Artykuły

Matka Boska ściągnieta z piedestału

"Pieta" w reż. Zenona Fajfera na Scenie Moliere w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

"Pieta" na Scenie Moliere to jedno z najlepszych wielkopostnych przedstawień, jakie widziałam.

Przenajświętsza Panienka, Najświętsza Maria Panna, Matka Boska pocieszycielka strapionych, Królowa Proroków, Wieża z kości słoniowej, Wspomożenie wiernych. Określenia Matki Jezusa świetnie współgrają z ikonografą wielkich mistrzów. Przeglądam malarskie albumy i raz po raz widzę Pannę z pokorą przyjmującą zwiastowanie, Świętą Matkę pochyloną nad Niemowlęciem, Matkę Boską cierpiącą pod krzyżem, na którym zawisł jej Syn.

"Pieta" autorstwa Zenona Fajfera i w jego reżyserii, grana w okresie Wielkiego Postu na scenie Moliera, burzy te stereotypy. Pokazuje nam Marię nie zgadzającą się na swój los, Marię wątpiącą w sens tego, co się wydarzyło, Marię bluźniącą i zbuntowaną, tak jak może zbuntować się kobieta, którą spotkały w życiu rzeczy najgorsze. I właśnie o takiej Matce Boskiej, ściągniętej z piedestału, opowiada spektakl, w którym grają Beata Schimscheiner i Tomasz Schimscheiner.

A wszystko zaczyna się Prologiem pokazywanym w wykończonej drewnem sali Moliera. Do tej karczmy przychodzi kloszard (Tomasz Schimscheiner), człowiek z nieodłącznymi plastikowymi siatkami, jakiego możemy spotkać codziennie na naszej ulicy. Przyszedł, bo musiał, bo życie jest nie do zniesienia, kiedy w żyłach nie tańczy procentowa pocieszycielka. Ale nie zastał nikogo. Wszyscy wyszli na ulicę, zobaczyć jak prowadzą na śmierć Tego Człowieka. Gawiedź przyciągnął cyrk, a on wciąż ma w uszach dźwięk odbijającej się od kamiennych schodów głowy. Kiedy słucha się delirycznej opowieści Schimscheinera, skierowanej do wyimaginowanej kobiety, zwyczajnie ma się ochotę napić. Żeby mniej bolało, żeby nie myśleć o tym człowieku z siatkami, który w zimie przysiadł na naszej klatce schodowej i też potrafił recytować Homera.

Ale to dopiero początek. Przechodzimy na drugą stronę, do sali, w której przy dużym stole usiadła Maria. Beata Schimscheiner właśnie czeka na wieści od Apostoła, wpatrzona w skąpaną w słońcu przestrzeń. Apostoł przyszedł tylko na chwilę, chce zabrać białe płótno, którym owinie zwłoki jej Syna. Nie wyjdzie jednak tak szybko. Matka Boska dłużej nie może cierpieć w samotności. Jest normalną kobietą, która musi się przed kimś wyżalić. Musi opowiedzieć o tym, że w jej życiu nie było nic normalnie, że najpierw niepokalane poczęcie, potem królowie, odwiedzający jej dziecko i konieczność patrzenia z ukrycia na niemowlęta zabijane przez Heroda, który przecież mordował, bo szukał jej Syna. Czy po czymś takim można normalnie zasnąć? Czy można cieszyć się życiem? Nie, tym bardziej że ten Jedyny Syn, wybrany przez Boga, w końcu ją też odrzucił.

Beata Schimscheiner, która pokazała w tym spektaklu swoje nowe, zaskakujące aktorskie oblicze, zanosi się szlochem i jest to płacz normalnej kobiety, która straciła wszystko i wcale nie ma poczucia misji, poczucia swojej świętości. Tak płaczą kobiety w szpitalu, na wieść o tym, że nic więcej nie da się zrobić dla ich dzieci. Taki martwy wzrok mają matki, którym przed chwilą lekarz powiedział, że musiał już odłączyć respirator. Taka "Pieta" porusza mnie bardziej niż wystylizowane obrazki z życia Świętej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji