Oj, dziś dziś
Po premierze w Teatrze Narodowym, w styczniu 2000 roku, wydawało mi się, że ponieważ wszystko ma swój czas, więc i czas Wesela przeminął. Potem patrzyłem już na inscenizację Grzegorzewskiego inaczej, nie żądając od niej odpowiedzi na pytanie o Polskę współczesną, rozumiejąc autonomię wizji reżysera.
Piotr Cieplak wystawił swój esej na temat Wesela, tak jak je czyta dziś. Nie aluzyjnie, ale poprzez nasze doświadczenia, naszą wrażliwość, naszą irytację. Zabiegi są ostre, brutalne. Nadające? Nie — podkreślające ostrość i brutalność myśli Wyspiańskiego. Wyraziste na tle tradycyjnej interpretacji, której fragmenty docierają do nas z głośnika. Nie myślę, by język współczesny użyty przez Cieplaka był bardziej wulgarny od niektórych słów padających w tekście autorskim. Pomyślmy, jak w roku 1901 brzmiały słowa: „gówno” i „usroł się”.
Trudno oczywiście w krótkim tekście opisać, na czym ta różnica polega, bo nie wystarczy odnotować, że zamiast krakowskich „taneczków” mamy pastisz dyskotekowej łupaniny, zresztą bardzo wpadający w ucho (i ten fakt dopiero robi wrażenie!). Miłosne frazy Wesela zastąpione zostały znakomicie zagraną sceną zalotów dwojga młodych gadających o niczym, dialogiem dowodzącym kryzysu słowa, choć nie kryzysu uczuć. Ale o tym też jest u Wyspiańskiego.
Jakie jeszcze są punkty wspólne? Czekanie na cud — tyle że bardziej niechlujne, niezgrabne. Przeszłość, która potrafi być groźna. O tym, że trupy wychodzą z szaf i wtrącają się w nasze życie, przekonujemy się co chwila, a po seansach odzyskiwania przeszłości, po krzykach, jesteśmy zmęczeni. Właśnie tak, jak ci ludzie w drugiej części spektaklu Cieplaka. Nie do tańca nam i nie do wiersza.
Jest w Albośmy to jacy, tacy… idea ciągłości — i to na kilku piętrach artystycznej konstrukcji. Po pierwsze — postaci tworzone są z rozmaitych, nieskładnych elementów, ze strzępów tekstu i etiud, postaci o wyraźnej osobowości, losie, czy przesłaniu. Myślę tu przede wszystkim o rolach Mariusza Benoita, Kazimierza Kaczora, Andrzeja Piszczatowskiego czy Piotra Ligenzy.
Po drugie — Cieplakowi udało się mocno związać tradycję „Wesela” (tematyczną, anegdotyczną) ze współczesnością. Nie poprzez aktualizację, ale respektując upływ czasu, zmienność znaczeń. Temu między innymi służą czytane na końcu z offu biogramy bohaterów zdarzenia w Bronowicach — przykłady polskich losów, co najważniejsze nie tak bardzo odległych. Przecież niektórzy z tych ludzi umarli w latach siedemdziesiątych.
W Albośmy to jacy, tacy… jest też warstwa odwołująca się do sprawy zasadniczej, to znaczy do wieczności. Stąd słowa z, tak ważnej dla reżysera, Księgi Koheleta i otwierający spektakl prolog do Akropolis (po procesji rezurekcyjnej wierni wyszli ze świątyni, pozostawiając dym kadzideł i ciężar ołtarza-trumny dźwigającym ją aniołom), a wreszcie zamykająca całość melodia Christus vincit. Ta ostatnia podpowiada mi dwa znaczenia. Każę patrzeć na kicz, brzydotę, gniew i piękno, których przed chwilą doświadczyłem z perspektywy znanej skądinąd kwestii: „Galilae vicisti!”. Ponieważ jednak spektakl jest chwilami tak bardzo aktualny, przypomina mi się niedawny wniosek o przywrócenie w Polsce monarchii i osadzenie na tronie Pana Jezusa. O
Piotr Mitzner — zastępca redaktora naczelnego pisma „Nowaja Polsza"; autor m.in. książki Hania i Jarosław Iwaszkiewiczowie (2000) oraz tomu poezji Pustosz (2004)