Artykuły

Chcę być gwiazdą (na niebie)

Osiedle Jazdów to wyjątkowe miejsce na mapie Warszawy, o którego istnieniu często nie wiedzą nawet jej mieszkańcy. Osiedle kil­kudziesięciu domków fińskich powstało jako tymczasowa kolonia dla pracowników Biura Odbudowy Stolicy w 1945 roku. Dziś pozostało ich dwadzieścia siedem, niektóre z nich są za­mieszkane, w innych działają różne stowarzy­szenia, organizowane są koncerty, spektakle i warsztaty. Wejście między domki jest jak teleportacja do innego świata — do pełnego zie­leni małego miasteczka, spokojnego i cichego. Tam właśnie grany jest Powrót do Maa Macieja Buchwalda (debiutującego jako reżyser tea­tralny), spektakl inspirowany między innymi wspomnieniami mieszkańców osiedla.

Nieduża widownia zajmuje jedno z jazdowskich podwórek (Ladom). Siedzimy naprze­ciwko małego drewnianego domu, takiego jak wszystkie inne, na którego tarasie znajduje się zaimprowizowana scena z ogrodowym sto­likiem i dwoma wiklinowymi fotelami. Bar­dzo szybko jednak ten tradycyjny układ zostaje przełamany. Spektakl rozgrywa się bowiem dookoła: przy ogrodzeniu z jednej i z drugiej strony widowni, między drzewami, a w pewnym momencie przenosi się nawet do środka domku i zagraconego garażu. Wymusza to ciągłe przemieszczanie się, żeby w ogóle nadążyć za akcją, nie tracić z oczu tego, co się dzieje — im bliżej końca, tym bardziej widzowie otaczają aktorów — a jednocześnie sprawia wrażenie podglądania przez okno cudzego życia. Prze­chodzący uliczką mieszkańcy i spacerowicze zaglądają przez płot, dołączają do widzów, ktoś wchodzi i wychodzi, ktoś (z psem) zostaje do końca. Granica między sztuką a rzeczywisto­ścią rozmywa się coraz bardziej.

To wrażenie towarzyszy nam zresztą od sa­mego początku. Spektakl rozpoczyna się tak, jakby przestrzeń gry zakłóciła przypadkowa, przechodząca obok osoba — panna młoda (Aleksandra Rodzik), która, szukając chwili wytchnienia, wyszła na moment z własnego wesela (sytuacja jak najbardziej prawdopo­dobna, bo na osiedlu odbywają się wesela). Pod jednym z domków dziewczyna spotyka dwie nieco dziwne i jakby niedzisiejsze posta­ci, starszą kobietę (Elżbieta Jarosik) i młodego mężczyznę (Dobromir Dymecki). Po chwili do­łącza do nich jeszcze czwarta postać, chłopak, który zdaje się istnieć tylko w przestrzeni pa­mięci, a który potem okaże się panem młodym (Maciej Miszczak). Wspólnie wyruszają w pod­róż wstecz, przez wspomnienia. Najpierw są one wyraźnie związane z miejscem. Jeden z bo­haterów rozpoczyna wręcz od bardzo poważ­nej opowieści o historii Jazdowa, by potem nag­le zagłębić się w pamięć dzieciństwa, do cze­go dołączają pozostałe postaci. Niby wciąż je­steśmy na zielonym osiedlu, wśród drzew i drew­nianych domków, ale szybko orientujemy się, że w tych wszystkich historiach możemy bez trudu odnaleźć samych siebie. Widać wyraź­nie, że padające w toku przedstawienia kolejne słowa, anegdoty, zagadki i rymowanki, przy­kłady zabaw uruchamiają w siedzących na leżakach i ogrodowych krzesełkach widzach ich własne wspomnienia. Wszyscy wracamy do tytułowego Maa. Do domu — w najszerszym z możliwych znaczeń tego słowa, bo fińskie sło­wo „maa” oznacza zarówno dom i osiedle, jak i ojczyznę, a nawet ziemię czy świat. Dla mnie „maa” to po prostu miejsce, w którym je­steśmy zakorzenieni.

Po co wracać do Maa? Do przeszłości? Do dzieciństwa? Z pewnością nie po to, żeby sentymentalnie westchnąć i ponarzekać, że wszystko, co dobre, już dawno się skończy­ło, albo, przeciwnie, żeby w wydarzeniach z wczesnych lat życia szukać przyczyn naszych dzisiejszych rozczarowań i niepowodzeń. Ale po to, jak powiedziała na początku spektaklu starsza kobieta do panny młodej, żeby zrobić krok w tył. Złapać dystans. A potem — zgodnie ze słowami Wandy Rutkiewicz — nie bać się, tylko podjąć działanie, reagując przytomnie na wszelkie zmieniające się okoliczności. Jak w górach.

Nawiasem mówiąc, obecność w tym spek­taklu Rutkiewicz, choć wydaje się niczym nieumotywowanym, dziwacznym pomysłem, wcale nie razi, skoro jej głos (z taśmy, jak z za­światów) zostaje wywołany dzięki jej, wygrze­banej z garażu, fotografii. Nietrudno uwie­rzyć, że wśród zgromadzonych tam gratów można by znaleźć wszystko, nawet jej własne raki i czekan.

Powrót do Maa jest przedstawieniem bar­dzo prostym — zarówno w treści, jak i w formie. Nie traktuję tego jednak jako zarzutu, wręcz przeciwnie. Prosta opowieść porusza czułe stru­ny i skłania do chwili refleksji, a proste środki idealnie sprawdzają się na jazdowskim po­dwórku, gdzie wielka forma i wymyślne efekty byłyby zupełnie nie na miejscu. Widać też, że wszyscy twórcy spektaklu bardzo zaangażo­wali się w projekt. Nie jest to dziwne, w końcu Powrót do Maa opowiada o nich samych. O nas samych, trzydziestoparolatkach, którzy orien­tują się, że dzieciństwo nagle stało się bardzo odległe, że przecież bierzemy śluby i podejmujemy poważne zobowiązania. I chyba boimy się, żeby te okruchy radości i marzenia o byciu gwiaz­dą — nie, nie filmową czy muzyczną: gwiazdą na niebie — gdzieś nam nie uciekły. Bez nich nie bylibyśmy sobą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji