Artykuły

Mayday bez konkurenta

"Śmierć podatnika" w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Piotr Schmidt w portalu kulturalnym G-punkt.

W życiu pewne są tylko dwie rzeczy: śmierć i podatki. Wszyscy wiemy, że te drugie są za wysokie, nikt nie chce ich płacić. Nawet uczciwi dają się urzędnikom zdemoralizować. Wielu ucieka, uciekło lub ucieknie do raju podatkowego. Pytanie jest następujące, czy raj jest w rzeczywistości rajem i co się stanie, jeżeli ostatni podatnik umrze

Paweł Demirski, młody, polski dramatopisarz wykreował wizje właśnie takiego raju. Na scenę przeniosła ją Monika Strzępka. Duet ten znany jest z "Dziadów. Ekshumacji". Rzecz dzieje się na nieokreślonej wyspie, gdzie odbyć ma się święto brania kredytów, które są głównym źródłem utrzymania państwa. Przybywa gość, obalony dyktator O Muerte (Marian Czerski) - uciekinier przed rewolucją, która zrzuciła go z piedestału władzy. Wraz z nim przyjeżdża Hitman (Rafał Kronenberger), który obiecuje w trzy miesiące dokonać cudu gospodarczego. Problem polega na tym, że jedyny podatnik chce wyjechać, wycofać wszystkie swoje oszczędności, doprowadzić do upadku gospodarki. W łonie władzy powstaje ferment, trzeba obalić Dyktatora (Adam Cywka), szykuje się zamach, a szczury zaczynają opuszczać tonący okręt. Wszystkiemu jakby nigdy nic przygląda się Wędkarz (Michał Chorosiński) - filozofujący pijak.

Zastanawiam się o czym jest ten spektakl. Obawiam się, że o niczym. Tematu ciężko się dopatrzeć, przesłania również, nie mówiąc o poincie. Nie można odmówić mu dynamizmu, bo na scenie ciągle coś się dzieje, a to ktoś upada, a to coś spada, ktoś uprawia seks, wspina się itp. Aktorsko jest również wyśmienicie. Doskonali są Adam Cywka, Marcin Czarnik w roli Finansisty z gastrycznymi problemami oraz Rafał Kronenberger i Marian Czerski. Interesującym pomysłem było umieszczenie akcji pierwszego aktu we foyer, między widzami, chociaż nie wszyscy od razu się połapali, że spektakl już trwa.

Niestety aktorzy nie pomogli uratować miałkiego tekstu, który uważam za swego rodzaju krzyk rozpaczy Demirskiego. Czyżby autor nie zauważył, że brutalizm już się przejadł publiczności? Lejące się ze sceny wulgaryzmy, po pewnym czasie zaczynają przeszkadzać. Sceny, które mają być absurdalne, a przez to śmieszne, są żałosne i nudne. Wiele jest stereotypów, eksploatowanych po granice ich istoty. Wiele jest dziwactw, niestety bezsensownych. Pisałem wcześniej, że będziemy mieli do czynienia z humorem na poziome Little Britain, ale nie mamy, w "Śmierci podatnika" humoru jest niewiele, więcej jest żółci i męki twórczej autora. Demirski porusza się także na granicy dobrego smaku, kpiąc z akcji "Krewniacy" i pokazując bezczeszczenie zwłok.

Z wielkimi oczekiwaniami wchodziłem na widownię. Po świetnym pierwszym akcie następuju fatalny drugi i jeszcze gorszy trzeci. Polegają one w głównej mierze na obrzucaniu się błotem - dosłownie i w przenośni, bieganiu po scenie, pisku Giela i wygłupach Opalińskiego. Wiele jest zapożyczeń i parafraz z innych spektakli wystawianych we Wrocławiu i poza nim. W mnogości wszystkiego, gubi się istota teatru. Z przedstawienia które miało być ostrzeżeniem przed koniunkturalizmem i rozbuchaną wolnością, wyszła pochwała brutalności i bezsensownej przemocy, w której Bono śpiewa "Sto lat" trupowi. Mayday nadal bez konkurenta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji