Artykuły

Ogier show-biznesu nie chce grać u Lupy

W szkole teatralnej grałem umierającego z głodu człowieka. Ostatnie słowa przed śmiercią. Dramat, smutek, tragedia jednostki. Chwytający za serce monolog. Naprawdę się starałem. A komisja sikała ze śmiechu.

Na scenę wychodzi w różo­wym szlafroku, w teledy­skach ma husarskie skrzy­dła, a po Warszawie jeździ czerwonym golfem z 1991 r. Jego imię na koncertach skandują tysiące ludzi. Przebój Miłość w Zakopanem był najczęściej oglądanym filmem na YouTubie w ubiegłym roku. Pierwsza płyta Sławomira, The Greatest Hits, okryła się platyną i jest najlepiej sprze­dającym się krążkiem w Empiku.

Sławomir Zapała: Cześć, tu Sławo­mir.

Magdalena Kajrowicz: Cześć, tu Kajra.

Kacper Sulowski: Dlaczego ciągle to powtarzacie?

S.Z.: Bo ciągle ktoś do nas mówi „Sła­wek” i „Magda”. Poza tym cieszy nas to powitanie.

Dlaczego wszędzie chodzicie ra­zem?

M.K.: Jedno broni przodu, drugie ty­łu.

S.Z.: Takie było założenie projektu, że pracujemy tylko razem. Nasz duet to gwarancja sukcesu. I tego się trzyma­my.

„Wolę Zenka Martyniuka, bo jest prawdziwy. Niczego nie udaje”. To jeden z komentarzy na kanale Sła­womira na YouTubie. Kogo udajesz?

S.Z.: Zenek to bardzo sympatyczny i skromny człowiek. Poza tym każdy ma prawo myśleć, co chce.

Ale udajesz czy nie? Jesteś przecież aktorem.

S.Z.: Sławomir to projekt muzyczny, który powstał z potrzeby bawienia lu­dzi. Od zawsze chciałem to robić, w końcu z żoną wymyśliliśmy na to sposób.

M.K.: To również muzycy i sztab lu­dzi, który dba o to, żeby wszystko wy­glądało tak, jak wygląda. To także ka­nał na YouTubie i program w telewi­zji. Ale Sławomir to również mój mąż. Jego najradośniejsza część. Gdybyśmy mieli odgrywać totalnie abs­trakcyjną postać, nie udźwignęliby­śmy tego.

Chyba że Zapała jest genialnym ak­torem.

S.Z.: W internecie ludzi nie oszukasz. A YouTube jest w tej kwestii bez­względny. Jego użytkownicy są wy­czuleni na fałsz. Jesteś prawdziwy — szanują, słuchają i czekają. Jeśli wy­czują fałsz, to po tobie.

W domu jesteś Sławomir czy Sła­wek?

S.Z.: Zawsze Sławomir. Jak żona po­wie „Sławek”, to nie reaguję.

M.K.: Czasem jakoś zdrobniale rzucę.

Na przykład?

M.K.: „Zapałka”.

Słodko.

S.Z.: Staramy się.

Sławomir w różowym szlafroku i ze skrzydłami husarskimi na ple­cach to ta część ciebie, którą poka­zujesz. A druga?

S.Z.: To chyba słychać na płycie. Są tam kompozycje z kilku lat. Są też li­ryczne ballady, są utwory z czasu kra­kowskiego. Wtedy nie zarabiałem pie­niędzy, ale, jak na krakowskiego ar­tystę przystało, przynajmniej byłem nieszczęśliwy.

M.K.: W domu Sławomir jest bardzo skoncentrowany na pracy. Kiedy wra­camy z koncertu czy spektaklu, sia­da do komputera, odpisuje fanom, przygotowuje nowe materiały. Jest raczej wyciszony.

Co robicie, żeby się wyciszyć?

S.Z.: Siedzimy w ciszy.

I co?

S.Z.: I wtedy Kordian zaczyna płakać.

Kto idzie się nim zająć?

S.Z.: Kto ma bliżej.

Dużo macie czasu?

S.Z.: Mało. Dlatego staramy się go do­brze wykorzystać. To jest naturalne w tej branży. Są momenty wzlotu, kiedy lansuje się przebój. Wtedy jest mnóstwo pracy. Potem przychodzą chwile, w których jest wolniej.

Chyba się nie zanosi.

M.K.: Im więcej robimy, tym więcej jest propozycji. Nie tylko koncerto­wych. Film, teatr i serial. Jesteśmy jeszcze youtuberami. Staramy się to wszystko zmieścić.

Czym różni się rock polo od disco polo?

S.Z.: Przede wszystkim tym, że gra­my na żywo. Mamy profesjonalny ze­spół, własnego oświetleniowca i in­żyniera dźwięku. Nasz koncert stan­dardami przypomina dobry koncert rockowy.

Ale piosenki są dożynkowe.

S.Z.: Powiedziałbym, że są rozryw­kowe, skoczne, świetne do zabawy. A bawią się przy nich wszyscy.

M.K.: Z disco polo łączy nas tylko polo.

Czyli co?

M.K.: Czyli polskie.

I kiczowate.

S.Z.: Taki zarzut odpieram, stając przed 80-tysięczną publicznością i grając godzinny koncert. Jeżeli nie masz umiejętności i nie możesz po­deprzeć się warsztatem, to nie dasz rady. Nam się udaje.

A teksty? „Ty stara cholero, ty stara ty, cię diabli nie biero, ni chuja ni”. „Majteczki w kropeczki” to przy tym wierszyki dla dzieci.

M.K.: Ale to prawda! Megiera, któ­rą cytujesz, powstała po tym, jak okropnie wydarłam się na męża. Nie pamiętam za co. Siadł w kuchni i na stole napisał piosenkę. Tam nie ma krzty fałszu.

S.Z.: W spektaklach Krystiana Lupy aktorzy mówią gorsze rzeczy.

Chciałbyś zagrać u Lupy?

S.Z.: W życiu. Miałem z nim zajęcia w PWST. To świetny pedagog. Jego technika monologu wewnętrznego jest bardzo przydatna w aktorstwie. We mnie jednak budziła bardzo złe rzeczy. Nie lubię grzebać w sobie, to niehigieniczne.

Jakim aktorem chciałeś być w szko­le teatralnej?

S.Z.: Komediowym. Szkoła chciała mnie rozwijać, ciągle dostawałem ro­le dramatyczne, sprzeczne z warun­kami. Strasznie się męczyłem. Na eg­zaminie z prozy u prof. Dymnej do­stałem etiudę. Grałem umierającego z głodu bezdomnego. Ostatnie słowa przed śmiercią. Dramat, smutek, tra­gedia jednostki. Chwytający za ser­ce monolog. Naprawdę się starałem. A komisja sikała ze śmiechu. To jest dramat dla aktora.

A te historie o tym, że poznaliście się w USA, to ściema?

M.K.: Poznaliśmy się w szkole teatral­nej. Ja byłam rok niżej, mijaliśmy się tylko na korytarzach. Cztery lata póź­niej Sławomir pojechał do USA na warsztaty z reżyserem Robertem Wil­sonem. W Nowym Jorku moi znajo­mi mieli meksykańską knajpę. Praco­wałam tam chwilę jako kelnerka. Sła­womir przyszedł do lokalu zjeść. I zgad­nij co?

No?

M.K.: Nie poznał mnie.

S.Z.: Zagadałem po hiszpańsku, bo myślałem, że jest Meksykanką. Przy­niosła mi pierogi, dałem jej wielki na­piwek. Tak się zaczęło.

A firma windykacyjna Maczeta? Nie wierzę, że ktoś zatrudnił cię do od­zyskiwania długów.

S.Z.: To prawda. Mój kolega, aktor Pa­weł Domagała, prowadził taką firmę w USA. Zahaczyłem się na chwilę, odpowiadałem za odzyskiwanie pie­niędzy. Kiedy pukałem do drzwi i mó­wiłem: „Give the money back”, wszy­scy się śmiali.

Jak w szkole.

S.Z.: No widzisz? Co innego mogę ro­bić?

Na warsztatach spotkałeś też Roge­ra Watersa, współzałożyciela Pink Floyd. Przetłumaczyłeś mu Megie­rę?

S.Z.: Zaśpiewałem mu kilka utworów, Megierę też. Powiedziałem, o czym jest, ale nie analizował tekstu. Skon­centrował się na muzyce i powiedział, że mogę iść w tym kierunku.

Kilka lat temu po koncercie w Ciężko­wicach w Małopolsce udzieliliście wywiadu dla TV Pogórze. Dziennikar­ka zapytała cię o zawodowe marze­nie. Pamiętasz, co odpowiedziałeś?

S.Z.: Że chciałbym zagrać na Naro­dowym.

No i?

S.Z.: We wrześniu gramy. Poczuliście już piniądz?

S.Z.: To naturalna konsekwencja suk­cesu, jaki odnieśliśmy w internecie, i popularności płyty. Jeśli dużo pra­cujesz, to kasa przychodzi.

Na co wydajecie?

M.K.: Na hot dogi i paliwo na stacjach benzynowych.

Golf tak dużo pali?

S.Z.: W trasyjeździmy dużym busem. Na stacjach jemy, pijemy i odpoczy­wamy. Nie mamy czasu na zakupy w supermarkecie.

M.K.: A golfem jeździmy po Warsza­wie. To auto celebryta. Ma 27 lat. Ob­raża się i robi numery. Kiedy głośno mówimy, że chcemy mu coś wymie­nić, a tego nie robimy, to się psuje. Kapryśny jest.

Kajra, Na 30. urodziny mąż kupił ci kosiarkę. Czy w waszym związku wszystko jest OK?

M.K.: Zdecydowanie. Uwielbiam kosić trawę. Nic mnie tak nie relaksuje. A pre­zent można zobaczyć w najnowszym teledysku Mała, znów zarosłaś.

Oszczędzacie?

S.Z.: Ostatnio dużo zainwestowaliśmy w sprzęt koncertowy. Mamy świetne konsole od światła i dźwięku, mikro­fony, odsłuchy. Mam nadzieję, że fani poczują różnicę. Takiego samego sprzę­tu używa na koncertach Beyonce.

Jesteś pupilkiem Jacka Kurskiego?

S.Z.: Nawiązujesz pewnie do nowego programu muzycznego Big Music Quiz dlaTVP. Producentem tego for­matu jest Endemol — firma, która pro­dukuje hit Polsatu Twoja twarz brzmi znajomo. To właśnie podczas udzia­łu w TTBZ zostałem zapamiętany i doceniony. Stąd ta propozycja. Taki producentjest gwarancjąjakości i nie­zależności. Nie boję się żadnych łatek. Przed nami wielkie produkcje dla Pol­satu, ostatnio odwiedziliśmy TVN, a od dwóch lat mamy swój własny program muzyczny w TVS. Jestem solidnie ku­ty na cztery telewizyjne nogi, jak na ogiera show-biznesu przystało.

Skąd wiesz, jak się pisze hity? Nie masz muzycznego wykształcenia.

S.Z.: Brałem prywatne lekcje gry na gitarze. Z jednej strony ubolewam, że nie mam przygotowania muzyczne­go, ale z drugiej — jestem wolny od sche­matów. Przy którymś nagraniu po­wiedziałem realizatorowi: „Słuchaj, daj mi teraz taką sówkę w prawym ka­nale”. Zdziwił się. Myślał, że to termin muzyczny, którego nie zna. A chodziło mi po prostu o dźwięk sowy, która ro­bi „uuuu”. No i świetnie to zagrało. W głowie mam dużo muzyki, gorzej jest z tekstami. Z tekstami się męczę.

M.K.: Czasem budzę się o czwartej ra­no, bo Sławomir nagle wstąje, bierze dyktafon i nuci. Tak powstająjego pio­senki.

Dlaczego Polska kocha Sławomira?

S.Z.: Myślę, że za tę radość. Polacy chcą się bawić w Sławomira. Chcą się ba­wić bez kompleksów. Bo on nie śmie­je się z nich. Śmieje się z siebie. Są lu­dzie, którzy biorą to jeden do jedne­go. Ale my rzeczywistość traktujemy z przymrużeniem oka, z dystansem. Sam umiem się z siebie śmiać. Wiem, że nie jestem doskonały, nikt nie jest.

Trzymamy się Zapały.

*

Sławomir Zapała

Ma 34 lata. Krakowską szkołę te­atralną skończył w 2006 r. Przez kolejne lata występował w fil­mach, grał głównie epizody, m.in. w produkcjach: Karol. Człowiek, który został papieżem, 33 sce­ny z życia czy Pod Mocnym Aniołem. Związany był też z te­atrami: Rozrywki w Chorzowie, krakowską Bagatelą i warszaw­skimi scenami: Kamienica, Na Woli i Studio. Projekt Sławomir powstał w 2015 r. Wokaliście towarzyszy zespół Trzymamy Się Zapały. Żona Sławomira Magda­lena „Kajra” Kajrowicz też jest aktorką, ma 34 lata. Mają półto­rarocznego syna Kordiana. Mieszkają na Mokotowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji