Artykuły

Oniemiały teatr

Mijający rok pokazał, że teatr może i jest jedną z najmocniejszych polskich marek eksportowych w dziedzinie kultury, ale jednocześnie jego pozycja w kraju jest marginalna.

Kto mógł przypuszczać, że Krystian Lupa przepowiedział w Wycince według Thomasa Bernharda przyszłość teatru, w którym ten spektakl wystawił w 2014 r. —Teatru Polskiego we Wrocła­wiu. I więcej — zdiagnozował w nim pozy­cję teatru i kultury na mapie priorytetów polskich polityków. Jak bohaterowie po­wieści Bernharda, na gwiazdę wieczoru musieliśmy w Teatrze Polskim długo cze­kać, kolacja „wybitnie artystyczna” cią­gnęła się w nieskończoność, część gości uciekła — do warszawskich teatrów, gdzie w przyszłym roku zagrają m.in. Halina Rasiakówna i Ewa Skibińska.

Upichcony przez wrocławskich polity­ków sandacz balatoński nie dość, że wy­stygł, to jeszcze zaczął niemiło zatrącać. W tej przykrej atmosferze zjawił się na­stępca dyrektora Krzysztofa Mieszkowskiego — aktor Cezary Morawski, znany szerzej z seriali M jak miłość i Barwy szczęścia. Oskarżycielski monolog Piotra Skiby-Bemharda o artystach flirtujących z władzą i sztuce, którą wysługują się po­lityczne frakcje, w mijającym roku wy­brzmią! wyjątkowo gorzko i aktualnie. Od sierpnia jesteśmy świadkami upadku jed­nej z najlepszych scen w kraju, a na pew­no najlepszego w Polsce zespołu teatralne­go. I nie trzeba było wcale do tego „dobrej zmiany” — zerwani ze smyczy politycy no­wej opozycji dali nam wyraźnie do zrozu­mienia, że kultura jest dla nich pionkiem w politycznej grze lub zwyczajnie kulą u nogi.

Sezon tajemnic

W sierpniu mogliśmy się niepokoić i spe­kulować. Co z Teatrem Polskim zrobi jego nowy dyrektor, który przekonywał z koncyliacyjnym uśmiechem, że chce zacho­wać wysoki poziom artystyczny przeję­tej sceny. W grudniu wiemy już, że to nie­możliwe. Niecałe cztery miesiące wystar­czyły, żeby pogrzebać kapitał tej sceny, bu­dowany przez dziesięć ostatnich lat. Jak to w ogóle możliwe? Jeden człowiek kontra dziesiątki artystów, kilku lokalnych poli­tyków w starciu z całym środowiskiem?

Mijający rok pokazał, że teatr może i jest jedną z najmocniejszych polskich ma­rek eksportowych w dziedzinie kultury, ale jednocześnie jego pozycja w kraju jest chwiejna, wręcz marginalna. „Niemy pro­test”, który z Wrocławia rozlał się na cały kraj i poza jego granice, od Brazylii po Ja­ponię, jest z pewnością znaczący, ale musi się w nim przejrzeć również ta realna, spo­łeczna i polityczna, siła środowiska teatral­nego. Bo sytuacja we Wrocławiu każę za­dać najprostsze pytanie: czy teatr w Polsce jest niemy?

W 2013 r. w Krakowie nie odbyła się pre­miera Nie-Boskiej komedii. Szczątków w reżyserii chorwackiego artysty Olivera Frljicia. Spektakl, o czym donosił głównie „Dziennik Polski”, powiadomiony przez „życzliwych” aktorów, miał rozprawiać się z polskim antysemityzmem, i to w spo­sób ostry, konfliktowy, dla Polaków pew­nie nieprzyjemny. Taki jest teatr Frljicia, jednego z najwybitniejszych reżyserów eu­ropejskich średniego pokolenia. Po anoni­mowych groźbach pod adresem aktorów i Starego Teatru oraz oburzeniu lokalne­go establishmentu dyrektor Jan Klata zdecydował się zawiesić próby. Dla wielu ta decyzja była gestem niemocy i fatalnym precedensem. W 2014 r. Michał Merczyński, dyrektor poznańskiego festiwalu Malta, ugiął się pod naciskami lokalnej wła­dzy i nie pokazał Golgoty Picnic Rodriga Garcii, gdzie Pasja Chrystusa rozgrywa się w scenografii wyłożonej hamburgerami. Po raz pierwszy środowisko teatralne wy­stąpiło wtedy wspólnie, protestując przeciwko tej decyzji. W teatrach i na placach wielu miast odbyły się czytania tekstu skandalizującej sztuki.

Do tych wydarzeń nawiązywał Krystian Lupa w najbardziej zjadliwych fragmentach Wycinki. Rzeczywiście, w gruncie rzeczy w sprawie Golgoty Picnic występowaliśmy jako środowisko sami przed sobą, organizując dla dobrego samopoczu­cia niedzielny event nagradzany symbo­licznymi łajkami. Bunt i oburzenie skoń­czyły się, jak zwykle przy takich okazjach, szerowaniem do upadłego statusów na Facebooku, czyli tautologią. W gruncie rzeczy nic realnego nie zostało wtedy osią­gnięte. Jednak nawet wtedy, choć czuć już było, że teatr polski gnie się pod naciskami i nie jest wcale tak politycznie nieprzejed­nany, jak to lubi o sobie opowiadać ze sce­ny, to nikomu do głowy by nie przyszło, że może wydarzyć się „Wrocław 2016”. Nie tylko nie doszło do pojedynczej premiery, w tym przypadku Procesu Lupy, ale po­łożony zostaje cały sezon, z afisza zdjętych jest siedem przedstawień, w tym Poczekalnia.0 Lupy, Tęczowa trybuna Strzęp­ki i Demirskiego. I to bez zwyczajowych pożegnalnych wystawień, tylko z dnia na dzień. Bez jakiegokolwiek projektu, czym zastąpić te tytuły. Jak wiadomo, od sierp­nia plany premierowe w Teatrze Polskim we Wrocławiu są pilnie strzeżoną przed aktorami, widownią i dziennikarzami ta­jemnicą. Przypomnijmy: mamy grudzień.

Nic się nie stało, Polacy...

Od sierpnia trwają też protesty. Ich twa­rzą medialną został oczywiście Lupa, au­tor interwencyjnej Spi->ra->li pokazy­wanej pod koniec 2015 r. w ramach pro­jektu „Pop Up” w Krakowie. Tu już reżyser nie mówił Bernhardem jak w Wycince. Przemówił własnym głosem: o Golgocie Picnic, o zwątpieniu w teatr, który może oddziaływać na sumienia, o dwulicowości środowiska. Teatrowi w Polsce został wy­stawiony słony rachunek. „I znowu się na coś strasznego zgodzimy” — już sam tytuł monologu Lupy ze Spi->ra->li nie pozo­stawia nadziei, a w perspektywie mijają­cego roku jest spełnioną przepowiednią.

„Czujemy się oszukani (…) Demokracja nie broni nas przed demonami miernych. To targ opanowywany przez spryciarzy, spryciarz żerujący na lękach miernoty, na resentymentach i nienawiści, na frustra­cjach, nazywa się geniuszem politycznym” — diagnozuje Lupa po wyborach 2015 r., po zwycięstwie PiS-u. Odwołuje się do Bernharda, mówi o faszyzmie. Ale mówi też wciąż o teatrze. O teatrze swoim, teatrze Jana Klaty, Moniki Strzępki i Pawła De­mirskiego, Weroniki Szczawińskiej, Mi­chała Zadary i Mai Kleczewskiej, Marcina Libera i Pawła Wodzińskiego. Podsumo­wuje całe dziesięciolecie teatru polityczne­go, z którego byliśmy w Polsce tacy dumni.

Czujemy się oszukani czy sami siebie oszukiwaliśmy? Jak łatwo odradzają się mitologie od dekady dekonstruowane na naszych scenach, jak szybko w rzeczywistości społecznej zjawiają się symbole, któ­re w teatrze dawno temu pogrzebano — to pokazuje społeczną niewydolność wszyst­kich tych przedstawień, których tematy uznano już za przepracowane i zamknięte.

Projekt teatru politycznego się nie po­wiódł. Pracował w obiegu zamkniętym kilku scen, krytyków teatralnych i autory­tetów. Naiwnie wierzono, że coś się stało. Po tym roku wiemy, że to było tylko złu­dzenie. Zamietliśmy rok 2013 i 2014 pod dywan, wymawiając się przed sobą teatral­nymi gestami, czytaniami, kilkoma lista­mi protestacyjnymi. I kończący się rok na­gle zwalił się nam na głowę. Jak Gerhard Auersberger z Wycinki Lupy — środowi­sko teatralne w osłupieniu kłapie na bankiecie sztuczną szczęką.

Polka-demolka

Tymczasem wycinka trwa. W Warszawie zlikwidowano Festiwal Rozdroże w CSW, który od ponad dwóch dekad prezentował najwybitniejszych światowych choreografów. W Lublinie ledwo dyszy Festiwal MAAT z jedynym programem rezydencyjnym dla polskich tancerzy — całkiem moż­liwe, że Centrum Kultury Zamek poprze­stanie na kolejnej edycji. 

Jest to problem nie mniej istot­ny niż „wycinka” Polskiego we Wro­cławiu, choć medialnie mniej atrak­cyjny. Polski taniec wreszcie wy­emancypował się z teatru, stworzył jedne z najciekawszych repertua­rowych propozycji w ostatnich dwóch sezonach, a w takich spektaklach jak Piłkarze Małgorzaty Wdowik, Schubert. Romantyczna kompozy­cja na dwunastu wykonawców Mag­dy Szpecht czy„Portret damy Eweli­ny Marciniak stoi za sukcesem całego przedsięwzięcia. Nominacje do Pasz­portów „Polityki” dla Dominiki Kna­pik i Pawła Sakowicza tylko tę tenden­cję potwierdzają. Krytycy i widownia wreszcie zaczynają choreografów za­uważać. Tymczasem urzędnicy i dy­rektorzy instytucji kultury z dziwnym uporem podcinają im skrzydła i mimo ewidentnych sukcesów skazują na we­getację w niedogrzanych salkach, wy­pożyczanych na godziny.

Do tego dochodzą sytuacje całkiem kuriozalne, jak choćby wielogodzin­ne przesłuchiwanie w bydgoskiej pro­kuraturze Bartka Frąckowiaka i Pawła Wodzińskiego, twórców nowej formu­ły — Festiwalu Prapremiery. A wszyst­ko z powodu znanego już Polakom Olivera Frljicia, który tym razem w spektaklu Nasza przemoc i wasza przemoc każe muzułmance wyciągać z pochwy polską flagę. Zawiódł nie tyl­ko teatr polityczny, ale także teatralna edukacja, skoro prokuratura powołała na biegłego świadka profesor Krystynę Duniec, która „wystąpiła” w jej siedzi­bie z wielogodzinnym wykładem-zeznaniem, tłumacząc urzędnikom fenomenologię znaków teatralnych. „Boję się flagi biało-czerwonej, możecie sobie wyobrazić, co to znaczy?” — kwitował w trakcie „Pop Upu” Lupa, antycypu­jąc tę historię.

Frljić w lutym przyszłego roku wy­stawi Klątwę Wyspiańskiego w Te­atrze Powszechnym w Warszawie. Czy dojdzie do premiery? Czy ten te­atr premierę Chorwata przetrwa? To są całkiem realne, nie tak znowu hi­steryczne pytania. Już nie, bo kto mógł przypuszczać, że Cezary Morawski wy­gra z Lupą, ze Strzępką i Demirskim, z Garbaczewskim. To jest właśnie zwycięstwo miernych, którego boi się Lupa. Oni nie posłuchają ani Agniesz­ki Holland, ani Mai Komorowskiej, na­wet jeżeli wystosuje ona do nich pełne troski i chęci dialogu przesłanie.

Pierwsi czarne taśmy przykleili so­bie na ustach w trakcie ukłonów ak­torzy Teatru Polskiego we Wrocławiu. Później ten gest protestu podjęli inni artyści. Po spektaklach czytany jest list w obronie wrocławskiej sceny. Czy to tylko akt solidarności? Ostatni rok pe­łen był precedensów, wcześniej niewy­obrażalnych. Co stanie się ze Starym Teatrem w następnym sezonie, kiedy odejdzie Jan Klata? Co to znaczy, że mi­nister kultury chce wziąć pod ministe­rialną opiekę niektóre z teatrów? I czy chodzi tu o sceny „najcenniejsze”, czy może najmniej spolegliwe?

W większości przypadków to nie walec „dobrej zmiany”, ale opozycyj­ne samorządy lokalne i dyrektorzy instytucji przekreślają teatralny doro­bek w swoich miastach. Tak jakby te­goroczna polityczna zawierucha da­wała im całkowitą wolność w decydo­waniu. W końcu co tam jeden festiwal czy teatr w obliczu demolki Trybunału Konstytucyjnego? Problemem jed­nak jest to, że środowisko teatralne nie ma żadnej mocy, nie potrafi wywierać realnych nacisków, nie jest skutecz­ne. Protestowano przy okazji Golgoty Picnic, ale nikomu do głowy nie przy­szło, żeby ten bunt ująć w ramy stowa­rzyszeń i fundacji, którym chodziłoby o coś innego niż kolejne granty na do­raźne wydarzenia artystyczne.

Zostaliśmy — oburzeni, przeraże­ni, może wreszcie naszymi działania­mi znudzeni — w salonie z Wycinki. Ostatecznie tak działa przecież to śro­dowisko: zbieramy się, jak bohatero­wie Bernharda, tylko przy okazji po­grzebów. Strach pomyśleć, co będzie w następnych latach, może już w na­stępnym roku, kiedy „dobra zmiana” upomni się o teatr narodowy, prawdzi­wie polski, jedyny słuszny. Lupa pew­nie będzie wystawiał za granicą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji