Artykuły

Rebelia

Gliwicka Miłość w Leningradzie działa na publiczność z energią rockowego koncertu, tak że nie może ona usiedzieć w miejscu. Pod anarchistyczną zabawą czają się jednak gorzkie pytania — nie tylko o rosyjską duszę.

Nadrobiłem zaległości. W ubiegłym roku w maju byłem jurorem na Festiwalu Sztuki Ak­torskiej w Kaliszu. Mogłem zatem skorzystać z okazji i zajrzeć na Leningrad, pokazywany poza konkursem. Dotychczas omijało mnie to obrośnięte już środowiskową legendą przed­stawienie, chociaż premierę wrocławską pod szyldem Teatru Piosenki Centrum Sztuki Impart miało niemal dekadę temu. Zajrzałem, usiadłem na schodach, bo brakowało miejsc, i wsiąkłem z kretesem. Mariusz Kiljan i Tomasz Mars oraz świetni muzycy zagrali tak, jakby od tego zależało ich życie albo co najmniej dal­sza kariera. Dawne piosenki Siergieja Sznuro­wa nie straciły niczego ze swej siły. Od tamtej pory Sznurów miał dla mnie twarz, głos i dezynwolturę Kiljana. Na nim i Marsie reżyser Łu­kasz Czuj zbudował artystyczną pełnię tam­tego widowiska.

W dziedzinie teatru muzycznego Łukasz Czuj przez ostatnich dwadzieścia lat wypra­cował sobie już własną niszę. Nie konkuruje z Wojciechem Kościelniakiem, gdy idzie o au­torskie musicale, raczej nie spodziewałbym się po nim inscenizacji Evity, z trudem rów­nież wyobrażam go sobie w operze. Czuj szu­ka w formach skromniejszych, bardzo lubi przecinające się gatunki. Niejedno jego przed­stawienie nosiło podtytuł „program składany/kabaretowy/rewiowy”, co niewtajemni­czonym być może dałoby asumpt do zlekce­ważenia reżysera, nazwania go dostarczy­cielem estradowej rozrywki, piewcą podkasanej muzy. To zwykle nie są jakieś powala­jące rozmachem show, a rzeczy skromniej­sze, co nie oznacza, że Czuj swobodnie czu­je się jedynie w kameralnych przestrzeniach. Pamiętam i szalenie lubię jego Noc w Ko­smosie w toruńskim Teatrze Horzycy, gdzie z powodzeniem przywołał klimat PRL-owskiego dancingu niczym z Wodzireja Fe­liksa Falka. Nie to jednak wydaje mi się naj­ważniejsze. Jeszcze bardziej cenię artystę za je­go wrażliwość na poezję, na połamane bardowskie nuty, i za skłonność do nostalgii. Nie bez przyczyny zaczynał Łukasz Czuj swą ka­rierę od spektakli na podstawie poezji oberiutów (Tango Oberiu 1928, Sen pogodnego kara­lucha), znajdując w niej połączenie liryzmu, opętańczego śmiechu, świadomości absurdu rzeczywistości, która za chwilę niepokornym wobec reżimu poderżnie gardła. W szemranych rewiach Czuja możemy poczuć się upo­jeni nastrojem zabawy aż do upadłego, ale coś nie daje nam spokoju. Te imprezy przypomi­nają bal na Titanicu. Ani przez chwilę nie mo­żemy zapomnieć, że przez szkło butelki wi­dać rychły koniec. Idziemy na dno.

Nie da się też zapomnieć o tym, że swe mu­zyczne seanse przygotowuje krakowski twórca ze sprawdzonym zespołem współpracowni­ków. Przynajmniej z mojego punktu widzenia szczególne miejsce zajmuje w nim Michał Chlu­dziński — wyjątkowy poeta i człowiek kabaretu z cicha pęk, a w teamie Czuja pan od tłumaczeń, scenariuszy i polskich słów piosenek. Mam jeszcze w uszach to, co Chludziński zro­bił z songami zespołu The Tiger Lillies w znako­mitej Sofii de Magico z warszawskiego Teatru Roma, ale przedstawieniami opartymi na utwo­rach Sznurowa co najmniej wyrównał tamto osiągnięcie. Podąża Chludziński w tłumacze­niach i spolszczeniach piosenek drogą Wojcie­cha Młynarskiego. Wiem dobrze, jak brzmi to porównanie, ale używam go świadomie. Chludziński to jest człowiek rzadkiego sma­ku i wrażliwości — starczy posłuchać jego teks­tów i przekładów.

Tyle ekspozycji, koniecznej jednak do opo­wiadania o nowym Leningradzie. Ten stary jesz­cze bywa grany, ale nadszedł czas, by powrócić do Sznurowa. On sam też przeszedł od począt­ku kariery długą drogę. Zaczynał jako wichrzy­ciel, punkowo-rockowy awanturnik, kreujący się na kontestatora z marginesu. Pierwsze płyty zespołu Leningrad atakowały niepo­skromioną energią, jakby w rosyjskich muzykach na nowo obudziły się punkowy duch i pa­zur. Teraz pan Sznurów to już ktoś całkiem inny. Podobno — choć trudno w to uwierzyć — rzucił alkohol i wykpiwając establishment, sam stał się jego częścią. Ma w Sankt Peters­burgu dwa modne kluby, nagrywa fabularyzo­wane klipy do swych piosenek. To są właściwie małe filmy o fantastycznym poziomie reali­zacyjnym, lepiej nie pytać o ich budżet. Osią­gają jednak po kilkadziesiąt milionów wy­świetleń w Internecie, zatem interes kręci się bez przeszkód. Sznurów to dzisiaj muzyk i biz­nesmen, przyjaźni się z oligarchami, koncer­tuje w wielkich halach. Wciąż kpi z władzy, nie oszczędzając nawet samego Putina, ale nie spo­sób pozbyć się wrażenia, że teraz już jego bunt stał się koncesjonowany. Odbiera to utworom Sznurowa przyjemną dla nas prostolinijność, ale nie czyni ich mniej atrakcyjnymi. Tym bar­dziej, że nowy Leningrad to popowe rytmy i urodziwe wokalistki w tle.

W Miłości w Leningradzie Łukasz Czuj ko­rzysta z tego obficie, ale i bardzo świadomie. Jesteśmy w klubie Lyubov wśród bohaterów songów Sznurowa. W centrum sceny zaś jest on sam — „Sznur” — muzyk i straceniec. Feno­menalny w tej roli Mariusz Kiljan ma na twa­rzy ostatnie lata, co przydaje jego bohaterowi siły. Ciągnie za sobą łóżko i kroplówkę. I kpi ze swojego życia, szydzi z nowej Rosji i „no­wych ruskich”, ale nie damy grosza za to, że to nie są jego ostatnie pijackie chwile. Kiljan ma w sobie swobodę wytrawnego showmana i desperację barowej ćmy, lecącej do światła. Śpiewa niejako od niechcenia, ale umie ude­rzyć w najmocniejsze tony. Wraz z równie cha­ryzmatycznym Tomaszem Marsem są w cen­trum leningradzkiego klubu, który nagle zma­terializował się na scenie Teatru Miejskiego w Gliwicach.

Miłość w Leningradzie nie trzyma się wy­myślonej fabuły, ale przenosi nas w świat zna­ny z piosenek Sznurowa. Można streszczać przygody sprzedajnych panienek, alkoholo­wych libacji, kpiny z zalewających się facetów albo macho chełpiących się rozmiarem swego przyrodzenia. Aktorzy z Gliwic wchodzą w swe role z impetem i wyraźnie widoczną radością, jakby również im udzielała się energia spektaklu-koncertu. Nawet w tej zaproponowanej przez reżysera formie znać, że w Gliwicach, któ­re teatr dramatyczny mają od niedawna, rodzi się świetny młody zespół aktorski. Czuj pro­wadzi go jako szef od spraw artystycznych, ale nie tylko jego spektakle nadają śląskiej scenie ton. Jednak widowiska takie jak Miłość w Leningradzie to dla aktorów trudny egzamin w graniu wprost do widowni i wyczuwaniu konwencji narzuconej przez songi Sznurowa, a chwilami jeszcze „podkręcanej” przez Czuja. Spektakl dzięki świetnej warstwie muzycznej, za którą odpowiada zespół pod kierownic­twem Remigiusza Hadki, przypomina występ orkiestry weselno-pogrzebowej. Wyraźnie dają o sobie znać słowiańskie rytmy, Czuj nie boi się kontrolowanego kiczu i tandety, całość przywodzi czasem na myśl Underground Emira Kusturicy z muzyką Gorana Bregovicia. Lyubov zdaje się w nim enklawą wyłączoną z obiegu świata. Parszywe życie miasta zwa­nego Piterem toczy się wyżej, na powierzchni.

Można gliwickie przedstawienie odbierać jedynie w kategoriach rozrywkowych i spraw­dzi się fantastycznie. Nie pierwszy raz jednak Czuj usypia naszą czujność, każę dać ponieść się żywiołowi, aby pod spodem ukryć czysty mrok. Wystarczy spojrzeć na Mirosławę Żak, wybitną nie tylko w piosence, której bohater­ką jest niejaka Katiucha. Znana przede wszyst­kim z inscenizacji Teatru Dramatycznego w Wał­brzychu aktorka daje widowisku własną, osobną nutę nie do zapomnienia. A Rosja jest w Miło­ści w Leningradzie w istocie całym światem, który trzyma się na krawędzi, a za chwilę ru­nie w przepaść. Alkohol uśmierza ból, ale ma krótkotrwałe działanie. Warto pamiętać o tym, gdy podrywamy się z miejsc, aby śpiewać ra­zem z artystami: „Pij, pij, pij, będziesz długo żył”. Nie ma też jednak niczego złego w tym, że dzięki gliwickiemu spektaklowi poczujemy się zdolni do zakazanej anarchii, zechcemy małej rebelii. To też oczyszczające uczucie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji