Reglamentowane względy hotelu Grand
Znana aktorka Beata Tyszkiewicz [na zdjęciu] obraziła się na słynny łódzki hotel Grand. Spodziewała się bowiem, że skoro jeden z apartamentów nosi jej imię, będzie mogła z niego korzystać. Innego zdania była dyrekcja hotelu. Teraz aktorka nie chce nawet przeprosin szefostwa Grandu.
Cieszę się, że się przestraszyli tego, że na nich nafukałam, i że w końcu zrozumieli swoje zachowanie - mówi nam podekscytowana Beata Tyszkiewicz, która swoje żale zgłaszała na łamach "Dziennika Łódzkiego". - Kocham Grand i kiedy następnym razem przyjadę do Łodzi, na pewno tam zanocuję. A nawet zabaluję w Malinowej!
Aktorce, która chciała skorzystać z nazwanego jej imieniem apartamentu w Grandzie, dyrekcja hotelu - jak twierdzi artystka - oznajmiła, że owszem, może, ale wówczas wykorzysta przysługujący jej do końca roku limit. Beata Tyszkiewicz miała w lutym w Poleskim Ośrodku Sztuki promować swoją książkę.
W hotelu nikt się do winy nie przyznaje, ale jego przedstawiciele chcą za wszelką cenę zatrzeć złe wrażenie. Postanowili przeprosić aktorkę. Ta jednak przeprosin nie chce.
- Jak to ma wyglądać: mają mi przysłać maślane bułeczki, które akurat w Grandzie bardzo lubię? To bez sensu. Nie chcę, żeby ktoś z hotelu do mnie dzwonił i mnie przepraszał - wyjaśnia Beata Tyszkiewicz. - To są krępujące sytuacje, kiedy się na kogoś nafuka, a on potem chce przepraszać.
Aktorka twierdzi, że nigdy nie nadużywała gościnności hotelu. W ciągu pięciu lat nocowała tam ledwie dwa razy i dlatego wspominanie o limicie było nieeleganckie.
Przedstawiciele hotelu na pomysł wysłania firmowych maślanych bułeczek, które Beata Tyszkiewicz zawsze zachwala, nie wpadli. Katarzyna Graczyk-Zając, kierownik działu marketingu hotelu, zapewnia jednak, że dyrektor wysłał do aktorki list, w którym przeprasza za nieporozumienie.
- Chciałam tylko żeby zrozumieli, iż jestem sentymentalnie związana z tym miejscem i było mi bardzo smutno, gdy usłyszałam to, co usłyszałam - podsumowuje artystka.
Aktorce jest przykro, ale to nie ona rozmawiała z dyrekcją hotelu. Według Małgorzaty Uptas, dyrektora POS, w którym miało się odbyć spotkanie Beaty Tyszkiewicz z czytelnikami, rozmowy z Grandem prowadził prawdopodobnie Marcin Filipowicz, pracownik ośrodka. Dodaje, że gdy wcześniej aktorka dwa razy gościła w POS, nocowała w gościnnym pokoju w willi przy ul. Krzemienieckiej, w której mieści się ośrodek.
Beata Tyszkiewicz, jak i kilka innych gwiazd: Jan Machulski, Krystyna Janda, Janusz Gajos, Marek Kondrat, Daniel Olbrychski i Jerzy Stuhr (oraz Artur Rubinstein), ma w hotelu swój apartament "imienny". Na drzwiach wisi elegancka tabliczka z nazwiskiem, obok wejścia krótka notka biograficzna, wewnątrz zdjęcia z dedykacją. Atrakcją dla turystów ma być nocowanie w pokoju ulubionej aktorki bądź aktora.
- Myślę, że to radość dla gości, że mogą spać w łóżku Beaty Tyszkiewicz - zapewnia Jan Machulski.
Lubiany aktor przyznaje, że czytał o przykrościach jakich zaznała koleżanka. Dodaje, że jego nic takiego nie spotkało, nie jest jednak teraz w tym hotelu częstym gościem. Z Grandem wiążą się głównie jego wspomnienia z lat 60., kiedy nocował wielokrotnie podczas kręcenia filmów.
- W Grandzie spotykało się całe środowisko filmowe. Tu się dostawało nowe role - wspomina.
Teraz korzysta z noclegu rzadko, raz-dwa razy w roku, nie chcąc narażać hotelu na koszty. Często nocuje w tańszym Savoyu.
- Nigdy jednak nie powiedziano mi w Grandzie, że są jakieś ograniczenia - dodaje.
Zdradza, że to on był pomysłodawcą tworzenia "imiennych" apartamentów gwiazd kina, na wzór Los Angeles, gdzie tego typu pokoje hotelowe odniosły duży sukces.
Nie ulega wątpliwości, że sprawa jest nieprzyjemna. Starły się dwie sprzeczne racje. Hotel ma zarabiać, przynosić zyski, między innymi z apartamentów gwiazd. Ale to słynni aktorzy dają nazwiska i zdjęcia, mają więc prawo oczekiwać specjalnych względów. A czy względy powinny być reglamentowane?