Artykuły

Uciekaj z więzienia

Spektakl o Tadeuszu Nalepie w Siemaszkowej to autorskie przedstawienie Tomasza Mana, który fascynację bluesmanem przypłacił wyjazdem z rodzinnego Rzeszowa. Powstała muzyczna opowieść o latach sześćdziesiątych, ale i o pokusie ograniczania wolności.

Aż trudno uwierzyć, że spektakl o Tade­uszu Nalepie (1943-2007), jego muzyce i karierze powstał w Rzeszowie dopiero teraz. Jest wszakże jedną z największych postaci polskiego rocka i bluesa. Jednak od początku kariery w drugiej połowie lat sześćdziesią­tych konsekwentnie bronił swoich hipisowskich włosów jak niepodległości, i gdy nie zechciał ich podwiązać na festiwalu piosen­ki w Opolu — musiał pożegnać się z obecno­ścią w telewizji, która dawała największą sławę. Jego bluesowe piosenki grała wyłącz­nie radiowa Trójka. W szerszym obiegu pozostawały jedynie największe przeboje z pierw­szej płyty Breakoutu Na drugim brzegu tęczy (1969), Poszłabym za tobą czy Gdybyś kochał, hej — utrzymane jeszcze w bigbitowej sty­listyce, śpiewane wraz z pierwszą żoną, wo­kalistką Mirą Kubasińską.

Spektaklu Kiedy byłem małym chłopcem nie byłoby, gdyby nie rzeszowskie lata Toma­sza Mana, reżysera, dramatopisarza, twórcy autorskich spektakli i słuchowisk, który dojrze­wał w Rzeszowie w latach osiemdziesiątych, gdy Tadeusz Nalepa był tam legendą. Ważna by­ła również aura wolności, z jaką się kojarzył w czasach naznaczonych beznadzieją stanu wo­jennego, przez który po karnawale „Solidar­ności” cofnęliśmy się do peerelowskiej rzeczy­wistości. Przejawiała się również tym, że za odmienny, hipisowski wygląd milicja i ZOMO legitymowały młodych ludzi, spisywały ich dane, podobnie jak pod koniec gomułkowskiej dekady w czasie debiutu Nalepy.

Dla Tomasza Mana, który towarzyszy swoim autorskim spektaklom także jako grający na żywo gitarzysta, ważna była nie tylko legenda Nalepy, ale i rozumiane w kategoriach mło­dzieńczej przygody — spotkanie z muzykiem, kiedy to „wpadł” na artystę na jednej z ulic Rzeszowa. Otarcie się o mistrza zaowocowa­ło nauką gry na gitarze, założeniem zespołu, zapuszczeniem włosów i przyjęciem posta­wy buntowniczej wobec komunizmu i PRL. Nauczycielom z rzeszowskiego liceum tak bardzo się to nie podobało, że Man, w obawie przed oblaniem matury, wyjechał z Rzeszo­wa do Wrocławia. Takich doświadczeń zwią­zanych z kształtowaniem się życiowej posta­wy nie sposób wymazać z pamięci. Dlatego Man od dawna zabiegał o wystawienie spek­taklu poświęconego największej gwieździe wywodzącej się z Rzeszowa. Ostatecznie pod tytułem zaczerpniętym z płyty Breakoutu Blues, z piosenki Kiedy byłem małym chłop­cem — wyraża się doświadczenie walki o niezależność autora i reżysera spektaklu, przefiltrowane przez biografię jego idola, z odnie­sieniami do współczesności.

Man długo szukał pomysłu, który stano­wiłby dramaturgiczne spoiwo spektaklu. Punktem zwrotnym okazała się informacja o próbie ingerencji Służby Bezpieczeństwa w koncert Breakoutu po jego powrocie z Ho­landii. Nalepa przyjechał do Rzeszowa po półrocznym pobycie na Zachodzie, opromie­niony sławą występów w klubie, gdzie grali również The Doors i Led Zeppelin. Mocny siłą piekielnie głośnych wzmacniaczy Mar­shalla i gitar Gibsonów, do dziś używanych przez największe światowe gwiazdy, a wtedy będących marzeniem każdego muzyka w PRL. Tymczasem doświadczenie potęgi wolności i sławy, jaką daje muzyka, zderzyło się z pro­wincjonalną, gomułkowską mentalnością. Spektakl zaczyna się w momencie, gdy Na­lepa przychodzi na próbę przed koncertem Breakoutu. Chwilę później w klubie pojawia się smutny pan w kapeluszu i prochowcu, który informuje, że koncertu nie będzie, jeśli muzyk nie zetnie włosów i nie zadeklaruje cichszego grania.

Scenariusz Mana, wraz z piosenkami Po ten księżyc złoty, Wołanie przez Dunajec, Na drugim brzegu tęczy czy Kiedy byłem małym chłopcem, składa się na spektakl trwający go­dzinę z kwadransem. Jednak nie długość i obszerność formy jest najważniejsza. Klubowa scena stanęła w sali Podziemnej Trasy na rze­szowskim rynku, co ma swoje znaczenie, po­nieważ reżyser przeprowadza nas przez czy­ściec, a może nawet piekło, ludzkich emocji i wyobrażeń na temat nie tylko własnego życia, ale i życia innych. Sztuka, w tym przy­padku muzyka, skupia jak w soczewce to, co pomaga i przeszkadza w życiu: umiejętność bycia razem, tolerowania odmiennych poglą­dów i osobowości oraz pokusę, by wpływać na innych, kształtować ich wyobrażenia, do czego sankcje daje władza. Władza w zespole muzycznym, w rodzinie, wśród przyjaciół, których łączy wspólna pasja.

Man skorzystał z motywu popkultury, ja­kim jest rockowy zespół, bo z jednej strony uosabia marzenia młodych ludzi i artystów o wolności, popularności, sławie, a z drugiej — staje się często zarzewiem niedającego się prze­widzieć konfliktu sił odśrodkowych, zmienia­jących spotkanie ludzi i artystów w katastro­fę, gdy w porę nie zapanują nad złymi emocjami. Smutny pan z SB nie jest bowiem jedyną przeszkodą, jaką musi pokonać przed koncer­tem sceniczny Tadeusz Nalepa grany przez Marcina Marca. Słyszy tyradę o tym, że żad­na władza nie lubi, gdy buntuje się młodych ludzi, niszczy społeczną dyscyplinę i hierar­chię, ale musi też zmierzyć się ze swoją żoną Mirą, jednocześnie partnerką na estradzie i ry­walką, która ma swoją wizję sztuki i życia prywatnego. Pozornie zwykła próba przed koncertem staje się pretekstem do słownej po­tyczki o tym, jak układać relacje w zespole, w miłosnym związku, i jakie to rodzi konse­kwencje, gdy charakterologiczne różnice są jak wierzchołek góry lodowej.

Man nie bez powodu wybrał do roli Nalepy Marcina Marca, lalkarza z Gdańska, a nie aktora z Siemaszkowej. Od początku jest „inny , z innego świata, pochłonięty muzyką, nie­chętny rozmowom, sporom i kłótniom, które dekoncentrują go w czasie próby. Na pytama Miry Nalepa odpowiada właściwie jednym zdaniem: „Ja chcę grać muzykę”. Aktor lalkarz, który nie musi mieć dużego doświadczenia w prowadzeniu dialogu, idealnie oddaje naturę lidera Breakoutu, zwłaszcza na początku kariery nienależącego do osób wylewnych czy nawet rozmownych. Tworzy wymowny portret artysty mającego swoją tajemnicę.

W takim ustawieniu dramaturgicznym ciężar prowadzenia narracji bierze na siebie Mał­gorzata Pruchnik-Chołka — i jest w spektaklu najlepsza, zarówno w planie prywatnego życia Kubasińskiej, jak i artystki. Drapieżna, zaczep­na, nie odpuszcza żadnego tematu, nie znosi małżeńskiego tabu, ceni tylko klarowne sytu­acje. A kiedy przychodzi do śpiewu, oglądamy w jej wykonaniu barwne hipisowskie pląsy. Trzeba podkreślić, że Manowi udało się na­mówić aktorów, by z myślą o wykonaniu piosenek Breakoutu nauczyli się grać na gitarach — tę lekcję odrobił Marcin Marzec i Michał Chołka w roli Gitarzysty, zaś Małgorzata Pruch­nik-Chołka nauczyła się grać na harmonijce ustnej.

Ważne w dramaturgii spektaklu jest to, że Michał Chołka gra podwójną rolę — Gitarzysty i smutnego pana ze Służby Bezpieczeń­stwa. Wyraża się przez to uniwersalna opo­wieść o ludzkich charakterach, o tym, że cza­sami najważniejsze nie jest to, po której stro­nie barykady ludzie stoją — tylko to, czy kie­rują się własnymi doraźnymi korzyściami, wygodnictwem i egoizmem. Gitarzysta myśli o własnej karierze, o odejściu z zespołu w de­cydującym dla jego przyszłości momencie. Dlatego reżyser i aktor poprowadzili postać Gitarzysty w nietypowy sposób — nie jest roz­kapryszoną gwiazdką, tylko rozbawionym, rozbrykanym gówniarzem. Właśnie tak wy­raża się jego brak życiowej i artystycznej po­wagi — wobec siebie i muzycznych przyjaciół. To pajac, klown, idiota. Skrajne przeciwień­stwo smutnego pana ze Służby Bezpieczeń­stwa? Tylko pozornie. Przecież obie te postaci składają się w roli Chołki na jeden efekt, niepozostawiający wątpliwości, że skrajny ego­izm niszczy wszystko.

Jest też jeszcze na scenie Paweł Leniart, rea­lizator dźwięku w Teatrze Siemaszkowej, któ­ry na co dzień ma swój muzyczny zespół. Mó­wi w spektaklu tylko jedno słowo: „Milion”, odpowiadając na pytanie Nalepy, ile sprzeda­li płyt, ale jego gra podkręca tempo spekta­klu. W jego tle jest oczywiście coś więcej niż tylko wspomnienie PRL. W dniu premiery w Rzeszowie, tuż przy rynku, tuż przy tea­trze, odbyła się demonstracja ONR, którego działacze mają niestety większe „ambicje” niż zakazywanie długich włosów i głośnego gra­nia rocka. Dlatego rozmowy o tym, gdzie prze­biegają granice naszej wolności — nie są wy­łącznie kwestią historyczną.

Nalepa ze spektaklu Mana nie poddał się żadnym naciskom. Tło sceny zmontowane z opakowań kurzych jajek, jakie wygłuszają często sale muzycznych prób — obraca się w stronę widzów, a gdy z głośników płynie blues-rockowa muzyka, widzimy logo zespo­łu i jego motto: „Breakout”, co oznacza: „Ucie­kaj z więzienia”.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji