Artykuły

Effekt

Igor Gorzkowski portretuje w Kysiu postkatastroficzną społeczność żyjącą na gruzach Moskwy. Stawką w tej opowieści jest stosunek człowieka do pamięci i literatury. Oraz pytanie, jaka jest cena odcięcia od nich.

Taki krajobraz: stara drewniana kładka, rozciągająca się nieregularnie w wielu kierun­kach, pełna ukrytych drzwiczek i zapadni, pod którymi być może znajdują się zawiłe kory­tarze. Z podziemnej „chatki”, znajdującej się pod deskami, główny bohater Kysia Benedikt wygramoli się na kolanach. Żeby się po niej przemieszczać, musi się pewnie czołgać albo pełzać niczym robak. W miejscu tej prymityw­nej osady przed dwustu laty stało miasto, które nazywało się Moskwa. Niewielu pamięta, jak ono wtedy wyglądało, niewielu chyba też chce pamiętać, gdyż większość tutejszej ludności z bydlęcą pokorą przyjmuje zastany porządek świata. Choć nie wszyscy — Nikita Iwanycz, lokalny depozytor pamięci, od lat stawia na terenie osady wysokie słupy, będące protezami upamiętniającymi ważne punkty topografii dawnej Moskwy: tu były Patriarsze Prudy, tam stał pomnik Puszkina. A Puszkin, woła na pusz­czy inteligent Nikita, „to jest nasze wszystko”.

Igor Gorzkowski sięgnął po dystopijną po­wieść Tatiany Tołstoj, w której autorka rozpra­wia się z kulturowymi mitami Rosji i w postapokaliptycznym kostiumie przeprowadza diagnozę bezwolnego społeczeństwa, odcię­tego od własnych korzeni. Jej bohaterowie nie­ustannie mówią o Wybuchu, który dwa stulecia wcześniej zmiótł miasto, ustanawiając wyraź­ną cezurę historyczną. Ci, którzy urodzili się po katastrofie, dotknięci są osobliwym efek­tem mutacji (czy raczej, jak zapisuje to Tołstoj, „effektem”): ktoś posiada ptasie szpony, kto inny ogonek, a jeszcze u kogoś widziano ko­guci grzebień na głowie. Z kolei ci, którzy pa­miętają świat przed Wybuchem, doświadczyli effektu wiecznej młodości. Stąd wielu jest tu dwustuparolatków o gładkich ciałach, z roz­rzewnieniem wspominających dawne życie, kiedy po jedzenie chodzono „do markietu”, brano, na co przyszła ochota, „a jak się nie spo­dobało, to człek nosem kręcił”. Po Wybuchu zaś ulubionym, ale i chyba jedynym dostęp­nym trunkiem stała się płynna rdza, a pożywie­niem myszy i zające — ale tylko samice, gdyż jedzenie męskich osobników ma powodować groźne choroby: od dożywotnich bulgotów w piersiach po uschnięcie nóg. Po lasach grasuje zaś tajemniczy kyś, który jest w tym świecie główną figurą zabobonów, zadomowionych w nim niczym zaraza.

Jeden z tych zabobonów dotyczy także ksią­żek. Mówi się, że papier podczas Wybuchu stał się wyjątkowo chłonnym nośnikiem śmier­telnego promieniowania, w związku z czym po­siadanie książek jest zakazane prawem, a na ich widok większość mieszkańców przeszywa blady strach. Taki stan wiedzy utrzymuje w każ­dym razie Sekretarz Fiodor Kuźmicz, który przypisuje sobie nie tylko autorstwo wszelkiej literatury (postkatastroficznej, a więc jedynej bezpiecznej), ale i stworzenie ognia czy ko­ła. W przedstawieniu Gorzkowskiego grany przez Janusza R. Nowickiego buńczuczny władca ubranyjest w ekstrawagancki szlafrok, złote chodaki oraz koronę i naramienniki wy­kończone kapslami i guzikami. Jego pojawie­nie zwiastują zawsze mistyczne dźwięki niskie­go śpiewu gardłowego, bo i z namaszczeniem godnym bóstwa traktują go jego podwładni, zawsze wtedy, gdy pada jego nazwisko, do­dając frazę „niech się sławi imię jego” i bijąc pokłon w stronę królewskiej ikony.

Opowieść ta wydaje się snem wariata, co w Teatrze Soho podbija ekspresyjna i grotes­kowa momentami gra aktorów, poruszających się po scenie ociężale, w rytm muzykalnie zapętlonych jęków i wrzasków, nieustannie dud­niąc butami po deskach kładki. Cały zespół wykonuje gęstą od wariackich zwrotów akcji adaptację Gorzkowskiego jak w transie, z mor­derczą formalną dyscypliną, ale i podkreślając absurdalny, niemal montypythonowski hu­mor powieści. Część aktorów brawurowo od­twarza wielokrotne role, jak fenomenalni Anna Smołowik czy Wiktor Korzeniewski. Po­rażającą, zwierzęcą energią emanuje Tomasz Borkowski jako zdeklasowany Teres, któremu założono uzdy, by służył w domu bogacza Ma­deja jako środek lokomocji. W tym formalnym rozbuchaniu rozsądnym spokojem wyróżnia się Bartłomiej Bobrowski, grający kluczową rolę Nikity Iwanycza.

Mimo dystopijnego, momentami surrealnego entourage'u twórcy sprawnie wyłuskują z tej opowieści katalog dobrze znanych w naszym kręgu kulturowym tematów. Bo to wszystko w gruncie rzeczy nic nowego pod słońcem: za­rządzanie strachem przez władców, kult jed­nostki, „sztuka zdegenerowana”, walka zabo­bonu z oświeceniem, konflikt ludu i inteli­gencji, stosunek człowieka do pamięci. I oczywiście do literatury, która w nieoczekiwany sposób zaczyna dotykać wrażliwego, choć nie­szczególnie rozgarniętego głównego bohatera.

Benedikt w interpretacji Igora Kowalunasa to raczej nieskomplikowany człowiek, formu­łujący myśli ze zdrową spontanicznością wła­ściwą „klasie ludowej”. Pracę przy przepisy­waniu wierszy Fiodora Kuźmicza traktuje raczej beznamiętnie, nie ciekawią go — jak nie­których — ich sensy, nie docieka nawet, czym jest koń, który w tej poezji często się pojawia, a którego większość społeczności nigdy nie widziała na oczy. Dopiero kiedy wplątuje się w mezalians z Olgą (w tej roli Julia Trembecka), córką Madeja, posiadającego w domu biblio­tekę pełną książek sprzed Wybuchu, zaczyna czytać. I z powodów, których najpewniej sam nie jest w stanie pojąć, książki go pochłania­ją. Choć gdy Nikita Iwanycz pyta go o lekturę, której tematem miała być „swoboda” (czyli: wolność), okazuje się, że bohater przeczytał… poradnik krawiecki. Benedikt nie grzeszy by­strością, ale może podskórnie przeczuwa, że to w literaturze, w języku, w słowach znajdują się odpowiedzi na pytanie, które sam sobie wcześniej postawił: o jakiś dręczący go brak, którego nie wypełnia jedzenie, picie czy ob­cowanie z żoną.

To literatura w końcu stanie się dla niego ostatecznym argumentem, by stanąć u boku rewolucjonisty Madeja i obalić rządy Fiodora Kuźmicza, trzymającego pod kluczem liczne książki sprzed Wybuchu. Ale gdy agresywny królobójca włoży koronę, jednym ruchem wy­rwie strony pierwszej lepszej książki i wytrze nimi zakrwawioną broń. Nie czas bawić się w subtelności, kiedy trzeba organizować pań­stwo. Pierwsza jego ustawa dotyczy zakazu zgromadzeń powyżej trzech osób, zaś pierw­szy rozkaz to spalenie na stosie Nikity Iwanycza, w którym nowy król-tyran widzi zapewne zagrażającą mu reakcyjną siłę, czy wręcz po­tencjalnego Prometeusza (bohater jest bowiem „rozpalaczem ognia”). Bardzo słusznie się go obawia, to w końcu on dostrzega najgroźniej­szy effekt panujący w osadzie, czyli wypranie społeczeństwa z tożsamości, spowodowane zanikiem pamięci, ale i degradacją języka. „Dlaczego wszystko u nas mutuje? Mało że lu­dzie, ale język, pojęcia, znaczenie!” — zauważa w pewnym momencie. Elity intelektualnej, jak wiadomo z historii, autorytarna władza po­zbywa się w pierwszej kolejności. Jednak Ni­kita w finale używa ognia, doprowadzając do kolejnego wybuchu, który symbolicznie strąca portret tyrana i otwiera możliwość nowego początku.

Tę polityczną kodę pokazującą płynne przej­ście od rewolucji do nowej tyranii przy pełnej zgodzie społeczeństwa, zamknięcie jednej i otwarcie nowej epoki, Gorzkowski insceni­zuje niemal jak fragment z Makbeta. I ewokuje banalną w istocie sentencję o tych, którzy nie pamiętając historii, są skazani na jej powtarzanie. Ale tak naprawdę ta opowieść jest dziw­niejsza. Benedikt, jak wielu bohaterów spek­takli tego reżysera, wyciągniętych notabene z rosyjskiej literatury — tak jak Andriej z Żółtej strzały, Charms ze Staruchy czy w końcu Myszkin z Idioty — błądzi w poszukiwaniu tego, co pod spodem siermiężnej codzienności, jakiejś duchowej iluminacji, czy po prostu — sensu. O ile jego poprzednicy zdają się tej tajemnicy dotykać, o tyle bohaterowi Kysia udaje się je­dynie rozbudzić ledwie uświadomioną tęsk­notę za doświadczeniem tego ekstrawymiaru rzeczywistości. Zawiła przygoda Benedikta ostatecznie nie wyostrza jego wzroku, choć do końca wypytuje on Nikitę o mityczną „książ­kę, w której jest wszystko powiedziane”. Ten zaś trzeźwo odpowiada, że teraz jest czas, by uczyć się alfabetu.

Ta puenta bardzo pasuje do teatru Gorz­kowskiego, którego przedstawienia nie tylko często dotyczą mozolnego szukania sensów, ale i — jak się zdaje — wyrastają z miłości do słów. Choć wiele w Kysiu elementów nietypowych dla tego reżysera: bodaj nigdy w jego spektaklu nie zarysował się tak silny społeczny obraz, zaskakuje wątek polityczny, w końcu też, jed­nak, finałowa porażka bohatera. Łatwo było­by się koneserowi literatury pięknej litować z wyższością nad biednym półanalfabetą, ale tego szczęśliwie Gorzkowski nie robi. Choć w sporze o pryncypia bez wątpienia stoi po stronie Nikity Iwanycza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji