Artykuły

Nie srajcie się!

Dobra Nowina brzmi dziś inaczej niż kiedyś. Zalęknionym Europejczykom Iwan Wyrypajew mówi: „Nie srajcie się!", i dodaje: „Czas zaczęć kochać kogoś innego niż samego siebie".

Pijani Iwana Wyrypajewa to sztuka o ak­tualnej kondycji europejskiej klasy średniej. Fakt, że wszyscy bohaterzy tej komedii są na rauszu albo w stanie kompletnego upojenia, stanowi autorski sposób na sprowokowanie ich do szczerości. Na co dzień bowiem boha­terzy ci trzymają się planu, wypierając pozaracjonalne inspiracje. Dopiero alkohol może rozluźnić gorset obowiązku i przyjętych kon­wencji, rozwiązać języki. A Wyrypajew chce tym razem rozmawiać o dojmującym braku sensu, jaki odczuwają, i metafizycznej pustce ich świata.

Nie jest to sztuka o alkoholikach, podobnie jak nie była nią groteska Wieniedikta Jerofiejewa Noc Walpurgii albo Kroki komandora — obraz sowieckiej Rosji, kolportowany tam w samizdacie. Wyrypajew, podobnie jak jego wybitny rodak, używa figury „picia”, by opo­wiedzieć o ustroju i ludzkiej kondycji. Abs­trahując od znanych mu dobrze realiów, nie pisze też o postkomunistycznej Rosji, ale o demokracji i jej złotych cielcach. Jednak pamięć o Krokach komandora, opublikowanych u nas w pierwszym numerze „Dialogu” z 1989 roku, mających potem serię inscenizacji w całym kraju, powoduje pewien dyskomfort, zmusza­jąc do mimowolnych porównań. Tam tragicz­nie, a tutaj bez sensu. To gdzie jest dobrze? — można by zapytać.

Wyrypajew nie krytykuje jednak demo­kracji w ogóle, ale jej obecny, unijny model. Autor z pewnością nie jest też jednym z tych, którzy z satysfakcją punktują błędy Zachodu, by pochwalić rosyjski autorytaryzm. Pijani zatem to obraz pokolenia Europejczyków, któ­rzy uwierzyli w potęgę pieniądza i korporacji, w tolerancję i otwartość jako panaceum na funkcjonowanie w społeczeństwie. W nowy wspaniały świat budowany poza tradycyjnymi wartościami, które jego konstruktorom wyda­wały się groźne, bo wyznaczały jakieś granice.

Monumentalna, surowa scenografia Anny Tomczyńskiej podkreśla betonową strukturę współczesnych metropolii. Brak kontaktu z na­turą, zastępowanego wakacyjnym kontaktem z egzotyką, jest wszakże jedną z charaktery­stycznych cech nowego świata. Do wędrówki po nim Wojciech Urbański używa obrotówki, sukcesywnie odsłaniając kolejne sektory sce­nicznej przestrzeni. Ten ruch koresponduje z przemieszczaniem się bohaterów, idących niepewnym krokiem, często przewracających się. Podkreśla ich labilność i wirówkę sensów.

Dużą scenę Dramatycznego wypełniają mężczyźni w dopasowanych garniturach, ta­cy jak pracujący w banku Gustav (Łukasz Le­wandowski) i Karl (Sławomir Grzymkowski), wieczorami topiący egzystencjalne niepokoje w alkoholu. Towarzyszą im żony (Lore Agnieszki Warchulskiej i Linda Anny Gajewskiej), piękne kobiety w szpilkach i świetnie skrojo­nych sukienkach. Bliźniaczo do siebie podobne, jak oni.

Na scenie pojawiają się też dziewczyny nie przestrzegające dress code'u: Martha Agaty Różyckiej i Rosa Martyny Byczkowskiej. Ich młode ciała stanowią wyzwanie dla rówieśni­ków, ale i dla pokolenia ich ojców, nawet jeśli właścicielki tych ciał chodzą w trampkach. Byczkowska brawurowo gra prostytutkę za­proszoną na wieczór kawalerski, z uporem wracającą do kwestii z irańskiego filmu, który właśnie obejrzała. Świeżo upieczona absol­wentka Akademii Teatralnej siedząc na ku­chennym stole, zabawnie podkręca intonację tej kwestii, rozśmieszając publiczność — i kradnie scenę nieco starszym kolegom, okupują­cym lodówkę w poszukiwaniu mięsa i alko­holu. Przyjęcie odbywa się bowiem w wege­tariańskiej restauracji rodziców smagłego Maksa (Otar Saralidze), niezadowolonego z jej obecności. Pracującego jednak w banku, jak Gustav i Karl.

Innych bohaterów portretuje z kolei wymia­na partnerek. Podczas weselnego pijaństwa dochodzą do głosu wyrzuty sumienia panny młodej (Agata Góral), której mąż był przedtem związany z jej przyjaciółką. Laura (Martyna Kowalik) nie potrafi ukryć poczucia straty i za­wodu. Jej osobista naiwność i nadmiernie ot­warte podejście, dyktowane przez epokę, ujaw­niają teraz ciemne strony. W dramatycznej scenie między trojgiem widać też, że dawne uczucie nie wygasło, zanim pojawiło się nowe. Laurenz (Robert Majewski) z równym przeko­naniem trzyma w ramionach a to jedną, a to drugą kobietę. Jakby bohaterzy, wskutek po­wszechnego wypierania tradycyjnych norm i mnożenia doświadczeń, stracili rozeznanie, czym w ogóle jest miłość. Małżonkowie wie­dzą wszak doskonale, że budują swoje szczę­ście na krzywdzie Laury, i piją do dna.

Najbardziej gorzkie są jednak sceny pięćdziesięciolatków. Ich małżeństwa są fikcją, ich życie zawodowe także. „Jak mam być uczciwy, skoro pracuję w banku?” — to jedna z kwestii Grzymkowskiego, pokazująca rozjazd między teorią i praktyką. Przypominająca, że to siła pieniędzy ustanowiła nowy ład. Ale czego miał się trzymać bohater, by ocalić swoje małżeń­stwo? Skoro wszystko było dozwolone, a nawet postulowane? Skoro mówiono wyłącznie o otwartości? Szedł za głosem instynktu, bo ten okazał się najsilniejszy. A teraz jest życio­wym bankrutem, mimo że bank daje mu zarobić.

Gustav Lewandowskiego, który spotyka na ulicy dwudziestoletnią Marthę — wystawia z ko­lei rachunek własnej żonie. Atrakcyjna, młodsza od męża Lore zaczyna walczyć o własne małżeństwo (świetna scena Warchulskiej, prezentującej siłę dojrzałej kobiecości). Ale te olśnienia, iluzje, którym ulegamy, sportretowane także przez Wyrypajewa i Urbań­skiego w tegorocznym dyplomie Akademii Teatralnej, są przecież cieniem innej, większej miłości, która czyni nas w ogóle zdolnymi do życia, a której się wypieramy.

Jedną z postaci okazuje się szef międzynaro­dowego festiwalu filmowego (Maciej Wyczański), równie przejęty irańskim filmem jak Rosa. Autor dokonuje więc podsumowania euro­pejskiej kultury, gwałtownie eksplodującego w monologu Laurenza. Pełen pasji atak na melancholię, grzebanie się w sobie i zajmowa­nie wydumanymi problemami, jakie oferują europejscy artyści (Pijani powstali kilka lat temu, kiedy ta postawa dominowała) — porywa premierową publiczność do braw. Majewski ma wreszcie okazję, by zaprezentować świetne możliwości. Gdy kończy tyradę — oklaski prze­rywają przedstawienie. Na tej samej scenie, gdzie w 1998 roku miała miejsce premiera Poskromienia złośnicy w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, pamiętny manifest nowego teatru, wybrzmiewa teraz atak na sztukę, która wtedy zdobyła polskie i europejskie sceny. Bo­haterzy Pijanych, choć na trzeźwo nigdy by tego nie przyznali, czują się oszukani, a wi­downia w lot podchwytuje ich słowa. Kiedy spektakl się kończy, balkony wstają do braw, parter siedzi, rozważając zapewne, czy w tej sytuacji wstawać powinien, ale oklaski są gorące.

Upijając swoich bohaterów, Wyrypajew po­zwala im wyrażać to, do czego inaczej by się nie przyznali. Ich dojmującą samotność. Tę­sknotę za sensem i miłością, którą na co dzień ukrywają, a przede wszystkim za metafizyką i religią. Ich wyparcie zaowocowało oderwa­niem od własnych korzeni, lękiem przed przy­szłością (zobrazowanym w Melancholii Larsa von Tiera, który abstrahuje jednak od prawdziwych przyczyn zjawiska), atomizacją spo­łeczną i egotyzmem. Nastawienie na branie, a nie dawanie, czyni z nich bowiem notorycz­nych konsumentów, szczelnie zamykając ży­ciowy horyzont. I trzymając w pułapce, z któ­rej wyjście zdradza w finale filmowy kurator.

Autor bada też, z czym w ogóle kojarzy się współczesnym Bóg, bo na pewno nie z surowym sędzią. Miłość do Niego utożsamiana bywa z miłością do wszystkich stworzeń, ale i do słodyczy. Gustav uważa, że każdy jest bogiem, ktoś twierdzi, że Bóg preferuje wegetarian. Powracają też kwestie z irańskiego filmu, bo łatwiej nam o fascynacje innymi kulturami niż o zgłębianie własnej tradycji. To pokazuje, że w dzisiejszej Europie, niczym w starożytnym Rzymie, wszelkie wierzenia i przekonania wy­mieszały się, biorąc nieco od siebie nawzajem. Bóg to miłość, ale co to oznacza — to już kwe­stia interpretacji. Jednym pozwala to przerzucić na Niego własną winę (pojęcie grzechu uległo największym manipulacjom), innym kochać i wybaczać. Niemniej jednak nadal słyszymy „szept Boga w swoim sercu”, czego dowodzi scena wspólnego płaczu, wieńcząca pierwszą część przedstawienia. Fraza ta powraca wiele razy, jakby Wyrypajew obawiał się, że publicz­ność, w tym recenzenci, dokona zwyczajowego wyparcia. Jeśli idzie o polskich krytyków, oba­wy te są zresztą uzasadnione.

Pijani dowodzą, że wskutek negacji chrze­ścijaństwa współczesnymi kierują złudzenia, przypadkowe spotkania, uniesienia, które biorą za poważne uczucia. Ciężko w tej atmosferze wziąć odpowiedzialność za swój los, obiecywać na całe życie, myśleć w perspektywie wieczno­ści. Nienasycenie, o którym pisał Witkacy, przy­brało w naszej epoce groteskowe formy. Wo­kół kręci się mnóstwo dziewcząt i chłopców po czterdziestce, a bywa, że i po sześćdziesiątce, ciężko walczących o młody wygląd, bo ten za­pewnia branie z życia pełnymi garściami. Ale wartość zaczerpniętego złota gwałtownie spa­da, kiedy dostaje się w ich ręce. Marnujemy te dary, nie umiemy ich dobrze używać, nie wspo­minając o pomnażaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji