Gra z „Balladyną” w teatrze Banialuka
Czeski reżyser i słowacka scenografka bawią się romantycznym tekstem Słowackiego
Petr Nosálek, dobrze znany polskiej publiczności czeski reżyser, w duecie z równie cenioną słowacką plastyczką Evą Farkašową przygotowali inscenizację Balladyny na scenie bielskiej Banialuki.
Z ironią do Słowackiego, z dystansem do teatru, bliżej do człowieka. Bez patosu i romantycznego zacięcia wagi narodowej wydobyli z dramatu przede wszystkim lekkość i dowcip. Za Słowackim brną w zielono-niebieską, podwodną krainę Goplany, bawiąc się jej baśniowym, słowiańskim wizerunkiem nimfy. Sprawcy jej woli — Skierka i Chochlik muszą zaś na lądzie odreagować nieco baśniowość owej sielskiej krainy, robiąc sobie przerwę na papierosa.
Aktorzy raz po raz wychodzą zza ludzkich rozmiarów lalek. Porzucają swoich bohaterów, zapominają o lalkowej konwencji, żeby najważniejsze kwestie powiedzieć sobie oko w oko, dotknąć swoich ciepłych dłoni, by to na ich twarzach rysowała się zazdrość czy dręczące wyrzuty sumienia. To udane role m.in. Małgorzaty Król (Matka), Katarzyny Pohl (Alina) i bezwzględnego duetu Magdalena Obidowska (Balladyna) i Włodzimierz Pohl (Fon Kostryn).
Farkašowa scenograficzną grę ze Słowackim zamknęła w zaledwie kilku detalach. Las czerwonokrwistych malin, w którym bohaterowie Balladyny spotykają się dla miłości i dla zbrodni, sprowadziła do krętych gałęzi, wplecionych jako myśli między włosy lalek. Pustelnik i alchemik dowolnie dobiera karty historii z regału metalowych i rdzawych ksiąg w swojej pustelni — pracowni nad człowiekiem, do której trafi m.in. ciało-manekin Aliny.
Cała teatralna zabawa Nosalka i Farkašowej okazuje się ostatecznie laboratorium nad romantycznym tekstem, z jego mieszanymi konwencjami, otoczką fantazji i magii oraz kwestią winy i kary. Wszystko po to, by po raz kolejny za pomocą teatru powiedzieć coś ważnego o człowieku — tym bez romantycznego kostiumu, poza czasem i historią.