Ibsen bez pychy
„Bywalec” rozmawia z Marcinem Jarnuszkiewiczem, reżyserem przygotowywanego w Teatrze im. S. Jaracza spektaklu Brand wg. Henryka Ibsena
Mariola Wiktor: Czy mógłby pan uzasadnić wybór tego właśnie dramaturga i tej sztuki…
Marcin Jarnuszkiewicz: Nie!
A dlaczego?
Reżyser ma prawo sięgnąć po każdy dramat i nie musi się z tego tłumaczyć. To naprawdę nie jest najważniejsze. Mnie interesuje to, co indywidualne. Zajmuje mnie raczej ogólność człowieka jako gatunku, np. jego lęk przed samotnością, chorobą i śmiercią, czy potrzeba miłości.
Nie możemy nie wspomnieć, iż spektakl ten realizowany jest z myślą o festiwalu ibsenowskim, który odbędzie się w Norwegii jesienią przyszłego roku. Czy dramat, i sam jego autor, nie okażą się zbyt hermetyczni dla łódzkiej publiczności?
Tak samo mówiono np. o Dziadach, że za trudne, że nie dla każdego. I to jest właśnie przykład polskiej pychy zmieszanej z rodzimym kompleksem. Rzecz nie dotyczy geografii. Swego czasu byłem na festiwalu strindbergowskim w Szwecji. Widziałem Strindberga w wykonaniu Azjatów i czarną, tunezyjską Pannę Julię. Zarówno ten dramaturg, jak i Ibsen, są przede wszystkim uniwersalni.
Nie przeceniałabym tego aż tak dalece! W tytułowej roli Branda obsadził pan Aleksandra Bednarza. Czy wcześniej poznał pan aktorów?
To moja pierwsza realizacja w Jaraczu. Oczywiście znałem wcześniej kilka osób. Na razie dobrze się nam pracuje. Wydaje mi się, że mamy sobie coś do powiedzenia. Będzie wspaniale, jeśli uda nam się utrzymać do końca wzajemną ciekawość. Trudno w tej chwili powiedzieć cokolwiek więcej. Zresztą po co? Mogę tylko zdradzić, iż dokonałem znacznego wyboru z tekstu scenariusza, tak, by pozostawić szersze pole dla aktorskich interpretacji i działań. Premiera powinna się odbyć na przełomie stycznia i lutego przyszłego roku. Dopiero gdy skończymy Branda będziemy myśleć o festiwalu w Norwegii.