Antyk i Kiepscy
"Ifigenia w Aulidzie" w reż. Włodzimierza Saniewskiego na Festiwalu re_wizje/antyk w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Ruszczyk w tygodniku Newsweek Polska.
Najbardziej znany w świecie polski teatr offowy łączy mity i wzniosłe symbole z banałem codzienności.
W Ośrodku Praktyk Teatralnych w Gardzienicach pod Lublinem najmniejszy gest, niemal każde słowo, ruch, dźwięk coś znaczą i składają się na jedyne w swoim rodzaju spektakle - wybuchową mieszankę śpiewu, muzyki, tańca i aktorstwa. Zna je publiczność prestiżowych scen na całym świecie. Nowy spektakl - "Ifigenia w Aulidzie" wg Eurypidesa pokazana w ramach festiwalu re_wizje/antyk w Starym Teatrze w Krakowie - to kolejna próba odmuzealnienia antyku. Udana. Szyba gabloty, za którą współczesność wstawiła starożytność, została rozbita.
Ifigenia w przedstawieniu wyreżyserowanym przez Włodzimierza Staniewskiego nie jest zdrową, urodziwą kobietą jak w tragedii Eurypidesa - jej ciało jest kalekie, a głos pełen bólu i strachu. Mimo to ma być złożona w ofierze Artemidzie, by jej ojciec - Agamemnon - wygrał bitwę o Troję. Okrutna historia o ojcu skazującym córkę w spektaklu Gardzienic staje się wręcz makabryczna. Agamemnonem targają nie tylko emocje wywoływane koniecznością podjęcia decyzji: życie córki czy zwycięstwo ojczyzny. Wódz Greków grany przez Mariusza Gołaja od początku zachowuje się jak szaleniec. Towarzyszy mu dziwna postać ubrana na czarno. Ni to usłużny pies, ni chochoł. Sumienie? Czarne myśli?
Świat zagubionych i okaleczonych psychicznie oraz fizycznie bohaterów fascynuje - wciąga, a jednocześnie napawa lękiem. Uświadamiamy sobie, że to nie tyle opowiedziana przy pięknej muzyce Zygmunta Koniecznego historia z teatralnego lamusa, ale opowieść o współczesności. Tak Staniewski wskrzesza antyk. W "Elektrze" za pomocą alfabetu gestów wzorowanych na wizerunkach z antycznych waz i rzeźb opowiedział o zemście i przemocy. Teraz jest jeszcze bardziej zatrwożony okrucieństwem świata, w którym króluje nienawiść.
Przedstawienia Gardzienic to teatr najwyższego artystycznego ryzyka. Staniewski szuka w aktorach i w tekście śladów dionizyjskiego rytuału, z którego narodził się antyczny dramat. Przerzuca kładkę pomiędzy mitem, symbolem a banalną, ordynarną codziennością. Ale, paradoksalnie, źródła gardzienickiego teatru to nie antyk, a zapyziała polska wieś końca lat 70. Tu przybył Staniewski po czterech latach pracy z Jerzym Grotowskim. Ulegając antropologicznemu podejściu do kultury Michaiła Bachtina, uwierzył, że właśnie od ludzi ze wsi, kultywujących tradycyjne obrzędy i ceremonie, teatr może się wiele nauczyć. Że karnawałowe rytuały to jego żywioł. Młodzi aktorzy jeździli po wsiach i odgrywali przed chłopami sceny, intonowali pieśni, gadali, pili wódkę, słuchali opowieści. Zapożyczali "wiejskie" gesty, miny, ruchy, zaśpiewy. Na bazie tej współpracy, tzw. naturalizowania teatru, powstały "Spektakl wieczorny" i "Gusła". Potem przyszła fascynacja średniowieczną antologią poezji i historią Tristana i Izoldy ("Carmina Burana"). Od kilkunastu lat grupa z Gardzienic bierze nauki u starożytnych i dąży do syntezy, co reżyser wykłada swoim aktorom na próbach tak: - Macie być jak prostaczki, jak ci Kiepscy z serialu! To musi się zaktualizować. A potem do ludzi, zadać fundamentalne, platońskie pytanie! I tym razem znów się udało.