Jak zgasić Pierwszą Gwiazdkę?
„Zupełnie inne Święta” Artura Pałygi w reż. Joanny Zdrady w Teatrze Lalka w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
„Zupełnie inne Święta” Artura Pałygi w reż. Joanny Zdrady w Teatrze Lalka w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Prapremieroza trzyma się niezachwianie. Nie przyznamy w tym roku (antycypuję zbliżającą się galę finałową Konkursu) żadnego wyróżnienia dla teatru podtrzymującego żywot nowych dramatów poprzez drugie czy trzecie wystawienie – bo w zasadzie nie mieliśmy takich zgłoszeń (poza sztukami dla dzieci; w teatrach lalkowych jest pod tym względem mądrzej). Wybierając sobie temat do ostatniej komisyjnej recenzji szukałem tekstu, któremu serdecznie życzyłbym przedłużonej egzystencji scenicznej. I padło na tytuł mogący mieć z tym kłopoty, choć autor nie byle jaki, a tematyka, zdawać by się mogło, nader pociągająca. Na Zupełnie inne święta Artura Pałygi, których prapremierę przygotowała warszawska Lalka.
Mamy wigilię wigilii, noc. Krzyś nie śpi. Powinien być z tatą, mieli razem spędzać święta. Ale tata wciąż siedzi w robocie i wynajął opiekunkę, która pobawiła się z chłopcem i poszła spać. Mama spędzi wigilię z nową rodziną: z partnerem i z nowonarodzonym dzieckiem. O wspólnym świętowaniu nie ma mowy; wygląda na to, że pracowy obłęd taty jest po części znieczulaniem życiowej porażki. Babcia dawno wypisała się ze spędów rodzinnych, nie mogąc znieść wiecznych naparzanek. Są gesty. Mama dzwoni do Krzysia i bezradnie martwi się sytuacją. Niespodzianie dzwoni też jej partner, zwierzając się, że ma to samo imię i też był kiedyś upiornie samotnym małym Krzysiem, a teraz wreszcie znalazł swoje miejsce, choć rozumie że koszt płaci za to jego interlokutor. Normalna patchworkowa rodzina, powie ktoś. Bywa przecież gorzej.
Aliści Artur Pałyga nie pisze dość oczywistej obyczajówki o tym, że na życiowych zakrętach różnie bywa. Niesie go wściekła pasja na całe to kłamstwo, którym nafaszerowana jest po brzegi słodycz świąt. Wigilia, mówi jego Krzyś, to najgorszy w roku dzień dla dziecka. „Dzień, kiedy wszyscy się złoszczą, kłócą, są zmęczeni, biegają i się wściekają i nikt nie ma czasu, nie ma czasu, nie ma czasu. I jest strasznie! A potem jest wieczór, i mówią: Życzę ci, żebyś był grzeczniejszy. I się całują, i udają, że jest super. I ty też musisz udawać”.
Czytelnik, mam nadzieję, nie weźmie mi za złe, że zamiast streszczać swoimi słowami, wkleję tu parę tych bulgoczących złością filipik. Mogę się tylko cieszyć, że ktoś to wreszcie mówi, i że mówi tak mocno.
MAŁY KRZYŚ: Kocham cię, kocham cię, kocham cię, kocham cię. Co to właściwie znaczy? Nie chcę. Nie mogę. Nie mam czasu. Kocham cię. Brzmi jak kichanie. Kicham cię, kicham cię, kicham cię, kicham cię.
BABCIA (samotna, tylko przed telewizorem): Cudowne święta. Wspaniałe kolędowanie. Ekscytujące tajemnice bombek choinkowych. Najsmakowitsze potrawy świąteczne. Kevin sam w domu osiem. Najlepsze święta ever. Dlaczego wszyscy tęsknimy za tą atmosferą? Magiczna magia magicznych świąt. Ukochane spotkania rodzinne w blasku wigilijnej świecy. Dlaczego sianko? Moc prezentów – odcinek 1125. Niezwykły smak opłatka. Zapach lasu w domu. Jak usmażyć karpia, żeby był najlepszy? Najcudowniejszy czas ze wszystkich – program publicystyczny.
MAŁY KRZYŚ: Mnie też zawsze pytają, co słychać i co tam u mnie. I jak już się zastanowię, bo to jest trudne pytanie, bardzo trudne, bo są różne rzeczy, jest ich dużo i od czego zacząć, i jakich słów użyć, jak się zastanowię i już wiem, i zaczynam, to oni robią takie miny, i poklepują i mówią: „no to fajnie” i nagle zaczynają mówić coś o swoich autach albo co dzisiaj mówiono w telewizji, albo o pogodzie. A ja mam całą ułożoną odpowiedź na to trudne pytanie, z którą nie wiem, co zrobić teraz. To znaczy miałem. Bo już nie mam. Bo już wiem, że nie. Że nie warto.
MAMA (o zajętej głowie): Sto tysięcy myśli, informacji, słów, obrazków, migotanie, migotanie, jedno, drugie, trzecie, czwarte, wszystko naraz, a to, a tamto, a to, a sprawdzić, a zobaczyć, a przeskrolować, a włączyć, przełączyć, odpalić, uruchomić, na chwilę, potem drugie, trzecie, czwarte, naraz, sprawdzić co innego, przypomnieć sobie, tylko napiszę wiadomość, tylko zobaczę, co tam nowego, tylko się przywitam, a muszę znaleźć takie coś, taką emotkę, nie tą, tamtą, nie tą, a dzwoni do mnie, chwileczkę, sprawdzę, jaki wynik, a co będziemy robić, a jutro, a potem, a mogę tylko zobaczyć, na chwilkę, na chwilkę, tylko na chwilę przerwę i już wracam, już idziemy dalej, tak, słucham cię, słucham, mów, mów, jestem, jestem, co mówiłeś przedtem, poczekaj, bo coś mi przypomniało nagle, dzyń dzyń, dzyń dzyń, muszę zmienić sygnał, przepraszam, już wyłączę, tylko jeszcze coś, ktoś mi przysłał filmik, popatrz, jaki fajny, kotki, pieski, kotki, śmieszne, o jakie śmieszne, a tu ładny widok, śmieszny pan, śmieszna pani, ciekawa informacja, krótka, tylko zobaczę, momencik, muszę odpisać, momencik, dzień minął, ojej, a ja prawie nic dziś nie zrobiłam.
DUŻY KRZYŚ: Wszyscy mówili: święta, święta, wyjątkowy czas, a ja pamiętam nerwy, nerwy i straszne napięcie, czasami nie do wytrzymania. Pokłócą się, czy się nie pokłócą? Pokłócili się, ale udają, że wszystko w porządku, bo są święta, święta, bajeczny czas. Trzeba udawać. Żeby wszystko było, jak należy. Żebym się nie zorientował. Jak mogli myśleć, że się nie zorientowałem? Festiwal udawania. Telewizor. Jakieś głupie życzenia telewizyjne od kogoś dla nikogo. Jacyś przebrani za coś ludzie śpiewają kolędy o jakichś dziwnych sytuacjach. Czekaj, bądź grzeczny! Najpierw życzenia, kolacja, a potem dopiero prezenty. Tak jakby te prezenty to było nie wiadomo co. I udawanie, że jestem zadowolony z prezentów. Nawet, kiedy byłem zadowolony, musiałem okazywać to bardziej niż naprawdę. Żeby nikomu nie było przykro. Żeby wszystkie obowiązkowe gesty i uśmiechy zostały wykonane. Najbardziej lubiłem dostawać książki. Wiem, to dziś nie działa. Na mnie działało bardzo. To był świat ucieczki. Siedziałem przy tym stole, przy którym wszyscy udawali kogoś, kim naprawdę nie są, otwierałem książkę i byłem tam. Nie od razu. Po kilku, czasami kilkunastu stronach, przez które trzeba było przebrnąć, żeby ten świat mnie do siebie wpuścił. Ale jak już wpuścił, to zagarniał. To było wspaniałe. To było nieudawane. To było naprawdę. Święta były dla mnie czekaniem na ucieczkę z udawanego świata do prawdziwego. Znikałem. Tu zostawała kukła. Prawdziwy ja byłem tam, w świecie książki, którą dostałem pod choinkę. Mama o tym wiedziała. Wszyscy, którzy chcieli, wiedzieli. Pozwalali na to. Bo, teraz to wiem, wtedy nie wiedziałem, każdy... chyba każdy... miał jakąś swoją ucieczkę, w czymś znikał. I siedziały przy tym stole kukły, a prawdziwi my byliśmy gdzieś indziej. Ktoś był w filmie z jakimiś ludźmi, którzy się pojedynkowali na szable, ktoś znikał w stajence z tym całym żłóbkiem i zwierzętami... na pewno ktoś tam też znikał, jasne, ktoś w jakichś swoich wspomnieniach, ktoś w kosmosie, w gwiazdach. To są moje święta. Znikanie wszystkich. I kukły. Dlaczego ci to mówię? Bo może dzięki temu przez całe późniejsze życie próbuję wyjść z tego udawania. I chciałbym naprawdę. Chciałbym, żebyś wiedział, że jestem naprawdę. Że nie jestem jakąś tam kukłą, która porwała ci mamę i zniszczyła świat, bo coś tam udaje sama przed sobą, przed innymi.
MAŁY KRZYŚ: Tato? Miałeś zadzwonić za godzinę. Zapomniałeś. Wiem, jesteś zajęty. Jutro będziesz udawał, że wszystko jest świetnie i że jesteśmy najlepszymi kumplami na świecie, i że jest nam fantastycznie tylko we dwójkę. I ja też będę udawał. A tak naprawdę będziesz dalej w swojej ukochanej pracy, a ja w lesie. Nasze kukły będą obchodziły święta. Pa! Nie dzwoń do nikogo, jak już ci się przypomni, kiedy sobie zrobisz przerwę. Śpimy. Nie budź nas.
Ktoś, kto w tych kipiących erupcjach niezgody nie usłyszy niczego swojego, własnego, dotkliwego, niech pierwszy rzuci bombką choinkową – choć pewnie nie będzie rzucał, czemu miałby niszczyć symbol szczęścia, którym nieoczekiwanie upieścił go los?
Jak zgasić Pierwszą Gwiazdkę? Bo wtedy nie będzie świąt i tego wszystkiego. Żeby odpowiedzieć na to pytanie Krzyś rusza w podróż; zaczyna się klasyczna bajka drogi. A właściwie nieklasyczna, bo pozbawiona nawet kropli dydaktyki i dosłownych życiowych podpowiedzi, choćby nawet najbardziej zręcznych i dowcipnych. Postacie z otoczenia chłopca, cała rodzina, stara i nowa, plus równie samotny kumpel z telefonicznych rozmów, plus pies Kuba, mają w tej wędrówce swoje odpowiedniki, tworzone na oniryczną modłę: półskojarzeniowo, półsurrealnie. Płyną na wyspę. Wyspa to natura, trzeba ją rozpoznać: drzewo, głaz. Trafiają na pustynię, gdzie zamiast wydm widać ludzi pod piaskiem: chodzą w kółko, przysypani. Na końcu pustyni jest domek samotnej kobiety niewierzącej już w nic: sama się nazwała Pustką, gapi się w telewizor. Zabierają ją, idą dalej razem, trafiają w końcu na światła świąt, dzwoneczki, elfy, renifery, mikołaje, hoł, hoł, hoł. Wszystko sztuczne. Po świętach pójdzie na odpady. A za rok nowe.
Potem jest już tylko śnieżna pustać. Siedzi tam mama-Dżamajama ze snu i trzyma w ramionach… Pierwszą Gwiazdkę; nie jest to, mówiąc uczciwie, jedyna niekonsekwencja w tej onirycznie snutej opowieści Pałygi. Pozostali przychodzą, rozmawiają, powoli normalnieją – osobnik nazwany Prawiejest Muszę, czyli złowroga figuracja taty Krzysia też jest wśród nich – i w końcu gwiazdka zaczyna przygasać. Sama. W zamian można rozpalić sobie ognisko, gdy wyciągnie się patyki spod śniegu. „Nie ma choinki. Nie ma prezentów. Nie ma sianka. Nie ma stołu. Nie ma nic. Jest ogień”. Gra „muzyka zupełnie innoświąteczna, taneczna, bez słów”. Pies Kuba tańczy, inni dołączają.
No i to jest zadanie teatru: znaleźć wyrazisty znak owej innoświąteczności, biegunowo odległy od pierwszogwiazdkowego komunału. Źle to wyszło w spektaklu Teatru Lalka z wielu powodów: przez dość staroświeckie granie „wielkimi literami”, jak to dla dzieci, przez mało pomysłową animację, przez okropnie mechaniczny happy end, odbierający całości elementarny sens. Nie można w opowieści, której tematem jest groza rodzinno-uczuciowego kłamstwa, tak bardzo nie zadbać, żeby różnica między słowami pustymi i słowami ważącymi nie była dla odbiorcy oczywista i dojmująca. To jest przecież klucz do wszystkiego. A też nie powinno się pasji, która rozsadzała ten tekst, tak doszczętnie pacyfikować i ugrzeczniać.
Czy jednak była szansa na od-grzecznienie? Sama premiera musiała przecież wpaść w coroczny tryb, który jest właśnie czystą emanacją świątecznej konwencjonalności, żeby nie powiedzieć po Pałygowemu mocniej. Bodaj wszystkie teatry lalkowe w Polsce wyłączają w grudniu cały swój repertuar, ten bardziej i ten mniej ambitny, i tłuką dwa razy dziennie spektakl na gwiazdkowe tematy, najczęściej wyciąganą z magazynu Opowieść wigilijną. Ciągną do teatru wtedy wszystkie szkoły i przedszkola z miasta. Przedstawienie kończy się wizytą Mikołaja hoł, hoł, hoł i prezentami. Oczywiście nikt w tym momencie ma głowy do śledzenia sensu pokazanego widowiska, to przecież czysty i pusty rytuał. A powiedzmy sobie też szczerze, że serwowanie dzieciakom w tych okolicznościach przesłania, iż tak naprawdę pierwszą gwiazdkę należałoby zgasić a święta skasować, byłoby może nadto obcesowe.
Nie mają więc te Zupełnie inne święta dobrej pozycji wyjściowej do szturmowania repertuarów. Ale chcę wierzyć, że któryś z teatrów, któremu problem wieloaspektowego skłamania społeczno-rodzinnego życia – w świętach i na co dzień – leży na wątrobie i uwiera, sięgnie jednak jeszcze po tekst, tak celnie ów fałsz przyszpilający. Co najwyżej może niekoniecznie w grudniu.
***
Artur Pałyga ZUPEŁNIE INNE ŚWIĘTA. Reżyseria: Joanna Zdrada, dramaturgia: Sandra Szwarc, scenografia, lalki i kostiumy: Julija Skuratova, muzyka: Iwona Skwarek, choreografia: Wioleta Fiuk. Premiera w Teatrze Lalka w Warszawie 6 grudnia 2024.