Artykuły

Siódme spotkanie (fragment)

Tłumy w przedsionkach warszawskiego Teatru Dramatycznego. Najwięcej młodzieży. Długowłosi chłopcy, w malowniczym towarzystwie dziewcząt, zapełniają salę. Siedzą nawet na stopniach i na podłodze.

Można zapewne kwestionować zasady doboru przedstawień. W tegorocznej dyskusji prasowej, poprzedzającej Spotkania, proponowano pewne zasady. Na przykład: pokazywanie inscenizacji, które biorą na warsztat nowe sztuki polskie, czy zapomniane utwory klasyczne. Organizatorzy nie przyjęli tych propozycji, nie zastosowali innych. Nie wiadomo, z jakiego powodu pominięto niektóre zjawiska wybitne. Myślę, że pełnego obrazu Polski teatralnej obecne Spotkania nie dały i dać nie mogły.

To już dużo, że zapoznały nas z kilku utworami o niemałym znaczeniu, jak Termopile polskie. To ważne, że pozwoliły docenić dobrą formę inscenizatorską Jerzego Jarockiego i śmiałość filmowo-teatralnej wyobraźni Andrzeja Wajdy. Jak również — nowych rozwiązań, które dają wybitni scenografowie: Krystyna Zachwatowicz i Marian Kołodziej. A także dorobku aktorów. Nie zapomnę spowiedzi Stawrogina, jednym tchem wyrzuconej przez Jana Nowickiego w Biesach, pozornie opanowanego, a tak zaprawionego emocją tonu Zofii Niwińskiej, ról — Izabelli Olszewskiej i Jerzego Bińczyckiego, świetnego „galopu” Bogusława Kiercza w Paternoster, surowo namaszczonego tonu Edwarda Lubaszenki w tej sztuce, czy gry Ewy Lassek, jako Księżnej w Szewcach.

Zacznijmy od Biesów. Twórca adaptacji, Camus, zahipnotyzowany Dostojewskim, wykonawca roli Iwana Karamazowa w teatrze algierskim, pracował nad Biesami 5 lat. Myślał nawet o zagraniu Narratora. Myślę, że dzieło Dostojewskiego przeżywał jako niezwykłe pobudzenie wyobraźni, pozwalającej na spięcia, konflikty, skondensowane obrazy. Wajda transponuje ów tekst na wizję, posługującą się środkami filmowymi. Mogło to być ryzykowne, dało doskonałe efekty. Na przykład: w spowiedzi Stawrogina, kontrastującej z późniejszą, zimną i wyniosłą, postawą nihilisty. Filmowa metoda rzucania ostrego światła na pierwszy plan jest równie świetna w scenach z Narratorem (Tadeuszem Malakiem), wybiegającym z tłumu, zmieniającym tradycyjne formy komentarza na dramatyczną opowieść. Jednak zbyt efekciarski mi się wydał epizod samobójstwa Kiriłowa, z powodu lamentacyjnego tonu, zamazującego filozoficzny sens „zrównania z Bogiem”. Ale zaskakujący finał, z nagłym ukazaniem trupa, działa wstrząsająco. Sens spektaklu jest jasny. Obrona etyki wynika z bankructwa trzech postaw nihilistycznych: gadzinowego demonizmu Piotra, deklamacyjnej pustości Stiepana (pięknie zagranego przez Wiktora Sądeckiego) i rozpaczliwej nudy, opanowującej Stawrogina. Trudno nie wspomnieć o świetnym epizodzie Wojciecha Ruszkowskiego. Ale brawurowe popisy Wojciecha Pszoniaka, jako Piotra, nie powinny go rozgrzeszać z zaniedbań dykcyjnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji