Artykuły

Dulszczyzna" wiecznie żywa?

"Moralność pani Dulskiej" w reż. Krzysztofa Miklaszewskiego w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie. Pisze Ireneusz Kutrzuba w Temi.

Krzysztof Miklaszewski wziął na warsztat "Moralność pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej i wykorzystując jako pretekst setną rocznicę pierwszego wystawienia dramatu przysposobił po swojemu na deskach Tarnowskiego Teatru. Określenie "po swojemu" jest jak najbardziej na miejscu, bo reżyser nie tylko na nowo odczytał dramat Zapolskiej, ale odrzucił didaskalia i dokonał zmian w pierwotnym tekście, przez co otrzymaliśmy "Moralność..." z inaczej rozłożonymi akcentami i z reinterpretacją charakterów głównych bohaterów. W sumie z "tragifarsy kołtuńskiej", jak chciała Zapolska, zrobiła nam się bardziej farsa, z elementami moralitetu i reality show.

Zacznę może od zaskoczeń, jeżeli chodzi o główne postaci dramatu. Otóż Krzysztof Miklaszewski nie tylko nie ubrał Anieli Dulskiej w moherowy beret, do czego z pewnością ciągnie różnych "uwspółcześniaczy" dramatu Zapolskiej, ale darował sobie didaskalia i po swojemu zrobił z Dulskiej energiczną, dość elegancką i momentami całkiem sympatyczną mieszczankę. U Zapolskiej Dulska to zaniedbana i kocmołuchowata baba w barchanach i dziurawej halce ("Dulska w stroju niedbałym. Papiloty, z tyłu cienki kosmyk, kaftanik biały wątpliwej czystości, halka włóczkowa krótka, poddarta na brzuchu"- pisze Zapolska), u Miklaszewskiego Dulska preferuje jedwabie i wygląda całkiem, całkiem, nawet w papilotach. U Zapolskiej Dulska jest zrzędliwa, czepliwa i rozjazgotana, u Miklaszewskiego racjonalizuje swoje poglądy i dość spokojnie argumentuje. Nawet gdy wygłasza swoje credo "Na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział", będące swoistym kompendium "dulszczyzny", gotowi jesteśmy (przynajmniej niektórzy) przyznać jej trochę racji, bo podobne argumenty słychać przecież czasem z najwyższych trybun w naszym kraju.

Miklaszewski zrobił z Dulskiej prawie bizneswoman, całkiem nieźle radzącą sobie z lokatorami i żelazną ręką trzymającą rodzinę, a kreująca rolę Dulskiej krakowska aktorka Agnieszka Schimscheiner znakomicie odczytała intencje reżysera i zagrała normalną kobietę, na swój sposób troskliwą matkę i domowego dowódcę, który musi mieć nad otoczeniem pełną kontrolę, bo inaczej wszystko rozlazłoby się w szwach. Ta omnipotencja Dulskiej w wykonaniu Schimscheiner wcale nie razi, nawet tę jej podwójną moralność jesteśmy gotowi potraktować z pewną wyrozumiałością, bo przecież chce dobrze dla rodziny, a tyle takich zachowań na co dzień dookoła...

Również i Hanka, służąca, której Zbyszko Dulski dziecko zmajstrował, jakoś odbiega od stereotypu zahukanej podkuchennej. U Zapolskiej Hanka jest bosa, spódnica ledwo zawiązana, koszula, kaftanik narzucony, u Miklaszewskiego dziewczyna (Marzena Górska) jest w stroju przyzwoitym, po rękach Dulskiej nie całuje, momentami wykazuje całkiem sporą niezależność, a gdy przychodzi do omawiania rekompensaty finansowej za niechcianą ciążę, wie, że ze ślubu z paniczem nic nie będzie i całkiem przytomnie się targuje.

Trzpiotowata u Zapolskiej Hesia (bardzo dobra rola Marty Marianny Gortych), u Miklaszewskiego jawi się jako mały, rozwydrzony potworek; sobą została wrażliwa*i współczująca Mela (Magdalena Kriger), nie zmienił się też rozrywkowy Zbyszko (Przemysław Sejmicki), a safandułowaty milczek Dulski (Jerzy Ogrodnicki) został trochę w tarnowskich przedstawieniu zmarginalizowany. Pani Juliasiewiczowa (Anna Lenczewska) jest niedwuznacznie dwuznaczna, z gatunku tych, co chciałyby, a boją się. Przy tym stanowi młodsze i trochę bardziej nowoczesne wydanie Dulskiej, sugerując swego rodzaju pokoleniową wymianę "dulszczyzny".

Zaskoczeniem drugim jest sam reżyserski pomysł na "Moralność...". Otóż Krzysztof Miklaszewski doszedł chyba do wniosku, że skoro dominuje w naszych czasach kultura tabloidowo-obrazkowa, a różnego rodzaju big brothery i inne reality shows biją rekordy popularności, to trzeba pokazać to również na scenie. Mamy więc otwartą dla widza całą kamienicę Dulskich i podglądać możemy co też dzieje się w poszczególnych mieszkaniach. Aby zrealizować swój zamysł Miklaszewski dołożył trochę fabuły, rozwijając zasygnalizowane tylko przez Zapolska wątki i wykorzystując do tego celu fragmenty opowiadań autorki "Moralności...".

Pierwszy plan stanowi mieszkanie Dulskich i akcja w nim się rozgrywająca stanowi trzon spektaklu, ale w pozostałych apartamentach też sporo się dzieje. Oglądać to możemy dzięki świetnym pomysłom scenograficznym Małgorzaty Czerwińskiej, która stworzyła "przejrzystą" kamienicę Dulskich oraz zaprojektowała kostiumy, w interesujący sposób podkreślające charakterystyczne cechy poszczególnych postaci.

Wróćmy jednak do kamienicy. Mieszkający na piętrze Radca, kolega Dulskiego z pracy (Marek Kępiński), toczy rozmowy ze swoją nadopiekuńczą matką (Jolanta Januszówna), w sąsiednim mieszkaniu porzucona przez męża kobieta (Anna No-wicka) próbuje dokonać samobójstwa (pojawia się nawet pogotowie i sanitariusze), w suterynie malarz (Robert Żurek) męczony jest przez talent i brak miłosnego zaspokojenia, na podwórkowej ławce często ktoś przysiada, pojawia się narzeczony służącej Hanki, a stróż (Mariusz Szaforz) zakłóca spokój trzepaniem dywanem.

Z pewnością jednak najbardziej z drugoplanowych wydarzeń uwagę widowni (szczególnie jej męskiej części, o czym można się było przekonać słuchając dyskusji w trakcie antraktów) przyciąga mieszkająca na piętrze kokota (w tej roli Ewa Romaniak w zjawiskowym negliżu), która prawie nie wychodzi z łóżka przez większą część przedstawienia, mając za towarzystwo w tymże łóżku różnych gości, z których najbardziej wytrwałym jest dawno nieoglądany na tarnowskiej scenie Grzegorz Janiszewski.

W dotychczasowych inscenizacjach "Moralności.." z reguły na scenie pojawiało się dziewięcioro aktorów. U Miklaszewskiego mamy aż 17 aktorów, którzy odtwarzają 24 postaci i to niech świadczy o rozmachu inscenizacji. Jako ciekawostkę dodać można, iż reżyser akcję "Moralności..." przeniósł z Lwowa do... Tarnowa. Dulski nie chodzi więc na Wysoki Zamek, ale na Górę Św. Marcina, kucharka zakupy robi Burku itp. Zapolska kończy swój dramat rozmową Meli i Hesi po odejściu wyrzuconej Hanki. Hesia się śmieje z całej sytuacji, wrażliwa Mela rozpacza, obawia się o los dziewczyny: "Hesia, nie śmiej się... tu stało się coś bardzo złego. Jakby kogoś zabili... Hesia! Ona się jeszcze utopi!". Zapolska sugeruje jakby na koniec, że nie we wszystkich zwyciężyła "dulszczyzna", że są ludzie prawdziwie moralni, prawi, przejmujący się losem innych...

Miklaszewski usunął tę scenę ze swojej inscenizacji. Spektakl kończy Dulska, która jak gdyby nic nie zaszło, wraca do swojej roli zarządzającej domem i zaczyna wszystkimi dyrygować: "Zbyszko, idź do biura! Hesia, kurze ścierać! Mela, gamy... Felicjan, do biura!... Żywo, Mela! Otwieraj fortepian... no! Będzie znów można zacząć żyć po bożemu..." Po czym wszyscy wykonawcy... puszczają się w tany, mniej lub bardziej udanie próbując wykonać cake-walka.

Czy tym prawie chocholim tańcem na finał reżyser chciał nam powiedzieć: "Nie łudźmy się! Nie ma wyjścia. Dulszczyzna z jej podwójną moralnością jest wiecznie żywa, a dzisiaj ma się lepiej niż kiedyś"?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji