Nosić i wieszać
"Oresteja" w reż. Jana Klaty na festiwalu rewizje/antyk w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Katarzyna Kachel w Gazecie Krakowskiej.
Na wystawie prac Picassa jedna pani mówi drugiej pani: podobają mi się ludzie, bo się na ludziach nie znam, ale kwiaty są obrzydliwe, bo co jak co, ale na nich się znam. Ja tam na teatrze za bardzo się nie znam, szkół dla krytyków nie kończyłam, a poza tym podobają mi się rzeczy, które już dwa razy widziałam. "Oresteję", wyreżyserowaną przez Jana Klatę, widziałam raz, w ramach festiwalu re-wizje/antyk w Starym Teatrze. Raz drugi też bym poszła, choćby tylko po to, by zobaczyć jak Klitajmestra (Anna Dymna) biega z siekierą po scenie, a po morderstwie popala nerwowo papierosa; jak Apollo (Błażej Peszek) udaje Robbie Williamsa, wijąc się przy jego wielkim przeboju "Feel" lepiej niż sam gwiazdor; i raz jeszcze zobaczyć Orestesa (Piotra Głowackiego) - punishera (od ang. wymierzającego karę), bohatera i antybohatera zarazem, który naczytał się komiksów, podpatrzył lorda Vadera i w końcu nawet zabił. Ja to lubię.
Z Janem Klatą jest od samego początku problem. Bo kiedy Klata się buntuje, rozwala teksty, mówi, że w teatrze jest wojna - jedni mu grożą, drudzy z niego robią bohatera. Kiedy Klata - outsider, rewolucjonista, człowiek wojujący - bierze się za antyczny tekst, a na dodatek chwali się, że w jednym miejscu trochę dramat przyciął, w innym dopisał - już jedni psy wieszają, już drudzy zacierają z zadowoleniem ręce. Kiedy mówi, że jego teatr to nie sztuka dla tych, co chcą wypoczywać przed czy po kolacji - wiadomo, że będzie ciężko, że jedni będą wieszać, a drudzy nosić na rękach. Ciężko u Klaty nie znaczy jednak nudno. Bo na "Orestei" nudzić się nie da. Ja się nie nudziłam.
O czym jest rzecz? W ściądze dla licealistów można przeczytać, że "Oresteja" to rzecz o klątwie ciążącej nad rodem Agamemnona. Agamemnon to mąż Klitajmestry, którego ta zabija wspólnie z Aigistosem, swym kochankiem. Orestes, syn Klitajmestry i Agamemnona, wraca na to wszystko do Myken, by - zgodnie z zaleceniem wyroczni - pomścić śmierć ojca. I teraz on z kolei morduje Klitajmestrę i Agistosa. Za matkobójstwo ścigają go erynie, a od śmierci ratuje Atena. Tak w skrócie opowiedzieć można najbardziej wstrząsający antyczny dramat rodu Agamemnona.
Licealistka, która przyszła na spektakl Klaty, najlepiej zapamiętała: wielkie show z Peszkiem-Williamsem w roli głównej, wychudzoną Kassandrę, która mówić nie może, ale tekst swych widzeń ma zapisany na nocnej koszuli, erynie paradujące w strojach kąpielowych, Atenę w seksownej kiecce z mikroportem, nagi tyłek Błażeja Peszka.
Znawca i koneser dostrzeże pewnie świetną grę chóru, Anny Dymnej, Juliusza Chrząstowskiego czy Anny Radwan- Gancarczyk, odczyta spektakl jako bezwzględny dramat jednostki, opowieść o klątwie i fatum, a wszystko podszyte ironią, pastiszem i innymi takimi.
Jedni mówić będą, że zachwyca, drudzy, że jak zachwyca skoro nie zachwyca. To proste: są tacy, co to lubią jak muzyka w teatrze wali po uszach; są i tacy, co nie. Będą tacy, co stwierdzą, że rzecz to jakaś niespójna, a tekst antyczny rozbebeszony. Drudzy to kupią. A brawa po premierze bili wszyscy i to mocno.
Jan Klata nie chciał, by jego "Oresteja" stała się opowieścią o pani, która zabiła pana, bo pan zabił jej córkę, a potem przyszedł syn i zabił ją oraz jej kochanka, ale rzeczą o totalitarnym zniszczeniu, jego konsekwencjach, o szaleństwie świata.
Czy mu wyszło? Zrewidujcie to sami.