Artykuły

Labirynt Tyndyka

Fotografia nie lubi stałych znaczeń, jest me­dium z natury nieokreślonym, wyciętym z kon­tekstu, poddającym się różnorodnym interpreta­cjom (obszernie pisze o tym Susan Sontag w książ­ce Widok cudzego cierpienia, Kraków 2016). Zdję­cia zależą zaś przynajmniej od trzech czynników: autora, aparatu i tego, co fotografowane. Być może przez to (a może dzięki temu) powodują swego rodzaju niepewność, trudność w roz­strzygnięciu znaczeń, które ze sobą niosą. Zu­pełnie inną formą przedstawienia świata jest album fotograficzny, który staje się narzędziem władzy nad niesfornymi zdjęciami. Nakłada­jąc na nie konkretne ramy interpretacyjne, daje im kontekst, a co za tym idzie, pokazuje, jak je czytać. To napięcie między nieokreślonym pojedynczym ujęciem a konkretnością albu­mu jest wyraźnie widoczne w wydanej przez Instytut Teatralny książce Tomek Tyndyk/Teatr, w której kolejne ramy i konteksty ściśle określa­ją sposób odbioru zgromadzonych tam zdjęć.

Wszystkie fotografie są czarno-białe. Tomasz Tyndyk lubi stosować duże zbliżenia, pokazywać detale, niejednoznaczne ujęcia. Niektóre foto­grafie są zamazane, nieostre, co buduje efekt zaskoczenia. Na jednej widoczne są białe wen­tylatory, podwieszane na czarnym suficie. Zaj­mują cały kadr. Dzięki zbliżeniu i wyczyszczeniu zdjęcia z kolorów zwyczajny, nieatrakcyjny przedmiot staje się tajemniczy, przestaje ozna­czać sam siebie, za to przyjmuje niezrozumiałą, abstrakcyjną formę. Staje się piękny. Nie wia­domo, gdzie został uchwycony. Znając założe­nia projektu, można się domyślać, że w jakimś teatrze, ale równie dobrze ten obraz mógłby funkcjonować bez kontekstu. Podobnie jak reszta zdjęć. Chociaż oglądający wie, że wy­konane są za kulisami lub w trakcie spektakli, nie musi się na tym koncentrować. Na końcu albumu pod biogramem autora wymienione zostają nazwy przedstawień, w czasie których fotografie zostały zrobione. Nie ma jednak in­formacji o tym, gdzie powstało każde konkret­ne zdjęcie. Ta wiedza wymaga pogłębionego śledztwa. Prace Tyndyka nie są bowiem foto­grafią teatralną rozumianą tradycyjnie: jako dokumentacja spektaklu lub procesu jego po­wstawania i działań wykonywanych za kulisa­mi. Te zdjęcia są teatralne, bo wykonane w prze­strzeni teatru. Wyjątkowości tej perspektywie i całemu projektowi dodaje fakt, że fotograf jako aktor ma nieograniczony dostęp do sceny i kulis. Może być wszędzie. W tym sensie jest to propozycja fascynująca, a wiele z zaprezen­towanych zdjęć to prace piękne i magnetyczne.

Opisaną przeze mnie perspektywę kogoś, kto bierze do ręki pojedyncze fotografie, stara się przedstawić jeden z trzech opublikowanych w albumie tekstów — dramat Kto patrzy? au­torstwa Macieja Pisuka. Pojawiają się w nim cztery zamieszane w środowisko teatralne po­stacie: reżyserka, krytyk, aktor i artystka wi­zualna, które dyskutują o zdjęciach Tyndyka. W tej samej fotografii jeden dostrzega ero­tyzm, inny miejsce zbrodni, dla jeszcze innego staje się ona inspiracją do wygłoszenia kilku uwag o Lacanie. Wniosek jest prosty: to, co się widzi, zależy od tego, kim się jest i co się prag­nie zobaczyć.

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda, gdy zdję­cia ogląda się w kontekście całego albumu, w którym wyraźna linia narracyjna prowadzi oglądającego autorską ścieżką. W tym sensie doświadczenie odbiorcze jest tu wyraźnie ra­mowane (żeby nie powiedzieć ograniczane). Pierwszą taką nałożoną na zdjęcia ramą jest okładka książki. Na niej widoczna jest czarna kurtyna. Podobnych zdjęć jest w tym albumie więcej. Kurtyny to świadome znaki teatralne, które przywołują rzeczywistość spektaklu, pełniąc w niej szczególną rolę — czegoś, co za­słania i odgradza. Za kurtyną zawsze musi coś być schowane, a przy tym jest taka lekka, tak łatwo ją odsłonić. Kawałek materiału korci bar­dziej niż ściana, wystarczy wyciągnąć rękę. W dodatku na tym zdjęciu widoczne są białe plastry zaklejające jakieś rozdarcie, które jed­nocześnie boleśnie przybliża i odsuwa od oglą­dającego to, co ukryte. Fotografia sprawia, że ten gest odsłonięcia jest niemożliwy. Tajemni­ca okładkowej kurtyny jest jednak możliwa do odkrycia: gdy przyjrzeć się dokładnie, można dostrzec część tego, co zasłania. Wystaje zza niej fragment kolejnej fotografii — autoportretu Tyn­dyka, który kilkukrotnie pojawia się w albu­mie. Podkreśla to silną pozycję autora w stwo­rzonym tu układzie. Być może ten zabieg su­geruje także, że zagłębiając się w książkę, po­znawać będziemy nie tylko przestrzeń teatru, lecz również w jakimś sensie samego foto­grafa, który jest tam stale obecny.

Na pierwszym zdjęciu w albumie widoczny jest wąski korytarz, zaplecze sceny, na które­go końcu widać światło. Jest to wejście do dziw­nego, pokręconego labiryntu kolejnych foto­grafii, który na każdym kroku (a może przy każdym spojrzeniu) potwierdza swoją tajem­niczość. Opublikowane tu zdjęcia można po­dzielić na kilka grup. Pierwszą z nich są wspo­mniane już kurtyny, drugą znaczniki drogi: pełno tu naklejonych na podłogi i ściany strzałek sugerujących, w którą stronę się udać. Podają one jednak sprzeczne informacje, wyprowadza­ją błądzącego poza ramy zdjęcia. Podążając za nimi, można się — w tych dziwnych podchodach z autorem — tylko coraz bardziej gubić. Kolejną grupę stanowią zdjęcia rzeczy i postaci pokazywanych tak, jak wspomniane na po­czątku tekstu wiatraki, czyli poza swoim tea­tralnym kontekstem. Czasem w dużych zbliże­niach, w ciasnym kadrze, czasem rozmazane. Część prac się powtarza. Umieszczane są w co­raz to nowych kontekstach. Pogłębia to wraże­nie zagubienia, tak jakby, pomimo przebytej drogi, dochodziło się ciągle w te same miejsca. Wszystkie te zabiegi mają podkreślać niesamowitość zdjęć. Każda rzecz, każda napotka­na osoba ma zaskakiwać, przypominać o tajem­nicy, zbrodni, którą trzeba dopiero odkryć. Obwieszczać: nigdy nie odgadniesz mojego prawdziwego znaczenia.

W tym labiryncie trzykrotnie można się natknąć na zasłonięty na okładce autoportret. Tomasz Tyndyk nie patrzy na nim w obiektyw, ale spogląda gdzieś w bok, poza ramy zdjęcia. Jego ubranie i makijaż sprawiają, że przypo­mina manekin. Powtarzanie się zdjęcia nasu­wa także skojarzenia z sobowtórem. Jest nie do końca realny, dzięki czemu niezwykle pasuje do tego wykreowanego świata. Na pierwszy plan wybija się jego zaklejone plastrem ucho. Foto­graf wygląda tam trochę jak van Gogh z Auto­portretu z zabandażowanym uchem (takie sko­jarzenie pojawia się również w tekście drama­tu). To bardzo konwencjonalne przedstawienie artysty w sztucznej pozie, co podkreśla silnie autorski sposób prowadzenia nieco egzaltowanej narracji. Jest inaczej, niż opisuje to Paweł Mościcki w opublikowanym w albumie tekście wychodzącym od koncepcji śmierci autora. Tyn­dyk jawi się raczej jako artysta w modernistycz­nym sensie tego słowa. Autor ożywa, jego rola potwierdzana jest na każdym kroku: to niepo­dzielny władca i twórca świata. Na tylnej, czar­nej okładce albumu widać wytłoczony napis: „Tomek Tyndyk / Teatr”. Oglądający z dużą konsekwencją zostaje doprowadzony do końca tej opowieści.

Oprócz wspomnianego już dramatu i teks­tu Pawła Mościckiego Śmierć aktora w publi­kacji pojawia się także tekst Światło w czar­nym punkcie Iwony Kurz. Jego lektura jest interesująca zwłaszcza po obejrzeniu całości albumu. Potwierdza on wszystkie przypusz­czenia dotyczące sposobów narracji ukrytych w układzie fotografii. Bardzo intuicyjne są używane przez autorkę określenia, takie jak „mroczna projekcja”, „oniryczny sekret”, „nie­pokojąca jaskinia”. Trudno przez ten album przejść w inny sposób. Nie można uciec poza to, czego chce autor.

Przedstawiony w albumie projekt fotograficzny jest pod wieloma względami bardzo intere­sujący. Niezwykle oryginalna jest próba opo­wiedzenia za pomocą medium fotografii o me­dium teatru obserwowanego nie tyle podczas samych spektakli czy pracy nad nimi, ile w prze­strzeni, w której wszystko żyje zapisaną wtych murach zagadką. Widoczny jest również duży talent fotografa. Pojedyncze zdjęcia Tyndyka zachęcają do tego, by patrzeć na nie, myśleć o ich znaczeniach, zatapiać się w ich niepoko­jący świat i dać się prowadzić tajemnicy. Nie­stety, zaprezentowane w obecnym w albumie układzie tracą wiele ze swojego piękna. W zestawieniu dużej liczby fotografii widoczna jest powtarzalność stosowanych przez twórcę środ­ków artystycznych. Osobno zdjęcia zaskakują, zaś ułożone koło siebie z czasem stają się nudne. Każde z nich ma być mroczne, każde ma być tajemnicze. Aż w pewnym momencie tajem­niczość staje się nużącą regułą. To jej cały czas oczekujemy. Przy którejś z kolei kurtynie py­tanie o to, co przesłania, nie jest już tak zajmu­jące. Przyjęta na początku perspektywa narra­cji stale się potwierdza — wszystko powtarzane jest w tym samym wysokim, artystowskim tonie. Przez ten labirynt przejść można tylko w jeden sposób, co sprawia, że pomimo pięk­nych zakątków chciałoby się z niego uciec. Ale w tym projekcie nie ma miejsca na wyjście ewakuacyjne.

autor / Tomasz Tyndyk 

tytuł / Tomek Tyndyk / Teatr 

wydawca / Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego 

miejsce i rok / Warszawa 2018

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji