Artykuły

Zapach skoszonej trawy

Dramat Jennifer Haley wystawiony przez Mariusza Grzegorzka pokazuje wielki kłopot z rozpoznaniem natury zła popełnianego w cyberprzestrzeni. To może być istotny temat dla teatru w nadchodzących latach.

„[…] tak długo jak poprzestaniemy tylko na uczuciach, nie ma wielkiej różnicy między najlepszym a najgorszym uczynkiem na świecie i że w rezultacie są takie same. Że chęć za­bicia kogoś i miłosierdzie z pozoru niczym się nie różnią” — napisał Yukio Mishima w powie­ści Złota pagoda, mniej więcej dekadę po zakończeniu II wojny światowej. W podobnej frazie Jennifer Haley mogłaby zamknąć sens swojego współczesnego, napisanego pięć lat temu dramatu. „Tworzenie. Zniszczenie […] to części jednej całości. Dajemy ci miejsce, w któ­rym możesz zakwestionować wszystko, co świat wmówił ci na temat dobra i zła”.

Gdyby Mishima mógł tworzyć dla teatru dziś, w XXI wieku, zapewne na nowo zająłby się ambiwalencją zła. Nie penetrowałby granic, które człowiek jest w stanie przekroczyć, by popełnić zło przeciw bliźniemu, lecz zapytałby, jaki grzech odważamy się popełnić, kiedy nikt na nas nie patrzy.

Można powiedzieć, że zmieniły się jedynie okoliczności i kostium historii. Jeśli Mishima napisał na przykład Madame de Sade, sprawę osądu słynnego libertyna pozostawiając intry­gująco otwartą, to dziś Haley proponuje dra­mat o pedofilii uprawianej w przestrzeni cyfro­wo wyimaginowanej. I co z tym zrobicie? — zdaje się pytać autorka.

O tym właśnie opowiada Otchłań. I choć oczywiście amerykańska pisarka nie wytrzy­muje porównania z Mishimą, jeśli chodzi o sam styl — japoński klasyk był estetą i poetą teatru, Haley to sprawna obserwatorka — jej twórczość obraca się wokół podobnych pytań; można przyjąć, że to Mishima przystosowany do deklaratywnego języka naszych czasów. Autorka Otchłani stawia na tempo akcji, szybkie puenty, impulsywność. Bywa, że mówi zbyt wprost w chwilach, w których aż prosi się o rozwinię­cie filozoficznego dialogu, ale przecież w ta­kich sytuacjach to scena daje tekstowi drugą szansę, odsłania pokłady sensów. Mariusz Grzegorzek w łódzkim Teatrze Jaracza w pełni wykorzystuję tę możliwość.

Gdzie właściwie jesteśmy? Na pewno w przy­szłości, gdy wszyscy ludzie chodzą ubrani w pra­ktyczne uniformy. Niewątpliwie obserwujemy też świat, w którym technologia nie stanowi narzędzia, z którego można skorzystać lub nie, lecz jest obowiązkowym atrybutem co­dzienności. Jest wręcz jak tlen — więc trudno ją kontrolować. W przedstawieniu tę wszechobecność rzeczywistości wirtualnej wydoby­wają na plan pierwszy wizualizacje wyświet­lane na ekranach ustawionych wzdłuż niezbyt długiego proscenium sali kameralnej, na którym rozgrywa się cała historia. Grzegorzek podobne efekty stosuje od wielu lat, widz bowiem ma zostać wciągnięty w przestrzeń zdarzeń za wszelką cenę. Ważne są rytm po­kazywanych obrazów, barwy światła, no i w koń­cu muzyka: transowa, wyraźna, beatowa — choć akurat tym razem mam do reżysera pretensje, bo zdarza się, że dźwięki tylko potwierdzają charakter działania postaci. W Otchłani dało­by się tego uniknąć. Zwłaszcza gdy tempo spektaklu wyznaczają sekwencje spotkań w po­koju przesłuchań. Buzujące emocje, ostry kon­flikt, naturalistyczne detale — one wystarczą. Nie chcę powiedzieć, że to błąd zasadniczy, bo odbieram go jako kwestię miary i uleganie przyzwyczajeniom z wcześniejszych realizacji. Mariusz Grzegorzek lubi pojawiać się na afiszu w kilku rolach, przeważnie również jako sce­nograf i autor koncepcji przestrzeni.

Wspomniałem o przesłuchaniu wyznacza­jącym strukturę tej opowieści. Przede wszyst­kim jednak w tym pojęciu zawiera się inne, ważniejsze. Chodzi o oskarżenie, więc i o sto­sunek do prawdy oraz pytanie, czym ona jest, albo dokładniej mówiąc: czym się wydaje każ­demu z osobna w tym dramacie. Już w pierw­szej scenie, kiedy naprzeciw siebie zasiada­ją podejrzany o pedofilię Sims (Andrzej Wichrowski) i detektyw Morris (Agnieszka Skrzyp­czak), objawia się kłopot z definicją. Sims stworzył coś w rodzaju nowego poziomu cyfrowej rzeczywistości (którą nazywa „Zaciszem”) jako alternatywę wobec zwykłego Internetu (który dość ironicznie określa się tu tytułową „Otchłanią”). Morris z kolei zarzuca mu, że je­go program jest jednocześnie doskonały i de­strukcyjny, ponieważ pozwala na doświadcze­nia angażujące wszystkie zmysły. Konkuruje więc ze światem realnym, a nie z samą siecią jako wytworem ułomnym, lecz poprzez wy­pracowane zasady postępowania dającym się kontrolować, zatem bezpieczniejszym. Sims zaś utrzymuje, że zarówno prawdziwe życie, jak i Internet nie mogą już sprostać potrzebom człowieka, który pragnie prawdziwych uczuć, z wszystkimi tego konsekwencjami. To rzecz jasna prowokacja.

Bo tak naprawdę do „Zacisza” uciekają ci, którzy chcą bezkarnie uprawiać pedofilię, kre­ując obrazy, o których wcześniej mogli po­marzyć w najśmielszych snach, i odgrywając dowolne role: ofiar albo sprawców. „Zacisze” stanowi ułudę, jakże ciekawą: tylko tu dostaje się ofertę ucieczki do minionych epok, z daw­nymi strojami i komnatami urządzonymi z ba­rokowym przepychem. Dokładnie wbrew nowoczesności. A jednocześnie ofertę powrotu do dzieciństwa z jego prawem spontanicz­nego postrzegania rzeczy, z jego powolnie płynącym czasem i zapachem świeżo sko­szonej trawy za oknem rodzinnego domu. Bohaterowie Haley zwą to wszystko „retro” i mieści się w tym zarówno ich tęsknota za dzieciństwem, jak i usprawiedliwienie pry­mitywnych instynktów.

Sims broni tezy, że nawet najgorsze zło moż­na okiełznać, znajdując dla niego ujście w sferze udostępnianej tylko uświadomionym i wtajemmczonym. I najciekawsze jest to, że Morris Simsowi zaprzecza, szantażuje go, grożąc skom­promitowaniem, sama jednak nie wierzy w to, co mówi. Prawda w jej rozumieniu także za­czyna blednąc, pojęcia stają się względne i, jak sama ostatecznie stwierdzi, „wszystko zależy od kontekstu”. Andrzej Wichrowski gra swą postać „powyżej” tekstu Haley. W sztuce Sims wydaje się cynikiem i manipulatorem, który wykorzystuje intelektualną przewagę nad in­nymi po to, by porządkować świat według własnego planu. Intryguje, lecz tylko jako de­miurg. U Grzegorzka zaś rozumie i szanuje przeciwnika, nie tyle stawia się ponad regu­łami, ile stara się przeciągnąć na swoją stronę wątpiących w jego ideę. To dobry opiekun nie tylko wobec gości pragnących uciech w „Za­ciszu”. Sims Wichrowskiego zachowuje się ni­czym jakiś nowy Sokrates, który dopiero teraz — u progu katastrofy ludzkości, która już nie odróżnia realu od cyberprzestrzeni — posiadł pełną wiedzę o człowieku. Można go nazwać czułym sofistą, ba, można go nazwać wizjone­rem. Problem w tym, że niełatwo ocenić go jednoznacznie.

Postać Agnieszki Skrzypczak jest zaś dla postaci Wichrowskiego uległą partnerką, bo daje w sobie rozbudzić wszelkie wątpliwości. Zresztą dzięki swej intrydze Morris staje się też naocznym świadkiem codzienności w „Za­ciszu”, dla której tak istotne są postaci Iris (zna­komita, skrajnie przerysowana rola Pauliny Walendziak grającej wykorzystywaną dziew­czynkę: lolitkę z rudymi lokami) i Woodnuta, gościa „Zacisza”, trawionego wyrzutami su­mienia (znakomity, skupiony Marek Nędza).

Z kolei nauczyciel fizyki Doyle (Krzysztof Za­wadzki) zafascynowany dziełem Simsa prze­chodzi na drugą stronę, ale jednocześnie staje się ofiarą. Wyrwany przez Morris z „Zacisza”, płaci najwyższą cenę. Przez upokarzanie sa­mego siebie szukał prawdziwych więzi, które mogłyby uczynić ludzi istotami wyłącznie duchowymi. W Doyle'u skrywa się jeszcze je­den wymiar tego dramatu: chorobliwe poszu­kiwanie miłości. Zawadzki gra kogoś tajem­niczego, wycofanego. Zabrakło jednak w jego roli jakiegoś rozwinięcia, nie dostał szansy na zmianę, a ta u Doyle’a zachodzi, gdy przekonuje się, że pomimo wyjątkowej inteligencji dał się zwieść. Ale może to wynik tego, że Mariusz Grzegorzek zastosował w tekście nie do końca trafne skróty.

Dramat ten drażni prawie w każdym zdaniu, podaje w wątpliwość myślowe schematy. O je­go podstawowej strukturze decyduje gatunko- wość współczesnego popularnego kryminału, między wierszami jednak Jennifer Haley zadaje pytania znane z najdonioślejszych dzieł science fiction, spod znaku Philipa K. Dicka czy Stani­sława Lema — o poszukiwanie panaceum na bo­lączki ludzkości, o wynajdywanie rozwiązań ra­tunkowych, często trudnych do zaakceptowania w pierwszym odruchu. W przypadku Haley to pytanie, czy dla dobra całego społeczeństwa da się skanalizować ohydę perwersji. Niechby dotyczyła tylko tych, którzy jej potrzebują.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji