarda da Vinci, tak zwanego Człowieka Witruwiusza. AMS uznał, że plakat może obrażać uczucia religijne, bo pracownikowi firmy człowiek witruwiański skojarzył się z Chrystusem. Jest to tym bardziej bulwersujące, że wcześniej firma udostępniała swoje billboardy artystom, tym razem zachowała się jak klasyczny cenzor.

Wszystkie te przypadki łączy jedno: samowola ludzi, którzy bez żadnych podstaw uzurpują sobie prawo do decydowania o tym, co jest, a co nie jest dopuszczalne w przestrzeni publicznej. Występują oni rzekomo w obronie wartości wyższych, takich jak uczucia religijne, publiczna moralność i porządek. Wszystko to jednak zasłona dymna, w gruncie rzeczy chodzi o to, aby nic nie zakłócało biznesu. Aby dyskusja o społecznych problemach, takich jak antysemityzm czy prawa kobiet, nie przeniknęła przypadkiem do publicznej świadomości. Żeby ludzie, zamiast myśleć, siedzieli cicho i kupowali reklamowane na autobusach pralki i plazmy. To jest nowa cenzura, przy której ta stara, komunistyczna, wydaje się niewinną igraszką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji