Artykuły

Oko na człowieka

„Anioły w Warszawie” Julii Holewińskiej w reż. Wojciecha Farugi, „Skok wzwyż” wg scen. Szymona Adamczaka na motywach książki Macieja Jakubowiaka „Hanka. Opowieść o awansie” w reż. Wojtka Rodaka oraz „Wczoraj byłaś zła na zielono” Elizy Kąckiej w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Adam Karol Drozdowski, członek Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

„Anioły w Warszawie” Julii Holewińskiej w reż. Wojciecha Farugi, „Skok wzwyż” wg scen. Szymona Adamczaka na motywach książki Macieja Jakubowiaka „Hanka. Opowieść o awansie” w reż. Wojtka Rodaka oraz „Wczoraj byłaś zła na zielono” Elizy Kąckiej w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Adam Karol Drozdowski, członek Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Nadspodziewanie dobry sezon zaliczył warszawski Teatr Dramatyczny – tak chciałem zacząć niniejszy tekst, po czym zdałem sobie sprawę, że brzmi to otwarcie jak jakiś komentarz sportowy na finał Ligi Europy czy innych piłkarskich zmagań. No, ale co zrobić, kiedy obserwując od paru lat wzloty i upadki, z przewagą tych drugich, znaczącej skądinąd sceny w Pałacu Kultury, czułem się trochę jak kibic na trybunach; taki, co równocześnie śledzi pogłoski o kupionych meczach, wątpliwe decyzje selekcjonerów i wścieka się na polityczną atmosferę wokół drużyny, ale nadal lubi usiąść z popcornem w oczekiwaniu na wynik kolejnych spotkań. Kilkukrotnie przez ostatnie lata podchodziłem do tematu zmian w TD, każdorazowo bez powodzenia – a to dyrektor Słobodzianek odmówił mi dostępu do informacji publicznej w sprawie budżetu Amadeusza, a to nie zdążyłem z polemiką wokół nowego otwarcia przed decyzją wojewody Radziwiłła wobec dyrektury Strzępki, a to kolejny konkurs Miastu nie wyszedł, a to znienacka pojawiła się ugoda z odwołaną dyrektorką. Cały ten bałagan świadczył naraz o tym, że afery związane z zarządzaniem Dramatycznym są fundamentalnie istotne – również w perspektywie trwającej debaty o zarządzaniu kulturą w ogóle – jak i ponad ich wagę rozdmuchane. A przynajmniej niepozwalające na jednoznaczną ocenę, póki nie pojawi się w dyskusjach o nich minimum transparentności. Zdziwię się, jeśli jeszcze nad którymś z minionych problemów środowisko pochyli się wnikliwiej, niż na poziomie anegdotycznego przywołania okresu smuty w kontekście nowych, świeższych afer w innych instytucjach. Nie wiem, czy to dobrze, ale właściwie czuję ulgę, że można chyba już liczyć na unormowanie sytuacji w Dramacie, który za dyrekcji Farugi wraca, jak się zdaje, do potrzebnej formuły teatru narracji, szukając bardziej własnego stylu opowieści niż zuniformizowanego scenicznego języka.


Gdy mówię o stylu, mam w głowie zestawienie dwóch tytułów, estetycznie bardzo różnych, ale zdecydowanie pokrewnych, jeśli idzie o społeczną wrażliwość, swoistą elegancję narracji, aktorskie rzemiosło. Pierwszym z nich są monumentalne Anioły w Warszawie w reżyserii nowego dyrektora, spektakl będący – w tytule ironii nie ma – jawną odpowiedzią na Anioły w Ameryce, ale oczywiście przenoszącą te same założenia na grunt lat osiemdziesiątych XX wieku w Ludowej Polsce. Gdybym chciał być złośliwy, napisałbym, że jest to spektakl obliczony na bycie wydarzeniem sezonu, ale tak mniej więcej sezonu 2010/2011 – tyle że wyszedłem po nim z Dramatu z poczuciem, że naprawdę coś ważnego przeżyłem. Ba!, wyobrażam sobie, że te kilkanaście lat temu, w początkach boomu na queerowe tematy w polskim teatrze, takiego przeżycia bym nie miał, tymczasem dziś, gdy da się wejść w tę opowieść nie rysując kontekstu kulturowego, a tylko historyczny, działa ona mocno. Szanuję Farugi przywiązanie do niespiesznego rytmu, doceniam zgrane, ale sprawdzające się tu na korzyść montażu użycie obrotówki, rozumiem minimalistyczną, na poły oniryczną, choć przywodzącą na myśl musicalowe instalacje scenografię i udany historyczny research w kostiumach – ale w Aniołach… najmocniej błyszczy zespół aktorski, właśnie jako zespół, mam poczucie, że z wielką czułością budujący swoich bohaterów pewnie nie w poprzek reżyserskiej koncepcji, ale zdecydowanie charakterniej, niż wyobrażałbym sobie te role, gdyby miały być tylko konsekwencją pomysłu na inscenizację. Bardzo dobrze, że spektakl nie gra na nostalgii za przełomem lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, która rozpanoszyła się ostatnio zaraz za innymi dziedzinami twórczości również i na scenach, oferując wykrzywiony, naiwnie romantyzowany obraz czasów; te, obok kart chwalebnych dla dzisiejszych weteranów opozycji czy punka, trzymały wszak ludzi pod butem – biedy, niewiedzy, politycznej opresji, tradycyjnego braku tolerancji. Udaje się Farudze oddać tę duszną, osaczającą atmosferę. Widmo nieznanej zarazy, stygmatyzującej na dodatek chorych społecznym ostracyzmem, tylko dokłada do ogólnego poczucia no future.

Ten drugi tytuł to niepozorny Skok wzwyż z małej sceny, estetycznie dość typowo eksploatujący formułę postteatralnej reprezentacji bohaterów w ramach opowieści o losach jakiejś historycznej postaci. Wyróżnia spektakl w reżyserii Wojtka Rodaka fakt, że tu ową historyczną postacią jest niemal anonimowa kobieta, bohaterka eseju Macieja Jakubowiaka Hanka. Opowieść o awansie, która mimo imponujących sukcesów sportowych, wobec życiowych (więc i historycznych, geopolitycznych, społecznych) okoliczności nie mogła wspiąć się na podium dość wysokie, żeby zapisać się w powszechnej świadomości. Ta herstoria doskonale opowiada o wykluczeniu, zwykle przezroczystym dla jego sprawców, ze względu na płeć, klasę społeczną czy lokalną i państwową politykę. W Skoku wzwyż działa ona tym lepiej, że losy bohaterki kontrowane są wspomnieniami występującej jako „ekspertka codzienności” Ewy Błasiak, amatorki w podobnym do opisywanej lekkoatletki wieku, która w innych czasach dzieli z nią podobne doświadczenie. Przyjemny jest rytm tego przedstawienia, równy, niespieszny, ale dobrze uwypuklający momenty najistotniejsze. Pomaga mu sportowy entourage – w strukturę narracji wpisane są treningi, zawody, rekordy w tytułowej dyscyplinie; cała scenografia przywołuje elementy hali gimnastycznej, więc wszystkie choreografie wpisane są w ścieżki bieżni, rzędy materaców gimnastycznych, przebieranki w szatni. Ta powtarzalność akcji sprawia, że rutyna uprawiania zawodowego sportu przenosi się na rutynę codziennego przeżywania naprzemiennych nadziei, klęsk i dostosowywania planów do okoliczności, przez całe, za życiorysem bohaterki, życie. Mam głębokie poczucie, że to humanistyczne i holistyczne spojrzenie na losy Hanki wziął sobie Faruga jako soczewkę, przez którą starał się patrzeć na bohaterów swoich Aniołów.

Pisząc to, nie mogę nie dorzucić do stawki tytułu trzeciego, być może najbardziej nieoczywistego, ale znów poruszającego się w obrębie tych samych humanistycznych wartości, patrzącego na ludzkie historie tym samym wzrokiem. Wczoraj byłaś zła na zielono to naraz dziwny, dobry i niełatwy spektakl. Sceniczna adaptacja głośnej zeszłorocznej powieści Elizy Kąckiej, autobiograficznej relacji z wychowania neuroróżnorodnego dziecka, nie jest zadaniem łatwym, jak nie jest łatwa sama lektura tej prozy. Choć nie był to dla mnie oczywisty wybór, dobrze się stało, że przypadło ono Annie Augustynowicz. Wobec teatru Augustynowicz mam kilka niezmiennych emocji. Właśnie: niezmiennych. Nie silnych, nie rozgrzewających, czyli nie takich, jakie powinien mieć krytyk, kiedy chce pisać o współczesnym zaangażowanym teatrze. Jej zdumiewający kiedyś styl przestał być teatrem nowoczesnym, choć nie stał się też zmurszałą klasyką; po prostu jest, od dekad pewny w teatralnym krajobrazie i konieczny jako stały punkt odniesienia. I doprawdy są to właściwe reżyserskie przymioty, kiedy przychodzi do realizacji przedstawienia tak intymnego i poruszającego tak delikatną materię, jak książka Kąckiej. Chcesz spektaklu, w którym najtrudniejszy choćby tekst zabrzmi ze sceny zrozumiale? Takiego, w którym żadne estetyczne fajerwerki nie będą odwracały uwagi od intelektualnego sensu? Idź na Augustynowicz. 

W jej interpretacji wzięta od Kąckiej i rozpisana na aktorski wielogłos narracja brzmi jak swoisty strumień świadomości, jest reaktywna, w zawrotnym tempie odpowiadać musi na coraz to nowe obserwacje i wyzwania, jakie niesie matczyna opieka, wróć, relacja z autystycznym dzieckiem, prowadzona tak, by nie stać się jedynie relacją opiekuńczą. Nie sposób za tą opowieścią na bieżąco nadążyć, ale i nie o to w niej chodzi – finalnie widz zostaje ze spójnym obrazem rozdźwięku między doświadczeniem osób neurotypowych i różnorodnych, dostatecznie czytelnym mimo piętrzonych przez reżyserkę formalnych zabiegów, mających dawać reprezentację codziennym zmaganiom z problemami, jakie potrafi wywoływać spektrum. Widownię od sceny oddziela półprzejrzysty ekran, liźnięty wywołującymi optyczne złudzenia projekcjami; aktorzy ustawieni są za kolejnymi, tym razem pleksowymi zastawkami, a to w funkcji ekranów dźwiękoszczelnych, a to weneckich luster. Żeby ich głosy docierały do widzów, konieczne jest zapośredniczenie przez mikrofony, ale te powodują co i rusz, że kolejne kwestie zapętlają się, nachodzą na siebie, składając się w bezładny i przytłaczający harmider. Cała audiosfera, wzmacniana jeszcze dźwiękami skrzeczących niekiedy skrzypiec, zrealizowana jest w systemie surround, otacza i osacza widzów, nie daje się wyłączyć. Chwile wytchnienia zdarzają się tylko wtedy, gdy pozwoli na to moment w opowieści, jak przy fragmentach o mapowaniu przez dziecięcą bohaterkę przestrzeni wokół siebie, podkreślanych ambientem przytłumionych odgłosów radaru, czy wręcz sonaru. Zmysły widzów – ale i zespołu aktorskiego – nieustannie wystawiane są przez reżyserkę na próbę, jak wystawia je w autyzmie echolalia, zaburzenia sensoryczne i inne objawy, których być może całe, nomen omen, szerokie spektrum.

Inscenizacja Augustynowicz jest surowa – o tyle, że w żadnym momencie nie wpada w infantylizujące tony, i chłodna – dzięki czemu odbiera spektaklowi prywatność doświadczenia Kąckiej i wpisuje je w ogólniejszy kontekst; miejscami powiedziałbym wręcz, że w połączeniu tych dwóch cech jest bezwzględna – ale zostawia jednak odrobinę przestrzeni dla emocji. Na świeżo myślałem, że jest jej trochę za mało; dziś uważam, że większe otwarcie Wczoraj byłaś zła na zielono na emocje, w tym na bardziej psychologiczne aktorstwo, skończyłoby się klęską. Za ową bezwzględnością stoi pewnie jakiś rodzaj reżyserskiej odwagi, ale przede wszystkim doskonała intuicja. Jedyna rzecz, która nie daje mi spokoju, to grupa docelowa spektaklu; dla widza, który nie czytałby książki, lub choćby nie śledził dyskusji wokół niej, i przyszedł do Dramatycznego całkowicie bez przygotowania, może to być rzecz zdecydowanie mniej komunikatywna. Specjalistyczne określenie związane z diagnozą neuroróżnorodności pada chyba raz tylko na całe przedstawienie – co rozumiem jako decyzję zgodną z jego surowym i chłodnym charakterem, ale widzę jej potencjalny koszt. No i, co chyba jeszcze bardziej znaczące, nie wydaje mi się, by był to spektakl dla samych osób w spektrum – dla wielu będzie zbyt głośny, zbyt atakujący, za bardzo bodźcujący, a jedyny trigger warning, jaki wisi na stronie Teatru, wyszczególnia tylko „bodźce dźwiękowe i wizualne, które mogą wywołać dyskomfort”. To nie jest jednoznaczny zarzut; myślenie o tym, jak produkować kulturę z myślą o osobach neuroatypowych dopiero raczkuje, wraz ze wzrostem świadomości, czym w ogóle jest spektrum, i jak zwykle to bywa, wychodzi od offu. Tym niemniej, kiedy patrzę na ten tytuł w kontekście dwóch wspomnianych wcześniej, nie znajduję po półroczu Konkursowych teatralnych peregrynacji drugiej sceny, która tak konsekwentnie stawiałaby na opowieści o człowieku per se. 

Cieszy mnie to odwrócenie wektora: zamiast z eseistycznie nakreślanych społecznych narracji wyciągać wnioski dotyczące ludzkich losów, wolę z dobrze opowiedzianych kameralnych historii wyczytywać społeczne diagnozy. Jeśli w ten sposób chce Dramatyczny po okresie zawirowań wrócić do teatralnej stawki, to atakuje od razu pierwszą ligę. Kibicuję!

*** 

Julia Holewińska ANIOŁY W WARSZAWIE. Reżyseria: Wojciech Faruga, dramaturgia: Julia Holewińska, scenografia, kostiumy, reżyseria świateł: Katarzyna Borkowska, muzyka: Radosław Duda, choreografia: Bartłomiej Gąsior. Prapremiera w Teatrze Dramatycznym m. st. Warszawy 22 marca 2025.

SKOK WZWYŻ na motywach książki Macieja Jakubowiaka HANKA OPOWIEŚĆ O AWANSIE. Reżyseria: Wojtek Rodak, scenariusz i dramaturgia: Szymon Adamczak, scenografia: Zuza Golińska, kostiumy: Rafał Domagała, choreografia: Agnieszka Kryst, muzyka: Justyna Stasiowska, światła: Jacqueline Sobiszewski, współpraca scenograficzna: Gosia Machaj. Prapremiera w Teatrze Dramatycznym m. st. Warszawy 5 lipca 2024.

Eliza Kącka WCZORAJ BYŁAŚ ZŁA NA ZIELONO. Reżyseria: Anna Augustynowicz, scenografia: Marek Braun, kostiumy: Tomasz Armada, wideoart, światło: Wojciech Kapela, muzyka: Jacek Wierzchowski. Prapremiera w Teatrze Dramatycznym m. st. Warszawy 7 lutego 2025.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji