Artykuły

Jedzenie i teatr

- Byłbym szczęśliwszy, gdybym miał środki na prowadzenie teatru. Nie cierpię załatwiania pieniędzy, ustawiania się w okienkach urzędniczych, proszenia o dotacje miasta i wypełniania upierdliwych papierów. Kilka razy spróbowałem, ale i tak nic do dostałem. Robimy teatr praktycznie bez złotówki - mówi PIOTR BIKONT, krytyk kulinarny, reżyser, twórca Stowarzyszenia Teatralnego Badów.

Rozmowa z Piotrem Bikontem [na zdjęciu z Robertem Makłowiczem], reżyserem, publicystą i krytykiem kulinarnym:

Makłowicz twierdzi, że je pan dwa razy więcej od niego.

- To nieprawda.

Kłamie?

- No chyba że są to kołduny albo potrawka z kurczaka według przepisu mojej mamy.

Świńskie ucho by pan zjadł?

- Jadłem, ale mi nie smakowało.

Płucka?

- Nie lubię, ale też jadłem.

Jądra kogucie?

- Pycha.

Jak smakują?

- Podobnie jak grasica.

Fuj. Gdzie pan ma swój smak?

- Prosta odpowiedź: na podniebieniu. Mniej prosta: różnie bywa. Bo na smak składa się i zapach, i wygląd, i to co się ma w głowie - świadomość tego, co leży na talerzu. Nie zjadłbym na przykład psa.

Nie szuka pan mocnych wrażeń?

- Nie, choć mam ciekawość rzeczy, których nigdy do tej pory nie próbowałem.

Serce węża, mózg małpy?

- Nigdy nie zjem. Oka barana też nie.

Przekroczył pan kiedyś tabu kulturowe?

- Staram się tego nie robić. Tak już jest, że ludzie nie jedzą np. ssaków i ptaków drapieżnych, no może z wyjątkiem niedźwiedzi, ale one są drapieżne tylko przez pół roku.

Obżera się pan czasami?

- Niestety.

Ma pan potem kaca.

- Bywa, ale mam kaca szczególnie wtedy, gdy najem się czegoś słodkiego.

Przykład?

- Lody. Choć właściwie nie lubię lodów.

To po co się pan męczy?

- Mam w sobie wyniesione z dzieciństwa łakomstwo na lody, które trudno mi czasem opanować. Zamawiam dużą porcję, a potem mam strasznego kaca. I kaca też mam wtedy, gdy zjem słodycze wieczorem. Oj, jak później tego żałuję.

Zawsze był pan dużym człowiekiem?

- Zawsze dużym, ale kiedyś szczupłym.

Łakomczuchem?

- Nie objadałem się, ale od zawsze zwracałem uwagę na to, co jem.

Zaglądał pan do talerzy sąsiadów?

- Nadal to robię. Gdy wybieramy się na obiad, każdy z nas zamawia co innego, tak by w trakcie jedzenia wymienić się z sąsiadem talerzami.

Wyniósł pan kulinarne gusta z domu?

- Na pewno tak, nie przywiązałem się jednak do nich niewolniczo. To jest tak, jak ze słuchaniem muzyki. Można mieć dobry gust i skłonności do słuchania pewnego rodzaju muzyki. Z czasem okazuje się, że to za mało. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Pozostając przy gustach dzieciństwa można się stać doktrynerem, fanatycznie przywiązanym do konkretnego smaku. To niedobre przywiązanie.

Dlaczego tak mało osób wie, że kręcił pan filmy, a teraz reżyseruje spektakle?

- Bo więcej osób interesuje się jedzeniem niż teatrem.

Po maturze wybrał pan jednak anglistykę.

- Byłem bardzo młody i myślałem, że będę specjalistą od poezji staroangielskiej. Tak się nie stało, bo pociągał mnie teatr, tam było moje serce.

Był pan nawet sekretarzem Grotowskiego.

- Po pracy w teatrze Laboratorium nie wyobrażałem sobie jednak, że da się robić swój własny teatr, dlatego poszedłem do szkoły filmowej i zacząłem kręcić dokumenty.

Między innymi film o Okrągłym Stole?

- O Okrągłym Stole nakręciłem trzy filmy. Pierwszy na gorąco, drugi po 10 latach, kiedy już patrzyłem na wydarzenia z dystansu. Z tego samego materiału wyszedł całkiem inny film. A potem nakręciłem trzeci film w USA, podczas konferencji poświęconej rocznicy Okrągłego Stołu. Wszystkie pokazano jeden jedyny raz, o dwunastej albo o pierwszej po północy. Nigdy nie lubili ich puszczać, a teraz to już całkiem ich nie lubią.

Dlaczego?

- Bo telewizja jest spolityzowana i nie zależy jej na pokazywaniu filmów, które szukają prawdy o tamtej sytuacji.

Pana film różnił się od innych?

- Tak, bo nie był to film z tezą, ale obraz pokazujący jak naprawdę było, oczywiście z pewnego punktu widzenia. Jako działacz opozycji byłem dopuszczany do bardzo intymnych sytuacji.

Czy pana film mógłby coś zmienić w postrzeganiu tamtej sytuacji?

- Mógłby. Na moim filmie widać dokładnie kto i o czym rozmawia, podczas gdy teraz na przykład panuje wszechobecne przekonanie, że Kaczyńskich przy stole nie było. A u mnie widać, że byli.

Jak to się stało, że został pan krytykiem kulinarnym?

- Przez przypadek. Był 1990 rok, zaczynała się wojna w Zatoce. Siedziałem w redakcji "Gazety Wyborczej" całymi dniami, przez wiele tygodni. Powstawał wtedy dodatek weekendowy i redaktorzy chcieli stworzyć rubrykę z recenzjami z restauracji. Nikt nie chciał, a wtedy ja odzywam się zza kamery: ja zrobię. Oni zdziwieni: ty potrafisz pisać?

Potrafił pan?

- Mówię im: zobaczymy. Pierwszy tekst był o barze Krokiecik, który do dziś zresztą jest rewelacyjny.

Co pan w nim zjadł?

- Krokiety z kapustą i pieczarkami, bardzo dobry barszczyk i jeszcze zimne naleśniki z owocami.

Smakowało?

- Tak, recenzja była pochwalna, rubryka się przyjęła, a ja zostałem krytykiem kulinarnym. I tak już jest od 16 lat.

Z przerwami na teatr.

- Teatr odbił mi się czkawką gdzieś na początku lat 90. Zrobiłem spektakl w Łodzi, w Teatrze Studyjnym, potem kolejne, pracowałem w Teatrze Nowym i na innych scenach. Tułałem się od jednego miejsca do drugiego. Miałem dość, bo chciałem pracować ze swoimi aktorami, w zgranym zespole.

Tak narodził się Badów?

- Mój przyjaciel ma w Badowie Górnym pod Mszczonowem ziemie odziedziczone po dziadkach. Istny raj. Postanowiliśmy stworzyć w raju Stowarzyszenie Teatralne Badów. Tam próbujemy i tam mamy premiery, na które zjeżdża się 100-200 osób z Warszawy, Gdańska, Łodzi, Wrocławia i Poznania. Potem przenosimy spektakle do teatru KTO w Krakowie.

Jest pan więc szczęśliwym człowiekiem?

- Tak, lecz byłbym szczęśliwszy, gdybym miał środki na prowadzenie teatru. Nie cierpię załatwiania pieniędzy, ustawiania się w okienkach urzędniczych, proszenia o dotacje miasta i wypełniania upierdliwych papierów. Kilka razy spróbowałem, ale i tak nic do dostałem. Robimy teatr praktycznie bez złotówki.

Na jedzeniu lepiej się zarabia?

- Zdecydowanie i dlatego mogę się zająć reżyserowaniem. Na razie jednak nie możemy sobie pozwolić na rozmach.

Zakończmy zatem pytaniem kulinarnym. Krytyk kulinarny bywa na diecie?

- Nie mogę odpowiadać na takie pytania, bo to tak jakby krytyk filmowy przyznał się, że ogląda premiery w ciemnych okularach.

Czyli bywa pan na diecie?

- Czasami tak, ale bez fanatyzmu.

Co pan wtedy je?

- A tego to już na pewno pani nie powiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji